Sąd, skazując oskarżonych w aferze gruntowej, podkreślił we wtorek, że wystarczy, aby sprawca powoływał się na wpływy w instytucji państwowej i podjął się załatwienia sprawy za łapówkę. Nie trzeba naprawdę mieć wpływów ani nawet rozpocząć załatwiania sprawy - podkreśliła sędzia Dorota Radlińska, uzasadniając wyrok.

Sąd podkreślił, że to skazany Andrzej K. po tym, jak latem 2006 r. poznał się ze swym wspólnikiem - Piotrem Rybą, jako pierwszy opowiadał biznesmenom, że dzięki swoim znajomościom w resorcie rolnictwa może tam załatwić dowolną sprawę. "W rozmowie na kortach z trzema biznesmenami mówił, że szuka osób, które miały problemy z załatwianiem spraw w tym ministerstwie, a on się tego podejmie za pewną opłatą za pośrednictwo. Później (jeszcze w 2006 r. - PAP) Andrzeja Leppera na krótko odwołano z funkcji wicepremiera. Wtedy Andrzej K. powiadomił biznesmenów, że stracił możliwości załatwienia spraw. Gdy Lepper został przywrócony na stanowisko, K. poinformował, że znów może załatwić" - mówiła sędzia Radlińska.

Mając takie wiadomości, CBA podjęło decyzję o rozpoczęciu akcji specjalnej: agent Biura, udając biznesmena, zgłosił się do Andrzeja K. jako zainteresowany załatwieniem odrolnienia ziemi na Mazurach. K. początkowo żądał łapówki 6 mln zł, a potem oświadczył, że może "zejść z ceny" do 2,7 mln zł. "W ocenie sądu oskarżeni Ryba i K. działali wspólnie i w porozumieniu, i dopuścili się płatnej protekcji" - stwierdził sąd.