Polacy mieszkający na Ukrainie, Białorusi i Litwie stanęli do ostatecznego starcia z polskim rządem, który odmawia im prawa do obywatelstwa. Jeśli zwyciężą, liczba obywateli Polski może zwiększyć się nawet o 3,7 mln osób.
Batalią z urzędnikami dowodzi Czesław Skarżyński, prezes Fundacji Solidarność-Wschód, który od 5 lat domaga się uznania polskiego obywatelstwa. Złożył on właśnie skargę do Trybunału Konstytucyjnego, bo jego wniosek odrzucili wojewoda mazowiecki, MSWiA oraz Naczelny Sąd Administracyjny.

Umowa nieratyfikowana

Skarżyński urodził się w 1956 r. koło Grodna. Choć od 7 lat mieszka w Warszawie i ma kartę stałego pobytu, to formalnie jest Białorusinem. Wszystko przez to, że jego rodzice, którzy byli Polakami, w 1939 roku po wkroczeniu armii sowieckiej do Polski na mocy dekretu Prezydium Rady Najwyższej ZSRR zostali obywatelami radzieckimi.
– Tamte decyzje sankcjonują dziś urzędy i sądy wolnej Polski. To krzywdzi wielu Polaków zamieszkałych przed wojną na Kresach, którzy wbrew własnej woli zostali obywatelami ZSRR, a później państw powstałych po jego rozpadzie – mówi Skarżyński.
Polscy urzędnicy są jednak nieugięci. Odmawiając uznania obywatelstwa, powołują się na zapisy umowy międzynarodowej, jaką w 1958 r. zawarły rządy PRL i ZSRR. W jej myśl osoby narodowości polskiej mieszkające na terytorium ZSRR mogły do 9 maja 1959 r. złożyć w konsulacie PRL oświadczenie o wyborze obywatelstwa polskiego. Inaczej automatycznie nabywały radzieckie.
– Możliwość wyboru była iluzoryczna. W Związku Radzieckim umowy nigdy nie opublikowano ani o niej oficjalnie nie poinformowano – mówi Marek Bućko ze wspierającej starania kresowiaków Fundacji Wolność i Demokracja.
Jego zdaniem umowa formalnie nigdy nie weszła w życie, bo nie ratyfikował jej Sejm, czego wymagała konstytucja. – Legalność umowy nigdy nie była kwestionowana przez polskie sądy administracyjne orzekające na jej podstawie – odpiera argumenty Małgorzata Woźniak z MSWiA.
Resort powołuje się na kwietniowy wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, który w uzasadnieniu wskazał: „konwencja z 1958 roku jako umowa międzynarodowa ratyfikowana zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami konstytucji z 1952 r. i właściwe ogłoszona wywierała skutki prawne w polskim porządku prawnym”.
– Instytucje niepodległej Polski nie powinny odwoływać się do prawa PRL, które często godziło w interesy polskich obywateli – uważa jednak mec. Wiesław Johann, były sędzia Trybunału Konstytucyjnego.



Było ich 6 mln

Jeśli jego zdanie podzielą obecni sędziowie TK, każdy obywatel II RP narodowości polskiej, ale także żydowskiej, tatarskiej, gruzińskiej i ormiańskiej lub jego potomek, który znalazł się poza granicami Polski, będzie mógł zgodnie z prawem wystąpić o polski dowód osobisty i go otrzyma. Nie dotyczy to natomiast byłych obywateli II RP narodowości rosyjskiej, białoruskiej, ukraińskiej, litewskiej, łoteskiej, estońskiej lub niemieckiej. Oni stracili obywatelstwo na mocy ustawy z 1951 r.
Według przedwojennego spisu powszechnego we wrześniu 1939 r. w 8 kresowych województwach mieszkało 13 mln polskich obywateli, z czego 6 mln było narodowości polskiej.
Z szacunków Fundacji Wolność i Demokracja wynika, że na terenie b. ZSRR nadal żyje nawet 3,7 mln osób narodowości polskiej.
W ciągu ostatnich 8 lat polskie obywatelstwo nabyło 4070 repatriantów. W latach 2005 – 2009 prezydent nadał obywatelstwo ok. 4,5 tys. cudzoziemców, którzy składając wnioski, posiadali obywatelstwo Rosji, Białorusi, Ukrainy i Kazachstanu.
Polskie urzędy boją się zalania wnioskami repatriantów, bo obciążą one budżet
Dlaczego polskie urzędy oraz sądy dotąd nie przyznają racji Czesławowi Skarżyńskiemu?
Dla urzędników rozpatrujących wnioski o uznanie obywatelstwa nadal najważniejszym aktem prawnym jest umowa międzynarodowa między PRL i ZSRR, która w zasadzie nigdy nie została wprowadzona w życie. Bardzo liczę na pomyślny wyrok Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie. Precedens jest potrzebny, by rozbić mur niechęci oraz złej woli, z jakim w naszych urzędach zderzają się repatrianci.
Z czego wynika ten urzędniczy opór?
Z obaw przed napływem wniosków od repatriantów o przyznanie specjalnej renty, zapomogi czy innych socjalnych wydatków, które obciążyłyby budżet państwa. Repatriację blokują też przyjęte 10 lat temu przepisy, które ciężar całego procesu przerzucają na barki samorządów i zawężają obszar repatriacji tylko do terenów azjatyckich byłego ZSRR.
Jest aż tak źle?
W ubiegłym roku w ramach prowadzonego przez MSWiA systemu „Rodak” propozycję przyjazdu do Polski otrzymało zaledwie 18 rodzin. Jeżeli nic się nie zmieni, kolejne ponad 2,6 tys. osób, które mają już przyrzeczenie otrzymania wizy repatriacyjnej, będzie czekać nawet siedem lat na zaproszenie z Polski. Takiej sytuacji nie można dłużej akceptować. Niemcy na początku lat 90. rocznie przyjmowali ok. 200 tys. repatriantów ze Wschodu. Do 1995 roku Niemcy przyjęli ponad milion rodaków z Kazachstanu oraz z azjatyckiej części Rosji.
Rodziny i osoby przybyłe do Polski w ramach repatriacji / DGP
Polscy repatrianci w trakcie powrotu do Polski w 1945 r. Fot. East News / DGP