Czy ustawa zakazująca emisji płatnych spotów telewizyjnych przez komitety wyborcze ogranicza prawa demokratyczne? Przeciwnicy nowego prawa twierdzą, że wręcz prowokuje ono do jego obchodzenia. Zwolennicy przypominają, że reklama nie pomaga w racjonalnym wyborze.
PRZECIW: Zakaz emisji spotów wyborczych to jest prawo wygodne dla rządu, bo utrudnia krytykę
Ryszard Piotrowski, konstyucjonalista
Ustawa nowelizuje kodeks wyborczy w okresie vacatio legis. Ustawodawca racjonalny nie nowelizuje kodeksu w miesiąc po uchwaleniu. Tym bardziej że był czas, aby się zastanowić nad przepisami, bo prace nad nimi trwały w Sejmie od 2009 r. Teraz okazuje się, że ustawodawca ma jeszcze jeden pomysł. Chce z nim zdążyć na jesienne wybory. I co robi? Uchwala ustawę w trzy dni. Ustawodawca racjonalny nie może działać pod presją czasu. W dodatku to, co w takim pośpiechu nowelizuje, nazywa kodeksem, czyli prawem uchwalanym na stulecia.
Reguły wyborcze powinny być podjęte w drodze konsensusu partii. A zostały podjęte przy sprzeciwie znacznej liczby uczestników życia politycznego. W państwie demokratycznym reguły konkurencji politycznej powinny być ustalane w porozumieniu, bo inaczej mecz nie jest uczciwy. Chodzi o wiarygodność przedstawicielstwa wyłonionego w wyborach. Chodzi też o wolność polityczną, która zgodnie z gwarancjami konstytucyjnymi powinna być jak najszersza. Ta ustawa ją łamie.
Ustawa zakazuje komitetom wyborczym emisji płatnych spotów. Jednak mogą to robić inne podmioty zainteresowane wynikiem wyborczym. Prawo stymuluje więc obchodzenie reguł, które ustanawia.
Ustawa wprowadza zakaz rozpowszechniania spotów reklamowych przez komitety wyborcze. A te są tworzone przez partie. Tym samym ogranicza się wolność działania partii politycznych, którą gwarantuje art. 11 konstytucji. Tę wolność można by było ograniczyć, gdyby zamieszczanie reklam było metodą niedemokratyczną. Ale nie jest. Gdyby natomiast było, to czy należy teraz zdelegalizować partie, które te metody dotychczas stosowały, emitując spoty?
Zakazując partiom rozpowszechniania publicznego treści, ograniczamy też wolność wyrażania poglądów. Możemy to zrobić, jeśli działamy dla ochrony wartości wyrażonych w artykule 31, np. bezpieczeństwa lub porządku publicznego. Żaden z tych składników interesu publicznego nie jest ograniczany przez spoty wyborcze.
Autorzy nowego prawa twierdzą, że partie skupiają się na przekazie zawartym w spotach, a nie na tworzeniu programów. Że to programy, a nie reklamy powinny być źródłem, na podstawie którego wyborcy podejmują decyzje. Dochodzi do nieproporcjonalnego ograniczenia wartości, bo broniąc jakości wyboru, ograniczamy zasadę wolności słowa.
Zakaz ogranicza wolność gospodarczą mediów, które na tych reklamach zarabiały, a też tych, którzy je robili. Wprawdzie ważny interes publiczny na to pozwala, ale znowu – zakaz taki musi być zgodny z art. 31 konstytucji, który gwarantuje wolność. A tak nie jest.
Ponadto prawo do wolności wypowiedzi jest zagwarantowane w Konwencji praw Człowieka oraz Karcie praw podstawowych, a karta ma tę samą moc co traktat lizboński. Naruszając ją, naruszamy więc prawo unijne.
I jeszcze jedno. Ta ustawa jest wyjątkowo wygodna dla władzy. Bo w 30-sekundowym spocie znacznie łatwiej jest skrytykować rządzących, niż ich pochwalić.



ZA: Na decyzje wyborców nie powinny wpływać prymitywne reklamy. Spoty wyborcze są bezwartościowe
Olgierd Annusewicz, politolog, INP UW
Fundamentalny problem dotyczący komunikacji publicznej polega na mocnym upraszczaniu komunikatu. Skrócony do maksimum przekaz w 30-sekundowym spocie to nie jest ten typ komunikatu, który pomógłby wyborcy podjąć świadomą decyzję. Jako politolog, specjalista od kształtowania wizerunku być może strzelam gola do własnej bramki, ale uważam, że dużo lepiej byłoby, gdyby na decyzje wyborców nie miało wpływu to, kto zrobił lepszy spot.
Ani dom rodzinny, przy którym filmuje się jeden z kandydatów na prezydenta, ani dąb Bartek, przy którym stoi drugi kandydat, nie mają wpływu na jakość późniejszej prezydentury. Jeśli Bronisław Komorowski opowiadał w reklamówkach, że w młodości lubił chodzić po górach, to co można było z tego wywnioskować na temat tego, jakim będzie później prezydentem? Nic.
Dlatego uważam, że spoty wyborcze są bezwartościowe. Partie, jeśli chcą, powinny umieszczać je na swoich stronach internetowych. Reklamówki obejrzą wtedy zainteresowani. Jeśli jednak filmiki te są emitowane w TV w blokach reklamowych, ogląda je każdy mimo woli. I wielu traktuje jako źródło informacji o kandydatach.
Mam nadzieję, że ten zakaz przyczyni się do podniesienia jakości debaty publicznej. Bo czyjeś miejsce narodzenia i dąb Bartek na to nie wpływają. Absurdem jest wybieranie polityka na podstawie tak prymitywnego przekazu.
Wolę, żeby wyborcy przejrzeli programy partii. Obowiązkiem obywatela jest głosowanie świadome. Ważne, żeby decyzja, przy którym nazwisku obywatel postawi krzyżyk na karcie wyborczej, wynikała z debaty, ze znajomości programu wyborczego partii. To powinno być źródło informacji wyborcy, a nie spot. Byłbym oczywiście utopistą, gdybym w to święcie wierzył, ale chciałbym, żeby osoba głosująca wykonała minimalną pracę intelektualną.
Wiele osób nie jest wyczulonych na fałsze i niedomówienia w spotach. A one, jak każda reklama, nie są przekazem wiarygodnym. Gdyby było tak, że w ciągu 30 sekund dowiadujemy się, na czym polega reforma zdrowia czy edukacji, którą chce przeprowadzić dana partia, to nie miałbym nic przeciwko spotom. Ale jeśli tak nie jest, to niech one znikną.
Kiedy tak się stanie, ci, którzy chcą zagłosować świadomie, poszukają wiarygodnych informacji. A ci, którzy głosują pod wpływem irracjonalnych impulsów, i tak to zrobią, bez względu na to, czy obejrzą spot, czy nie. Z ich punktu widzenia zakaz emisji reklam wyborczych nie ma więc znaczenia. Zakazując spotów, niczego nie tracimy, a być może zyskujemy szansę na podniesienie, choćby minimalnie, jakości debaty publicznej.