Obecna formuła egzaminu na aplikację nie ma nic wspólnego z egzaminowaniem kogokolwiek. Nie ma progów, które pozwoliłyby na odsianie osób, które albo mają zbyt niski poziom wiedzy, albo też się do tego zawodu nie nadają.
Z dużym zainteresowaniem śledzę teksty na temat aplikacji w zawodach prawniczych, pojawiające się na łamach DGP. W wielu z nich, a także w głosach na forach internetowych, wyraźnie widać niezadowolenie wielu aplikantów, którzy zupełnie inaczej wyobrażali sobie praktyki zawodowe.

Za ilością nie idzie jakość

Dziwię się młodym prawnikom, że uwierzyli populistom, którzy wmawiali im, że zawód adwokata to tylko idylla i strumień płynących wprost do jego kieszeni olbrzymich honorariów. Chciałbym, aby tak było, ale to jeden z narosłych mitów, z którym najwyższy czas się ostatecznie rozprawić.
Nastąpiło niespotykane w dotychczasowych dziejach otwarcie dostępu do zawodów prawniczych. Tak licznej – bo trzytysięcznej – rzeszy nowych aplikantów jeszcze nie mieliśmy. I dobrze. Ale niestety – za ilością nie poszła jakość. Oczywiście jest wśród nich wielu zdolnych, obiecujących prawników, którym wróżę wielkie kariery. Jednak znalazło się tam też wiele osób przypadkowych, które zdecydowanie powinny pomyśleć o innych zawodach. Problem w tym, że obecna formuła egzaminu na aplikację nie ma nic wspólnego z egzaminowaniem kogokolwiek. Nie ma praktycznie żadnych realnych progów, które pozwoliłyby na odsianie osób, które albo mają zbyt niski poziom wiedzy, albo też się do tego zawodu zwyczajnie nie nadają.

Frustracja aplikantów

Być może twórcy koncepcji łatwych egzaminów wstępnych na aplikację są zadowoleni, że w ten sposób dokonano długo postulowanego przez różne gremia „otwarcia zawodów prawniczych”.
Istota problemu tkwi w tym, że owo otwarcie jest iluzoryczne, bo praktycznie każdy może być aplikantem. Ale już nie każdy na byciu aplikantem zarobi. Ba, nie każdy będzie się w stanie utrzymać z wykonywanego zajęcia. Narasta więc frustracja. Dla kontrastu podawane są przykłady zamożnych adwokatów i powtarzane jak mantra mity o dużych pieniądzach i łatwym życiu. Nikt nie chce zauważyć, że odsetek tych zamożnych prawników to tylko kilka procent. Na dodatek zamożność ta bierze się z kilkudziesięcioletniej pracy i nierzadko wielu wyrzeczeń. Tego już jednak sfrustrowani marzyciele dostrzegać nie chcą.



Graczy wciąż przybywa

Rozmiary rynku usług prawnych w Polsce nie rosną równie dynamicznie, jak liczebność adwokatów i radców prawnych. Innymi słowy: graczy przybywa, a boisko nadal takie samo. Społeczeństwo nie jest przyzwyczajone do korzystania z naszych usług. Badania opinii publicznej pokazują, że przytłaczająca większość społeczeństwa w ogóle nie odczuwa potrzeby korzystania z pomocy prawnej. Takie uwarunkowania oznaczają, że nie da się wprowadzić na rynek tysięcy aplikantów bez skutków dla pozostałych osób trudniących się radcostwem czy adwokaturą. Rynek jest, jaki jest i bankructwa kancelarii przestały już dziwić. Ktoś powie – i doskonale, przecież o to chodziło, rynek eliminuje najsłabszych.

Klasyczna adwokatura znika

Ale czy naprawdę o to chodziło? Czy faktycznie eliminowani są najsłabsi prawnicy? Mam wrażenie, że nie. Przetrwają ci, którzy niekoniecznie są dobrymi adwokatami, ale ci, którzy są silni, sprawnie zarządzają klientami i personelem kancelarii oraz aktywnie prowadzą kancelarie pod szyldem własnego przedsiębiorstwa.
Klasyczna adwokatura i jednoosobowe kancelarie, w których można znaleźć nie tylko poradę prawną, lecz też omówić wiele spraw zwykłych ludzi, jakże potrzebne – odejdą w niebyt. Chyba że uda się aplikantom wpoić zasadę pomocy potrzebującym i potrzebę działalności pro bono. Mam wrażenie, że dla tych, którym się marzy szybka kariera i wysokie dochody, ta tradycyjna idea adwokatury jest zupełnie obca.