Każdy, kto korzysta z wyszukiwarek, wie, jak bardzo system autopodpowiedzi ułatwia życie. Wystarczy wpisać fragment wyrazu, by pojawiły się sugestie co do jego zakończenia; po wpisaniu całego słowa sugerowane są inne możliwości zakończenia frazy. Zasada działania jest prosta – system analizuje, co wcześniej wpisywali inni internauci. Im więcej ludzi wpisze dany ciąg słów, tym większa jest szansa, że to właśnie podpowie kolejnym użytkownikom wyszukiwarka.

Algorytm

Czasem może to być krzywdzące. Przy nazwie firmy może pojawić się słowo „złodzieje”, przy nazwisku – pejoratywne określenie. Spotkało to np. żonę byłego niemieckiego prezydenta Bettinę Wulff. Google uzupełniał jej imię i nazwisko słowem „prostytutka”.
– Bez wątpienia niewłaściwa zbitka słów może prowadzić do naruszenia dóbr osobistych chociażby przez utratę renomy. Może też wiązać się z wymiernymi stratami, chociażby z powodu odejścia klientów – przyznaje Dariusz Czuchaj, radca prawny z kancelarii CMS Cameron McKenna.
Czy dobre imię prezydentowej zostało naruszone, rozstrzygnie sąd w Hamburgu, do którego złożyła ona pozew przeciwko koncernowi Google. Podobne sytuacje mogą zdarzyć się i w Polsce.
Ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną (Dz.U. z 2002 r. nr 144, poz. 1204 z późn. zm.) wyłącza odpowiedzialność dostawcy za dane umieszczone przez użytkowników, o ile wcześniej nie otrzymał informacji o ich bezprawnym charakterze.

Wulgaryzmy z przekierowaniem
Swego czasu popularne w Polsce było zasypywanie wyszukiwarki linkami, które wiązały określone hasła z niekoniecznie odpowiadającymi im stronami (tzw. Google bomb). Ofiarą padali przede wszystkim politycy. Po wpisaniu „kretyn” pojawiał się odnośnik do strony sejmowej Andrzeja Leppera, „kłamca” – do biogramu Donalda Tuska. W ub.r. internauta z Cieszyna został skazany za powiązanie strony prezydenta Lecha Kaczyńskiego ze słowem „k...s”. Kilka lat temu Google wprowadziło zmiany w algorytmie, które miały utrudnić organizowanie tego typu akcji.

– Trudno tu jednak mówić o wyłączeniu odpowiedzialności na podstawie tej ustawy. Dla jej zastosowania, pomijając kwestię prawa właściwego, konieczne jest ograniczenie się przez usługodawcę wyłącznie do przechowywania danych dostarczanych przez użytkowników. Funkcja autouzupełniania wydaje się wykraczać poza tę rolę z uwagi na aktywną prezentację określonych treści przez wyszukiwarkę. Nie zmienia tego fakt, że wynik działania jest zależny od wpisów dostarczanych przez użytkowników – mówi Dariusz Czuchaj.
Teoretycznie więc można sobie wyobrazić pozew o odszkodowanie.
– Bardzo trudno byłoby je jednak wywalczyć. Właściciel wyszukiwarki mógłby skutecznie wykazać, że jej działanie nie jest bezprawne. Algorytm jest neutralny, a autopodpowiedź zależy od tego, co wpisują internauci – analizuje Paweł Chojecki, adwokat w kancelarii Łaszczuk i Wspólnicy.
– Sytuacja zmieniłaby się, gdyby poszkodowany wcześniej informował, że system autouzupełniania narusza jego dobra osobiste i żądał jego zmiany, a wyszukiwarka nie podjęłaby żadnych kroków. Wówczas trudniej byłoby się bronić, że jej działanie nie jest bezprawne – zaznacza.
W UE był już precedens. Pod koniec minionego roku francuski sąd uznał, że Google ponosi odpowiedzialność za to, że nazwę firmy ubezpieczeniowej Lyonnaise de Garantie system uzupełniał słowem „oszust”. W wyroku orzeczono nie tylko 50 tys. euro odszkodowania, ale też nakazano zwiększyć nadzór nad systemem autopodpowiedzi.
Jakie są szanse, że na nasze wezwanie wyszukiwarka zmieni sposób autopodpowiedzi? Jej przedstawiciele przyznają, że to możliwe, chociaż niełatwe.
– Usunięcie podpowiedzi jest złożonym problemem i nie polega tylko na dodaniu do czarnej listy poszczególnych słów kluczowych i zwrotów. W wyszukiwarce Google otrzymujemy ponad miliard zapytań dziennie, w związku z tym do usuwania treści podchodzimy algorytmicznie i nie zawsze działa to idealnie – przyznaje Piotr Zalewski z biura prasowego Google.

Sąd

Jeśli wyszukiwarka nie zareaguje, pozostaje droga sądowa.
– Proces o nakazanie zmiany autopodpowiedzi byłby trudny do wygrania. Już samo oznaczenie przeciwnika mogłoby nastręczać problemy: nie wiadomo, czy odpowiadać miałaby spółka Google Polska, czy Google Inc. Pojawić mógłby się też problem z wykonalnością orzeczenia – ocenia Dariusz Czuchaj.
– Nie oznacza to jednak, że powód nie miałby szans na wygranie takiej sprawy – dodaje.
Można także wnioskować o udzielenie zabezpieczenia przed procesem. Przed dwoma miesiącami Sąd Okręgowy w Szczecinie nakazał Google, by zmienił konfiguracje swojej wyszukiwarki. Po wpisaniu nazwy firmy IAI-Shop, która dostarcza platformy dla sklepów internetowych, pojawiał się bowiem komunikat, że wyłudza ona dane.
Google utrzymuje jednak, że nie ma żadnego wpływu na system podpowiedzi.
– Są one odzwierciedleniem tego, co wpisują do wyszukiwarki wszyscy internauci. Dlatego tak jak w przypadku całego internetu, podpowiedzi mogą zawierać głupie, dziwne lub zaskakujące zwroty i terminy – tłumaczy Piotr Zalewski.
Można jednak znaleźć wyjątki od tej zasady. Przy niektórych słowach system autouzupełniania nic nie podpowie. Można się o tym łatwo przekonać, wpisując „żyd” czy „gej”.
„Chociaż zawsze staramy się neutralnie i obiektywnie odzwierciedlać różnorodność treści w internecie, to stosujemy niewielki zestaw zasad dotyczący usuwania treści pornograficznych, szerzących przemoc i nienawiść oraz haseł, które są często używane do wyszukiwania treści naruszających prawa autorskie” – można przeczytać na stronach koncernu.