Przez dwa lata pakiet deregulacyjny mający uprościć przepisy i dać impuls do rozwoju polskiej gospodarki mocno się skurczył. Z hucznych rządowych zapowiedzi likwidacji większości koncesji czy licencji nie zostało prawie nic.

Jak dowiedział się „DGP”, dziś Komitet Stały Rady Ministrów zamierza przyjąć ostateczną wersję dokumentu, przepchnięcie jej przez parlament wydaje się przesądzone. Robocza wersja, do jakiej dotarliśmy, nie znosi licencji np. dla pośredników w obrocie nieruchomościami czy maklerów. Nie zmniejsza też obowiązków pracodawców wobec pracowników dotyczących np. comiesięcznego wystawiania RMUA. Nie reguluje też pobierania podatku od nieruchomości od firm, które zawiesiły działalność, pozostawiając obecny chaos, kiedy część gmin takie opłaty pobiera, część nie.

Do ostatniej chwili toczyły się spory, m.in. czy zaufać podopiecznym pomocy społecznej i zastąpić urzędowe zaświadczenia o dochodach czy uczęszczaniu do szkoły zwykłymi oświadczeniami samych zainteresowanych. Ostatecznie górę wzięło zaufanie.

Z końca zaświadczeń mogą się cieszyć także przedsiębiorcy. Nie będą musieli bez końca składać dokumentów o niezaleganiu ze składkami ZUS czy numerze REGON lub NIP.

– Nie wszystko udało nam się załatwić od razu, ale najważniejsza sprawa, czyli zastąpienie zaświadczeń przez oświadczenia, została rozwinięta. Do spraw, które wypadły z pakietu, będziemy wracali – mówi wiceminister gospodarki Rafał Baniak.

Projekt wiele razy ewoluował. – Od początku nie były to rozwiązania rewolucyjne. I z każdą kolejną wersją się kurczyły – mówi nam Piotr Rogowiecki, ekspert Pracodawców RP. Jego zdaniem udało się utrzymać zapisy dotyczące obniżek niektórych opłat, ale i kar pobieranych od pracodawców – np. związanych z rejestracją działalności.

– Na projekt czekamy długo. Zamiast się rozszerzyć, był obskrobywany przez instytucje, które nie chcą oddać swoich kompetencji – mówi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.

Co należałoby zrobić, by sytuacja się poprawiła? – Na przykład zmienić prawo podatkowe. Teraz nawet za mały błąd wynikający z niejasnych przepisów, nakładane są olbrzymie kary – mówi Rogowiecki.

Przed samymi wyborami samorządowymi, 16 listopada, rząd zamierza przyjąć zapowiadany od dwóch lat pakiet deregulacyjny. Jak dowiedzieliśmy się w resorcie gospodarki, mimo przedłużających się prac termin wejścia w życie ustawy wciąż planowany jest na lipiec 2011 roku.
Najważniejsza zmiana, jaką udało się teraz przeforsować, to zastąpienie zaświadczeń, po które trzeba było udawać się do urzędów, zwykłymi oświadczeniami pisanymi przez samych zainteresowanych. Oczywiście pod groźbą odpowiedzialności karnej. Chodzi o pisma o niekaralności, niezaleganiu ze składkami ZUS czy wysokości zarobków, jakich wymagają ośrodki pomocy społecznej. Ale to, czy faktycznie sytuacja petentów się zmieni, w znaczącej mierze będzie zależeć od podejścia urzędników. – Premier powinien wystąpić w telewizji i powiedzieć im jasno: macie traktować oświadczenia jak zaświadczenia. To od pracowników urzędów zależy, czy kultura oświadczeń się przyjmie – mówi Krzysztof Rybiński, wykładowca SGH i były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego. Jego zdaniem sam pakiet nie poprawi sytuacji przedsiębiorców, ale może uda się dzięki niemu zatrzymać spadek Polski w rankingach państw przyjaznych biznesowi.



Koncesji nie tknięto

Udało się wprowadzić część zmian dotyczących sprzedaży alkoholu. W wagonach restauracyjnych będzie można kupić piwo. Osoby handlujące alkoholem zamiast zaświadczeń o uregulowaniu opłaty dla gminy za korzystanie z zezwolenia na handel trunkami będą mogły pokazywać same kopie przekazu. Oznacza to o przynajmniej cztery wizyty w urzędzie rocznie mniej.
Koncesji prawie nie tknięto, ale osoby, które ze swojej działki będą chciały teraz wydobyć żwir czy piach na własne potrzeby, zrobią to bez czasochłonnego pozyskiwania zezwoleń. Wystarczy, że powiadomią starostę.
Zniknie także absurdalny system ministerialnych pozwoleń na skup i przetwórstwo organizmów morskich. Teraz wydawane są na nie dłużej niż rok i określają, ile jakich ryb przedsiębiorca może kupić.
Ucieszą się też przyszli przysięgli tłumacze. Teraz po niezdanym egzaminie przez rok nie mogli przystąpić do kolejnego. Zakaz zostanie jednak zniesiony.
– Pakiet deregulacyjny to jedna z najważniejszych spraw dla naszej gospodarki, bo to właśnie na poziomie mikro rozstrzyga się nasza konkurencyjność i produktywność – mówi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Przypomina, że deregulację przeprowadziło już wiele państw, np. Szwecja, i m.in. dzięki temu przeszła suchą stopą przez kryzys.

Setki poprawek

Jednak forsowanie zmian przebiega w Polsce długo i mozolnie, bo urzędy nie chcą oddawać swoich kompetencji. Przy kolejnych turach konsultacji zgłaszano setki poprawek, a prace nad pakietem deregulacyjnym trwały do ostatniej chwili. – Od minionego wtorku do czwartku projekt podlegał poprawkom podczas komisji prawniczej. W poniedziałek będzie rozpatrywany przez KRM – informuje nas Bogna Gudowska z biura prasowego MG.
Jedyną sytuacją, gdy to urząd zaproponował zmiany, a przedsiębiorcy i stowarzyszenia branżowe zablokowały ich wejście, był pomysł likwidacji licencji i egzaminów państwowych dla maklerów i aktuariuszy oraz zniesienie licencji pośredników do nieruchomości.
Pakiet początkowo firmował Adam Szejnfeld jeszcze jako wiceminister gospodarki w rządzie Tuska. Teraz do sukcesu poczuwają się zarówno politycy PO, jak i szef ludowców, wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak. Czy pakiet deregulacyjny okaże się prawdziwym sukcesem, ocenią w przyszłym roku przedsiębiorcy i zwykli obywatele.
Ważne!
Ministerstwo Gospodarki chce przyjmować deregulacyjne pakiety dwa razy w roku. Kolejny, nad którym już trwają prace, obejmie obowiązki informacyjne firm m.in. wobec pracowników, ZUS i urzędów skarbowych