„150 rodzin na bruk!”, „Dajcie nam szansę wykupić nasze mieszkania!” – krzyczało kilkudziesięciu mieszkańców jednego z osiedli w Koninie.
Jeden z pierwszych w Polsce przypadków upadłości prywatnego TBS-u ciągnie się od 2005 r. Przedstawiciele wierzycieli żadnych nieprawidłowości nie widzą, ale mieszkańcy wyprzedawanych bloków mówią wprost: – Spotkała nas wielka tragedia i niesprawiedliwość.
TBS został postawiony w stan upadłości pięć lat temu, ale afera o bloki wybudowane kilkanaście lat temu przez TBS Inwestor w Koninie rozgorzała w marcu tego roku. Mieszkańcy relacjonują, że właśnie wtedy do drzwi lokatorów zapukał przyszły właściciel i zapowiedział podwyżki czynszu – niemal o 100 proc.
Przerażeni lokatorzy dwóch sąsiednich bloków przy ul. Spółdzielców właśnie wówczas dowiedzieli się, że ich domy zostały wystawione na sprzedaż, oraz o tym, że oni sami w tym przetargu wziąć udziału nie mogą – choć za swoje mieszkania oferowali cenę trzy razy wyższą za metr kwadratowy niż ostateczny zwycięzca. Syndyk masy upadłościowej odmówił, mimo że chcieli zrzec się wypłaconych kaucji oraz partycypacji. Do przetargu zgłosić mógł się tylko inwestor gotów kupić cały blok, a nie chętni na pojedyncze mieszkania.
– To niezgodne z prawem uchwały dzielące lokatorów na tych, którym można sprzedać mieszkania za cenę minimalną, i na tych, którym odbiera się dorobek całego życia – mówi jeden z mieszkańców osiedla w Koninie Przemysław Grzelak. Chodzi o to, że syndyk i rada wierzycieli upadłego przed pięcioma laty TBS Inwestor mieszkańcom dwóch bloków dali możliwość wykupu swoich mieszkań pojedynczo, i to za cenę minimalną, a ich sąsiadom takiej furtki nie otworzyli. Skąd ta niesprawiedliwość? – Z takiej możliwości skorzystali mieszkańcy, którzy znacznie wcześniej pojawili się na radzie wierzycieli i solidarnie powiedzieli, że wszyscy wykupią swoje mieszkania. Ci, którzy teraz protestują, takiej chęci nie wyrazili. Podnieśli larum dopiero wtedy, gdy się zorientowali, że zgłosił się ktoś z zewnątrz – mówi Piotr Stalęga, rzecznik BGK, jednego z wierzycieli TBS-u.
Ale wątpliwości jest więcej. Jak relacjonuje Marek Dudziak, radca prawny i przedstawiciel pikietujących mieszkańców, gdy w jednym z bloków lokatorzy wzięli sprawy w swoje ręce, razem złożyli ofertę zakupu na cały budynek i wpłacili wadium, także zostali odprawieni. – Spóźnili się o jeden dzień z wpłatą – mówi Marek Dudziak. Mieszkańcy winą za całą aferę obarczają radę wierzycieli i syndyk Beatę Banaszewską, sugerując, że skoro nie przyjęła korzystniejszych finansowo propozycji lokatorów (którzy oferowali 3 tys. zł, a nie 1114 zł za metr), to zależało jej na sprzedaniu mieszkań po jak najniższej cenie. Kilka miesięcy temu Banaszewska wycofała się z negocjacji, wczoraj nie udało nam się z nią skontaktować. Do jej działań, jak i do uchwał rady wierzycieli nie ma jednak zastrzeżeń prezes Sądu Rejonowego w Koninie. – Nie ma mowy o złamaniu prawa. Pani syndyk najprawdopodobniej zdecydowała, że nie będzie sprzedawać mieszkań lokatorom, dopóki nie będzie pewności, że ponad 90 proc. mieszkańców bloku się na to zdecyduje – mówi Alina Stępień-Milukow. Od wczoraj sprawą zajmują się nowy syndyk i nowy sędzia komisarz. Ze znalezieniem chętnych były niemałe problemy. Jak twierdzi wiceprezydent Konina Andrzej Sybis, który interweniował w tej sprawie, to jeden z pierwszych przypadków upadłości TBS-u w Polsce. Dlatego sprawa jest skomplikowana i budzi emocje.