Dziennikarz Wojciech S., który decyzją sądu miał trafić do aresztu, próbował targnąć się w środę na swoje życie w warszawskim kościele pw. św. Stanisława Kostki. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, jest w szpitalu pod opieką psychiatry i psychologa.

Obrońcy Wojciecha S. przygotowują wniosek o uchylenie mu aresztu.

Jak powiedziała żona Wojciecha S., jej mąż podciął sobie żyły w kościele, do którego wszedł - jak jej powiedział - by się pomodlić. W tym czasie ona poszła po zakupy. Z jej relacji wynika, że jedna z modlących się w kościele kobiet wezwała pomoc, gdy zauważyła zakrwawionego człowieka.

"Mąż został opatrzony. Lekarz sugeruje, że powinien zostać w szpitalu kilka dni, jeżeli wymiar sprawiedliwości nie nakaże go przewieźć do szpitala przy areszcie. W tej chwili jest pod opieką, obserwacją psychologa i psychiatry" - powiedziała.

Przebieg samego zdarzenia wyjaśnia natomiast stołeczna policja - poinformował jej rzecznik Marcin Szyndler.

Mec. Wojciecha S. Stanisław Rymar powiedział, że wniosek o uchylenie aresztu dziennikarzowi powinien być gotowy już w czwartek. "Zbieramy poręczenia osób godnych zaufania, że nie będzie utrudniał postępowania i uchylał się od wymiaru sprawiedliwości" - dodał. Podkreślił, że jest już jedno takie poręczenie.

Obrońcy zastanawiają się też nad zaskarżeniem do Trybunału Konstytucyjnego przepisu, który umożliwił Sądowi Okręgowemu aresztowanie dziennikarza bez możliwości odwołania się przez jego obrońców. Sąd podjął taką decyzję rozpatrując zażalenie prokuratury na decyzję sądu niższej instancji, który nie aresztował S.

W obronie dziennikarza stanął też Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

W oświadczeniu przedstawiciele zarządu "zaprotestowali przeciwko brutalnej formie naruszenia zawodowej godności dziennikarza śledczego".

"Okoliczności sprawy rodzą podejrzenie, że w grę może wchodzić zemsta służb specjalnych wobec tropiącego ich nieprawidłowości dziennikarza. Zwracamy uwagę, że dziennikarstwo śledcze często zastępuje w Polsce działania powołanych do tego urzędów, ale w przeciwieństwie do urzędników, sędziów i prokuratorów, dziennikarzy nie chroni immunitet" - podkreślono w oświadczeniu ZG SDP.

Według Stowarzyszenia działanie "przeciw dziennikarzowi o tak znaczącym dorobku w dziennikarskich śledztwach może być uważane za próbę ograniczenia wolności słowa".

We wtorek warszawski sąd wydał decyzję o aresztowaniu S., podejrzanego w sprawie płatnej protekcji wobec żołnierza WSI i obietnicy załatwienia mu za 200 tys. zł pozytywnej weryfikacji. Prokuratura Krajowa uzasadniała wniosek o areszt dla S. obawą matactwa i grożącą mu wysoką karą - za płatną protekcję grozi do 8 lat więzienia.

Śledztwo w sprawie płatnej protekcji w związku z weryfikowaniem żołnierzy WSI trwa od grudnia 2007 r. Pewien oficer WSI zawiadomił prokuraturę, że proponowano mu pośrednictwo w załatwieniu pozytywnej weryfikacji za 200 tys. zł. Według prokuratury, Aleksander L. i Wojciech S. mieli w okresie od grudnia 2006 r. do 25 stycznia 2007 r., działając wspólnie i w porozumieniu oferować, że za 200 tys. zł załatwią pozytywną weryfikację. Obaj zostali zatrzymani w maju br., wtedy też ABW przeszukała mieszkania członków Komisji Weryfikacyjnej WSI: Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka.

Zarówno L. jak i S. nie przyznają się do zarzutu

Środowa "Rzeczpospolita" napisała, że jeszcze przed decyzją sądu o areszcie dla S., dziennikarz przekazał gazecie list, w którym pisze o prowadzonych ostatnio dziennikarskich śledztwach i sugeruje w nim, że "mógł się tym narazić wielu osobom". S. twierdzi w liście, że wiceszef ABW Jacek Mąka miał mu grozić za to, że zajmował się sprawą jego mieszkania. Zdaniem S., warte ok. miliona złotych lokum Mąka uzyskał niezgodnie z prawem. S. twierdzi też, że Mąka usiłował zmusić b. szefa lubelskiej delegatury Agencji do złożenia fałszywych zeznań przeciwko Zbigniewowi Wassermannowi.

Podczas ostrej wymiany zdań Mąka miał - jak pisze dziennikarz - powiedzieć, że b. szef lubelskiej delegatury ABW i on "pożałują".

S. dodał też, że informacji, które do niego dotarły "wynikało, że istnieje wiele przyczyn, dla których uruchomiono olbrzymie środki, by trafił do aresztu". "Zostając szefem ABW Krzysztof Bondaryk zapewnił kierownictwo Platformy Obywatelskiej, że za rządów Prawa i Sprawiedliwości doszło do licznych afer, które dotąd nie ujrzały światła dziennego, i że on te afery ujawni. Po analizie okazało się jednak, że afer - poza jedną - nie było" - dodał S. w swoim liście.

Nadmienił też, że tą jedyną aferą miały być 84 nielegalne podsłuchy telefoniczne, które rzekomo założono za rządów PiS. Jak dodał okazało się jednak, "że popełniono błąd, bo nielegalnych podsłuchów nie było".

Sama ABW odnosząc się do fragmentów listu dotyczących ppłk. Jacka Mąki oświadczyła, że zawierają one nieprawdziwe informacje. "Fałszywe oskarżenia i pomówienia kierowane przez osoby, którym prokuratura stawia zarzuty, to element linii obrony, często wykorzystywany przez podejrzanych" - dodała Agencja.