Po prawie pięciu latach spędzonych w areszcie Henryk M., zwany śląskim baronem paliwowym, wyszedł dziś na wolność. Na kolejne przedłużenie okresu jego aresztowania wczoraj nie zgodził się Sąd Apelacyjny w Katowicach.

M. należy do osób, wobec których środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania stosowany był najdłużej w Polsce. Obrońca zaskarżył przewlekłość postępowania do trybunału w Strasburgu, podkreślając m.in., że jego klient przyznał się do zarzutów i pomógł w śledztwie, a w sprawie zgromadzono już pełny materiał dowodowy.

Henryk M.: spodziewam się zadośćuczynienia ze strony państwa za tak długi okres spędzony w areszcie

Henryk M. mówił po wyjściu z aresztu dziennikarzom, że spodziewa się zadośćuczynienia ze strony państwa za tak długi okres spędzony w areszcie. W jego ocenie, długie okresy prowadzenia śledztw i stosowania aresztów są charakterystyczne dla katowickiego wymiaru sprawiedliwości. Jak powiedział, w aresztach zetknął się z ludźmi, którzy spędzili tam nawet 7 - 8 lat bez wyroku.

"Mówi się, że są dwa kodeksy postępowania karnego: znany wszystkim kodeks postępowania karnego oraz kodeks postępowania katowickiego, który rządzi się swoimi prawami i w całej Europie jest znany in minus" - powiedział M., podkreślając, że inni podejrzani w tym samym śledztwie są dawno na wolności.

W październiku ubiegłego roku sąd zgodził się na wypuszczenie M. z aresztu po wpłaceniu 2,5 mln zł kaucji. Oskarżony i jego obrońcy protestowali, że to zbyt wygórowana kwota i nie wpłacili jej. W piątek M. mówił, że takiej kwoty na kaucję nie byłby w stanie zebrać ani wówczas, ani obecnie. Po wpłaceniu wysokich kaucji na wolność wyszło wówczas kilku innych oskarżonych.

"Jakie to uczucie wyjść po pięciu latach? Na pewno inne, gdy wychodzi się po pięciu latach aresztu bez wyroku, a nawet bez rozpoczęcia procesu, niż w sytuacji, gdy wychodzi się jako osoba skazana, po wyroku" - uważa M. Jego zdaniem, komuś w prokuraturze zależało na przetrzymywaniu go w areszcie; tak długi okres aresztowania uznał za niespotykany we współczesnej Europie.

Henryk M. jest oskarżony m.in. o założenie i kierowanie mafią paliwową

56-letni Henryk M. jest oskarżony m.in. o założenie i kierowanie mafią paliwową - zorganizowaną grupą przestępczą, a także udział w praniu brudnych pieniędzy i oszustwach podatkowych, związanych z wyłudzaniem VAT i akcyzy oraz uchylaniem się od ujawniania podstaw opodatkowania. Łącznie zarzucono mu 28 przestępstw.

W rozmowie z dziennikarzami M. przypomniał, że przyznał się do zarzutów i ujawnił cały swój majątek; potwierdził, że gdy popadł w długi świadomie nie płacił podatków; gdy spłacił długi wobec rafinerii, robił to nadal, by się wzbogacić. Podkreślił, że zawiódł się na wielu ludziach, z którymi współpracował w interesach. Jak mówił, zawsze wierzył ludziom i inwestował w nich; ci jednak "nie udźwignęli ciężaru pieniędzy" - ocenił. Dodał, że teraz został "bez mieszkania, bez przyjaciół, bez rodziny".

Wraz z M. na ławie oskarżonych zasiądzie 20 innych osób. Choć akt oskarżenia jest gotowy od prawie półtora roku, terminu rozpoczęcia procesu wciąż nie wyznaczono.

Zaskarżenie decyzji sądu o zwolnieniu Henryka M. z aresztu zapowiedziała katowicka prokuratura okręgowa. Jak powiedział dziś jej rzecznik, Jacek Tokarski, zażalenie będzie gotowe w przyszłym tygodniu. Rozpatrzy je inny skład sądu apelacyjnego.

W tym przypadku prokuratura nie ma już prawnej możliwości wnioskowania o wstrzymanie wyjścia M. z aresztu do czasu rozpatrzenia zażalenia. Dlatego gdy tylko spełnione zostały wszystkie formalności, oskarżony opuścił katowicki areszt śledczy. Będzie teraz pod dozorem policji, nie może też wyjechać z Polski.

Śledztwo w sprawie śląskiej afery paliwowej to jedna z największych takich spraw w Polsce

Ciągle nie wiadomo, kiedy rozpocznie się proces w sprawie śląskiej mafii paliwowej. Od sporządzenia aktu oskarżenia minęło prawie półtora roku. Liczące setki tomów akta sprawy krążyły pomiędzy sądami. O tym, że proces będzie się toczył przed Sądem Okręgowym w Katowicach zdecydował w końcu Sąd Najwyższy. Nie wiadomo kiedy sprawa ruszy; sędzia zapoznaje się z aktami.

Śledztwo w sprawie śląskiej afery paliwowej to jedna z największych takich spraw w Polsce. W ciągu sześciu lat oskarżeni mieli oszukać Skarb Państwa na prawie 500 mln zł. Prokuratorskie postępowanie zostało zamknięte w kwietniu 2007 r., oskarżono wówczas 21 osób. Od tego czasu akta wędrowały między katowickimi sądami, na co wpływ miały zmieniające się przepisy.

Obrońcy oskarżonych wielokrotnie krytykowali niemoc wymiaru sprawiedliwości, która nie pozwoliła dotąd rozpocząć procesu. Argumentowali, że sprawy formalne, leżące po stronie sądu, nie mogą być podstawą pozbawienia wolności na tak długi okres.

Według prokuratury, grupa Henryka M. stworzyła mechanizm nielegalnego obrotu paliwami oraz fikcyjnego obrotu nimi i fałszowania faktur. Jej członkom zarzucono też wyłudzenia podatkowe i pranie brudnych pieniędzy.

Oskarżonym w tej sprawie - m.in. o pranie brudnych pieniędzy i powoływanie się na wpływy w instytucjach państwowych - jest też detektyw Krzysztof Rutkowski, który w maju ubiegłego roku opuścił areszt po 10 miesiącach za poręczeniem majątkowym 80 tys. zł; potem kwota ta wzrosła do 300 tys. zł. Detektyw miał m.in. uczestniczyć w praniu pieniędzy, polecając pracownikom swego biura wystawienie faktur na 2,5 mln zł za fikcyjne usługi na rzecz firmy Henryka M. Nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów; grozi mu, podobnie jak wielu innym oskarżonym, 15 lat więzienia.