Wyniki tegorocznych egzaminów na aplikacje prawnicze pokazały, że egzaminy są niczym nieuzasadnioną barierę w rozwoju zawodowym młodych prawników. W żaden sposób nie weryfikują one bowiem przydatności prawnika do wybranego zawodu. W Europie standardem jest, że prawnik, który skończył studia, może rozpocząć aplikację bez żadnych egzaminów.
Polska jest jednym z niewielu krajów Unii Europejskiej, gdzie są przeprowadzane egzaminy wstępne na aplikacje prawnicze: adwokacką czy radcowską. Wiele państw już dawno wycofało się z takiej formuły rozpoczęcia rozwoju zawodowego młodego prawnika.
Przed 2005 rokiem możliwość rozwoju zawodowego prawnika była mała, żeby nie powiedzieć żadna. Korporacje prawnicze skutecznie uniemożliwiały rozpoczęcie aplikacji młodym prawnikom; prawnikom niespokrewnionym z członkami korporacji.
Korporacje prawnicze przeprowadzały bowiem konkursy na aplikację. Konkursy składały się z części pisemnej i ustnej. Część pisemna była trudna, ale raczej obiektywna. Część ustna składała się także z pytań z wiedzy ogólnej, wysoko punktowanych. Korporacje sprawdzały wiedzę prawnika, pytając o rozmiar łososia norweskiego w okresie tarła. Omnibusami z wiedzy ogólnej były zazwyczaj osoby spokrewnione z członkami korporacji adwokatów lub radców. Skala zjawiska nepotyzmu w korporacjach była porażająca. W latach 1999 - 2003 niemal połowa osób rozpoczynających aplikację adwokacką była spokrewniona w pierwszym lub drugim pokoleniu z adwokatami. Studenci prawa pozbawieni byli możliwości rozwoju zawodowego w korporacji adwokatów czy radców. W latach 1991-2001 liczba polskich adwokatów i radców prawnych rosła średnio o około 2,3 proc. rocznie.
Narastająca fala niezadowolenia społecznego i działalność stowarzyszeń prawników walczących o uczciwe zasady dostępu do zawodów adwokata i radcy spowodowały zmiany w systemie naboru na aplikacje prawnicze. W roku 2005 Sejm przegłosował zmiany do ustaw adwokatów, radców i notariuszy. W miejsce konkursu korporacyjnego wprowadzono państwowy egzamin. Egzamin składać miał się jedynie z części pisemnej, co miało zmaksymalizować jego obiektywizm. Egzaminy miały przeprowadzać państwowe komisje, a nie komisje składające się w większości z członków korporacji. Na efekty reformy nie trzeba było długo czekać. W 2006 roku aplikację adwokacką rozpoczęło 860 osób, a w 2007 - 1477 osób. Na starych zasadach było to około 200 osób rocznie w skali kraju. Podobnie było w notariacie. W 2007 roku po państwowym egzaminie przyjęto 362 osoby w skali kraju. Na starych zasadach w latach 1992-2003 przyjmowano średnio rocznie 45 osób. Liczba osób, które mogły rozpocząć praktykę w zawodzie, zwiększyła się ośmiokrotnie. Wywołało to krytykę korporacji prawniczych. Podnosiły one, że nie mogą szkolić tak dużej liczby osób, a egzaminy są za łatwe i powinny być trudniejsze.
W głos korporacji prawniczych najwyraźniej wsłuchał się obecny minister sprawiedliwości. Mimo że egzaminy miały być państwowe, opracowanie pytań egzaminacyjnych resort zlecił ekspertom z korporacji. Tegoroczny test był bardzo trudny, szczegółowy, a pytania tworzono w oparciu o bardzo rzadko stosowane w praktyce przepisy. Przepisy, których znajomość dla praktyka jest zupełnie zbędna. Efekt był porażający. W Opolu nikt nie dostał się na aplikację adwokacką. Niewiele lepiej było w Częstochowie, Koszalinie i Płocku, gdzie na aplikację adwokacką dostało się po jednej osobie. W sumie na aplikację adwokacką dostało się 413 osób, a więc 20 proc. osób, które dostały się w 2007 roku.
W Europie standardem jest, że prawnik, który skończył studia, może rozpocząć aplikację bez żadnych egzaminów. Istnieją rozwiązania, jak np. w Niemczech, gdzie zdanie egzaminu magisterskiego jest warunkiem rozpoczęcia aplikacji - referendariatu. Pytanie o sens organizowania egzaminów, według formuły wymagającej przyswojenia tekstów ustaw na pamięć, wydaje się być zatem zasadne. Egzamin taki w żaden sposób nie weryfikuje przydatności prawnika do wybranego zawodu. Stanowi on niczym nieuzasadnioną barierę w rozwoju zawodowym młodych prawników. Barierę raczej nieznaną w Europie i od dawna niepraktykowaną. Być może czas wziąć przykład z rozwiązań obowiązujących w innych krajach Unii. Tam bowiem problem zamkniętych korporacji na skalę znaną w Polsce po prostu nie występuje.