System z bransoletkami dla więźniów przygotowywano 5 lat. Kosztował 225 mln zł
Uruchomiony z pompą 1 września system dozoru elektronicznego dla więźniów okazał się niezwykle kosztownym niewypałem. W ciągu trzech miesięcy do sądów wpłynęło ponad 300 wniosków o przeniesienie skazanego do aresztu domowego, ale bransoletki dostało jedynie 18 osób.
Elektroniczne bransoletki zakładane na kostkę u nogi więźnia miały raz na zawsze zlikwidować problem przeludnienia więzień. W tej chwili w przepełnionych celach przebywa ponad 3 tys. skazanych. Kolejne 30 tys. osób czeka, nieraz latami, na odbycie kary, bo brakuje dla nich miejsca. Remedium na kłopoty polskiego więziennictwa miały być specjalne bransoletki monitorujące osoby skazane za drobniejsze przestępstwa, takie jak unikanie płacenia alimentów czy jazdę po pijanemu rowerem. Na razie z nowego systemu skorzystało jednak zaledwie kilkunastu więźniów.

Recydywiści marzą o bransoletkach

Do czterech sądów okręgowych w apelacji warszawskiej – bo tylko tutaj system został uruchomiony – wpłynęło do tej pory 306 wniosków o zamianę kary więzienia na areszt domowy. Większość z nich nie spełniała jednak warunków postawionych w ustawie. – O nałożenie bransoletki wnioskowali skazani po raz 7. czy 8. za ten sam czyn. Najczęściej było to prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu. A takie osoby zupełnie nie mają szansy, by wrócić do domów – mówi sędzia Jerzy Pałka, rzecznik Sądu Okręgowego w Ostrołęce. Do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga trafiły 103 wnioski. – 90 proc. z nich miało ewidentne braki – opowiada sędzia Marcin Łochowski.
Wszytko dlatego, że choć prace nad wprowadzeniem systemu trwały prawie 5 lat, Ministerstwo Sprawiedliwości nie zadbało o bardzo ważną sprawę: edukację. – Więźniowie nie wiedzą, komu przysługuje prawo do zastąpienia kary więzienia aresztem domowym. Sędziowie z kolei obawiają się, że mogą być posądzeni o zbytnią pobłażliwość, jeśli zgodzą się na taką karę – tłumaczy Paweł Moczydłowski, były dyrektor Centralnego Zarządu Zakładów Karnych. I dodaje, że właśnie dlatego tak dużo jest bezsensownych wniosków o obrączki, pisanych przez recydywistów. – Nie zgłaszają się natomiast ci skazani, dla których ten system byłby idealny – mówi.



Wolą wolność niż areszt

Jeszcze surowiej ocenia funkcjonowanie systemu kryminolog prof. Piotr Kruszyński: – Ministerstwo władowało ogromne pieniądze w coś, co zupełnie nie działa. Największym problemem jest źle skonstruowana grupa docelowa. Do uzyskania bransoletki kwalifikują się tylko osoby skazane na karę nie wyższą niż rok pozbawienia wolności, którym zostało do odsiedzenia nie więcej niż 6 miesięcy. Jednak prawda jest taka, że po połowie odbytego wyroku więźniowie wolą wnioskować o przedterminowe zwolnienie za dobre sprawowanie, a nie o elektroniczny monitoring – tłumaczy Kruszyński.
Właśnie dlatego na Mazowszu nie udało się znaleźć nawet zapowiadanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości 500 skazanych. Mimo to resort utrzymuje, że rozszerzanie systemu będzie postępowało zgodnie z harmonogramem. Od czerwca przyszłego roku system ma objąć 2 tys. osób w apelacjach: białostockiej, lubelskiej i krakowskiej. Kolejny etap, który zacznie się w 2011 r., przewiduje nałożenie bransoletek 4 tys. skazanych w apelacjach: poznańskiej, gdańskiej i rzeszowskiej. W 2012 r. system nadzoru elektronicznego ma objąć cały kraj, a w bransoletkach na nogach ma wtedy paradować 7,5 tys. skazanych.
Resort sprawiedliwości zauważył już problem. – Przygotowaliśmy nowelizację ustawy, która blisko czterokrotnie poszerzy grupę więźniów uprawnionych do starania się o zamianę kary więzienia na areszt domowy – zapewnia Joanna Dębek z biura prasowego ministerstwa.

Oszczędność czy rozrzutność?

– Ministerstwo idzie w dobrą stronę, ale robi to niestety za późno – uważa jednak Paweł Moczydłowski. – Zanim nowelizacja wejdzie w życie, minie co najmniej kilka kolejnych miesięcy, a do tego czasu system wciąż będzie kulawy i bardzo kosztowny – dodaje Moczydłowski.
Bransoletek zdecydowanie broni były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski, za którego rządów w resorcie kończono prace nad systemem. – Może te kilkanaście osób to jeszcze nie jest za dużo i trudno mówić o sukcesie, ale w przyszłości system dozoru elektronicznego na pewno zacznie działać znacznie lepiej i pozwoli sporo zaoszczędzić. Przecież utrzymanie więźnia kosztuje dziś około 2,5 tys. złotych, a miesięczny koszt skazanego pod nadzorem elektronicznym to tylko 200 złotych – zapewnia Ćwiąkalski.
Na razie jednak koszty dozoru elektronicznego są astronomiczne. Tylko w tym roku na zorganizowanie aresztów domowych wydamy ponad 25 mln zł. Jednorazowo sprzęt kosztował 22 mln zł, a 750 tys. zł miesięcznie wynosi eksploatacja centrali monitorowania systemu. Kolejne lata to wydatki rzędu blisko 200 mln. Każdorazowo rozbudowa systemu – a bez tego nie będzie można przyjąć do niego więcej skazanych – pochłonie kolejne miliony.