Zbrodniarz”. „Bandyta”. „Ludzkie ścierwo”. To opinie sprzed trzech tygodni o Tomaszu Komen... A nie! Przecież Tomasz Komenda po odsiedzeniu 18 lat w więzieniu okazał się niewinny. To określenia wobec Norberta B. Mężczyzny, za którego – jak podała jedna z ogólnopolskich radiostacji na swoim portalu – Komenda odsiedział kilkanaście lat.
Proszę wybaczyć mi bezpośredniość, ale muszę to powiedzieć wprost: jesteśmy głupi. Właśnie skazaliśmy medialnie człowiek a w tej samej sprawie, w której kilkanaście lat temu sąd posłał do więzienia na 25 lat niewinną osobę. I gdy się dowiedzieliśmy o pomyłce, obiecywaliśmy sobie, że to dla nas nauczka, że nie będziemy tak pochopnie ferować wyroków. Ale gdy tylko prokuratura stwierdziła, że „ma odpowiednią osobę”, rzuciliśmy się na żer.
Norbert B. mógł popełnić w sylwestrową noc z 1997 na 1998 r. zbrodnię. Mógł zgwałcić, a potem przyczynić się do śmierci 15-letniej Małgosi. Mógł, ale czy tak było – tego jeszcze nie wiemy. Przykład Tomasza Komendy pokazał, że nawet po wyroku sądu nie ma pewności. Tymczasem B. dopiero postawiono zarzuty, do sądu nie trafił jeszcze akt oskarżenia. Robimy z niego zbrodniarza, bo zasugerowała to nam prokuratura.
– Dowody nie budzą wątpliwości – powiedziała oskarżycielka o winie Norberta B. – Zgromadzony materiał dowodowy jest bardzo mocny i jednoznacznie obciąża oskarżonego – mówił z kolei prokurator o Tomaszu Komendzie. Nie znamy linii obrony. Większość z nas nigdy jej nie pozna, bo interesuje nas tylko odpowiedź na proste pytanie: „bydlę” czy „co prawda bydlę, ale jednak tego nie zrobił”?
Niektóre media zaś uważają, że odpowiedni czas na wydanie wyroku jest już teraz. Zliczyłem 14 ogólnopolskich tytułów, które zapomniały o domniemaniu niewinności. Niektóre sugerują, że Norbert B. jest winny, inne piszą wprost, że to on. Wszystkie przebił „Tygodnik Solidarność”, który w tytule wskazał, że „Sprawca mordu, za który niewinnie siedział Tomasz Komenda, już za kratami”.
W dość paskudną narrację wpisał się również sam Tomasz Komenda. Powinien najlepiej wiedzieć o tym, że z wydawaniem wyroków należy bardzo uważać. A tych medialnych najlepiej w ogóle unikać. Skrzywdzony przez państwo Komenda teraz jednak przelewa swój ból na innych. Poproszony o komentarz do zatrzymania Norberta B. stwierdził, że „to pokazuje, że nie ma zbrodni doskonałej. Że wcześniej czy później prawdziwi sprawcy trafią na ławę oskarżonych”. Po czym dodał, że „co prawda należy zaczekać na wyrok, ale jeśli (sprawcy; rok temu do aresztu trafił Ireneusz M.) zostali zatrzymani i są takie dowody, jakie są, to życzę im jak najgorzej. Żeby nigdy nie wyszli na wolność”.
Tymi przygniatającymi dowodami ma być materiał genetyczny. „Dowody w postaci DNA zbrodniarza to twarde dowody” – czytam w jednym z komentarzy pod tekstem wp.pl na ten temat. „DNA nie oszukasz. Wsadzić do pierdla" – radzi inny internauta. W podobnym tonie wypowiada się prokuratura. Prokurator generalny Zbigniew Ziobro podkreślił, że śledczy dysponują materiałem genetycznym.
Szkoda, że niemal wszyscy wyparli już z pamięci, co legło u podstaw skazania Tomasza Komendy. A były to właśnie badania DNA. Komenda został skazany na podstawie analizy materiału genetycznego i na podstawie analizy materiału genetycznego oczyszczony z zarzutów. Jak to się stało? To proste do wyjaśnienia.
Wiarygodność badania DNA wynosi ok. 99,99999 proc. Można przyjmować je więc za pewnik. Sęk w tym, że tak wysoka skuteczność istnieje tylko w warunkach idealnych – przy najlepszych testerach, badaniu laboratoryjnym, bez zanieczyszczenia próbek. A z takimi warunkami rzadko mamy do czynienia. Na przykład w sprawie Komendy użyty został prosty zestaw komercyjny do profilowania DNA. Tak zwana częstość uzyskanego w nim profilu wynosiła 3 na 100. Oznacza to, że statystycznie trzy spośród setki osób nie były wykluczane jako źródło DNA.
W przypadku Norberta B. stosowane są najnowocześniejsze technologie. Testów, za pomocą których sprawdzano Komendę, już nikt nie używa. Sęk w tym, że przy DNA mamy do czynienia z badaniami porównawczymi. Coś trzeba z czymś porównać. Część próbek pochodzi z końcówki lat 90. XX w. Skąd pewność, że choć w odniesieniu do Komendy test nawalił, to w przypadku Norberta B. będzie dawał poprawny wynik?
Nie można też zapominać o ryzyku błędu ludzkiego. Kilka miesięcy temu prof. Ryszard Pawłowski, jeden z najwybitniejszych specjalistów w Polsce od badań DNA, uczulał mnie, że zgodnie z nowymi badaniami haskiego Netherlands Forensic Institute ryzyko błędu ludzkiego w analizie DNA wynosi ok. 0,5 proc.
Nie twierdzę, że badania DNA są bezużyteczne. Stanowią statystycznie jeden z najlepszych dowodów, a być może dowód najlepszy we współczesnej kryminalistyce. Ale to nadal za mało, by zakrzyknąć: „zbrodniarz!".
Za Norbertem B. wstawiła się już jego rodzina i bliscy. – Nie uwierzę, choćby nie wiem, jaki wyrok dostał, nie uwierzę w to. Dobrze znam swojego męża. On nie ma nic wspólnego z tą zbrodnią. Jest za dobrym człowiekiem, ma zbyt dobre serce – stwierdziła jego żona. – To do mnie nie dochodzi. Bardzo wiele razem przeżyliśmy. Znam go kilka lat i moim zdaniem takiej zbrodni psychicznie człowiek nie uniósłby, będąc jednocześnie dobrym ojcem, mężem, przyjacielem – dodał przyjaciel.
Media jednak te opisy wykpiwają. Tak samo robią komentujący w internecie internauci. „Trudno żeby żona mówiła co innego. Nie udał jej się mężuś, nie udał” – pisze jedna osoba. „Niech się żona cieszy, że jej nie zgwałcił i nie zabił” – dopowiada inna.
Być może te same osoby – a na pewno te same portale internetowe – kilka miesięcy temu publicznie okazywały współczucie rodzinie Tomasza Komendy. Zastanawiano się wówczas, jak to się mogło stać, że nikt nie chciał wsłuchać się w głos zrozpaczonej matki, która zapewniała o niewinności syna.
Dla jasności: ocena podejrzanego przez jego rodzinę to kiepski dowód w sądzie. To, że ktoś mówił codziennie sąsiadom „dzień dobry”, nie oznacza, że nie popełnił przestępstwa. Ale stosujmy te same kryteria. I wsłuchujmy się w każdy głos, żadnego nie lekceważmy. A przede wszystkim nie wyśmiewajmy, bo najbliżsi podejrzanego bez wątpienia przeżywają dramat.
Z eksperckich szacunków wynika, że w polskich zakładach karnych siedzi od 300 do 400 niewinnych osób. To znacznie mniej niż USA, gdzie szacuje się, że skazanych niewinnych jest ok. 10–12 tys. Tam to efekt decyzji ław przysięgłych, które czasami kierują się emocjami i uprzedzeniami, nie faktami.
System nigdy nie będzie idealny. Jakkolwiek byśmy go nie reformowali, zawsze będą zdarzały się pomyłki. Zapewne wielu z nas doświadczyło sytuacji, gdy wszystko zadziałało na naszą niekorzyść. Ci, którzy po prostu nie mogli znaleźć kluczyków do samochodu albo zatrzasnęli je w aucie – mają szczęście. Ci, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie – mogli zostać zgarnięci przez policję z ulicy i nie zobaczyć domu przez lata. Historie rodem z „Symetrii” Konrada Niewolskiego zdarzają się w rzeczywistości. Tym, którym się przytrafiają, w ułamku sekundy wali się cały świat na głowę.
Są też rzecz jasna winni. Oni zasługują na karę. Ale po postawieniu im zarzutów, po skierowaniu do sądu aktu oskarżenia, po prawomocnym wyroku skazującym wydanym przez sąd reprezentujący majestat Rzeczypospolitej Polskiej. Skazywanie kogokolwiek w mediach – gazetach, telewizji, internecie – to niczym ukamienowanie. Sami wówczas wyrzekamy się tego, o co walczymy – sprawiedliwości. Chcemy szybko, łatwo, bez zbędnych pytań. Tak naprawdę chcemy samosądu. Sprawa Tomasza Komendy niczego nas nie nauczyła. Skończyliśmy medialny spektakl współczucia. Znów złapaliśmy za kamienie.
Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale muszę to powiedzieć wprost: jesteśmy głupi. Właśnie skazaliśmy medialnie człowieka w tej samej sprawie, w której kilkanaście lat temu sąd posłał do więzienia na 25 lat niewinną osobę. I gdy się dowiedzieliśmy o pomyłce, obiecywaliśmy sobie, że to dla nas nauczka, że nie będziemy tak pochopnie ferować wyroków. Ale gdy tylko prokuratura stwierdziła, że „ma odpowiednią osobę”, rzuciliśmy się na żer