W artykule autorstwa red. Emilii Świętochowskiej „Prokurator wymusi kontynuowanie procesu” (DGP z 10 października 2018 r.) wyraziłem swoje wątpliwości dotyczące projektowanej treści art. 12 par. 3 kodeksu postępowania karnego. Sformułowałem tezę, że wymóg uzyskania zgody prokuratora na umorzenie postępowania przez sąd w przypadku cofnięcia wniosku o ściganie stanowi nadmierną ingerencję oskarżyciela publicznego w tok postępowania jurysdykcyjnego. Polemika prokuratora Tomasza Szafrańskiego z Prokuratury Krajowej „Krótka przypowieść o złym prokuratorze, co procesu umorzyć nie pozwoli” (DGP z 15 października 2018 r.) utwierdziła mnie w słuszności mojej oceny.
Zacznę od uwagi pozamerytorycznej, bo takiej użył w swoim tekście pan prokurator. Otóż to nie potrzeba medialnego zaistnienia legła u podstaw krytyki, której poddałem projektowaną zmianę art. 12 par. 3 k.p.k. Nie znajduję w sobie, w odróżnieniu, jak się wydaje, od autora polemiki, imperatywu nakazującego mi niejako ex definitione wychwalanie wszystkich planowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości zmian. Z gmachu przy Alejach Ujazdowskich wychodzą pomysły dobre, złe i fatalne, a brak hierarchicznego podporządkowania pozwala sędziemu na ich obiektywną ocenę. Ale do rzeczy.
Sądzę, że w kwestii możliwości cofnięcia wniosku o ściganie przy kategoriach przestępstw ściganych z urzędu, ale z inicjatywy pokrzywdzonego, ścierają się dwie różne wizje ukształtowania procesu karnego. Już XIX-wieczna myśl prawnicza ujmowała czyn zabroniony jako konflikt rozgrywany na płaszczyznach sprawca–państwo oraz sprawca–pokrzywdzony. Procesualiści poszukiwali zatem rozwiązań, które rozładują oba konflikty z zachowaniem równowagi w triadzie sprawca–państwo–pokrzywdzony. Mozolnie w drugiej połowie XX w. w większości kodyfikacji naszego kręgu kultury prawnej zaczęto wprowadzać instytucje, które miały w założeniu doprowadzić do wygaszenia konfliktu sprawca–pokrzywdzony. Chodzi tutaj o szeroko pojętą kompensację szkody wyrządzonej przestępstwem na rzecz pokrzywdzonego, ale nie tylko.
Właśnie wyrazem dostrzeżenia na ścieżce rozwoju procesu karnego potrzeby zwiększenia pozycji pokrzywdzonego jest kategoria przestępstw ściganych na wniosek. Uzmysłowiono sobie bowiem, że osoba pokrzywdzona czynem zabronionym określonej kategorii powinna być dysponentem skargi inicjującej postępowanie karne. Najczęstszym uzasadnieniem tej swoistej prerogatywy pokrzywdzonego są względy pokrewieństwa ze sprawcą (np. art. 177 par. 3 k.k., art 157 par. 5 k.k.) albo właśnie możliwość uzyskania od sprawcy wyrównania szkody (np. art. 288 par. 4 k.k., art. 300 par. 4 k.k.).
Jednym słowem uświadomienie sobie, że przestępstwo rodzi ważką interakcję w relacji sprawca–pokrzywdzony, doprowadziło twórców nowoczesnego procesu karnego do wniosku, że szeroko pojęty interes publiczny realizowany głównie poprzez wymierzenie sprawcy kary schodzi na dalszy plan wobec zaspokojenia interesu pokrzywdzonego. I dlatego to właśnie pokrzywdzony jako dysponent skargi powinien mieć wpływ na ukształtowanie ścieżki procesu karnego przy tego rodzaju czynach.
Autor polemiki wyraźnie nie dostrzega logiki, jaka przemawia za odmówieniem prokuratorowi, czyli twórcy skargi inicjującej postępowanie sądowe, wpływu na jego dalszy bieg przy zmianie stanowiska pokrzywdzonego. Być może rozwiązaniem tej łamigłówki będzie uzmysłowienie sobie, że nie doszłoby ani do sporządzenia przez oskarżyciela publicznego aktu oskarżenia, ani do procesu karnego, gdyby osoba pokrzywdzona przestępstwem ściganym na wniosek owego wniosku nie wyartykułowała. Co szczególnie istotne, nie wystarczy tutaj złożenie samego zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia czynu zabronionego. Konieczne jest wyraźne oświadczenie pokrzywdzonego, iż żąda ścigania danej osoby. Dlatego to właśnie osoba pokrzywdzona czynem zabronionym tej kategorii, a nie zależny od jej decyzji w tym względzie prokurator, powinna mieć decydujący wpływ na dalszy bieg postępowania. Oznacza to właśnie ograniczenie interesu publicznego na rzecz wygaszenia konfliktu sprawca–pokrzywdzony pod kontrolą niezawisłego sądu.
Trudno również zaakceptować supozycję autora, że obecnie w systemie prawnym istnieje rozwiązanie w znacznie większym stopniu uzależniające bieg procesu sądowego od stanowiska prokuratora. Chodzi o tryb konsensualny z art 387 k.p.k. Porównanie wybitnie wręcz nietrafione niczym zrównanie jabłek z gruszkami. Otóż w możliwości zakończenia procesu bez przeprowadzenia postępowania dowodowego chodzi o doprowadzenie do konsensusu wszystkich uczestników procesu w zakresie doboru reakcji karnoprawnej, zaś orzeczenie kończące jest wyrokiem skazującym, a więc stwierdzającym sprawstwo i winę. Oskarżyciel publiczny, oskarżony z aktywnym udziałem pokrzywdzonego uzgadniają elementy wyroku skazującego w postaci kary, środków karnych, kompensacyjnych etc., a ostatnie zdanie należy do sądu. Proces więc trwa, został odczytany akt oskarżenia i nie ma możliwości umorzenia postępowania, tak jak ma to miejsce w przypadku ziszczenia się warunków z art. 12 par. 3 k.k. Istotna rola oskarżyciela publicznego w procedurze z art. 387 k.p.k. jest naturalną konsekwencją ratio legis tej instytucji i znaczy dokładnie tyle samo co stanowisko oskarżonego bądź pokrzywdzonego, albowiem bez zgody każdego z uczestników określonego w art. 387 k.p.k. celu osiągnąć się nie da.
Nie sposób odnieść się na poważnie do sugestii polemisty o rzekomej metodzie „kija”, czyli nacisku na pokrzywdzonego przez oskarżonego, by ten wycofał wniosek o ściganie. Idąc tym tokiem rozumowania, można zadać pytanie, czy w procedurze z art. 387 k.p.k., na którą powołuje się pan prokurator, ów szantaż nie może się ziścić poza wiedzą oskarżyciela publicznego i sądu? Chciałbym również wiedzieć, czy istnieją jakieś dane wskazujące na realne występowanie owego zjawiska. Samo domniemanie istnienia patologii trudno uznać za argument przy tworzeniu prawa.
Co najmniej dziwnie brzmi również troska autora o zmarnowany wysiłek organów ścigania i poniesione koszty w przypadku cofnięcia wniosku o ściganie przez pokrzywdzonego, szczególnie w zestawieniu z liczbą bezpodstawnych aktów oskarżenia i wieloletnich procesów kończących się wyrokami uniewinniającymi. Co powoduje konieczność poniesienia przez Skarb Państwa kosztów procesu, a przez oskarżonych – wydatków na obronę.
Nie dam się sprowokować i nie będę komentował słów polemisty o względach oportunistycznych, które mogą leżeć u podstaw decyzji sądu o akceptacji cofnięcia wniosku o ściganie, takich jak szybkie zakończenie sprawy bez konieczności sporządzenia uzasadnienia wyroku i ryzyka poddania rozstrzygnięcia kontroli instancyjnej. Tym bardziej że obarczone są błędami merytorycznymi. Po pierwsze w myśl art. 98 par. 1 k.p.k. każde postanowienie, a więc również o umorzeniu, musi zawierać stosowne uzasadnienie. Po wtóre umorzenie postępowania jako rozstrzygnięcie zamykające drogę do wydania wyroku podlega zaskarżeniu w myśl art. 459 par. 1 k.p.k., a zatem istnieje możliwość poddania go kontroli instancyjnej, co zależy od aktywności prokuratora w tym zakresie.
Dla uzasadnienia tez stawianych w swej polemice autor przywoływał pojęcie interesu publicznego wielokrotnie. Powoływanie się na tę kategorię stanowi w ostatnim czasie swoistą wymówkę dla ograniczenia dominium sądu w postępowaniu sądowym. W mojej ocenie jest również wyrazem nieodpowiedzialnego podważania zaufania do sądów jako instytucji, które tenże interes mają, jak się zdaje, nie w pełni realizować. W procesie karnym, jak w życiu, stan próżni jest niepożądany, zatem kolejne wyłączane spod kognicji sądów obszary decyzyjne uzurpowane są przez organy ścigania zależne bezpośrednio od władzy wykonawczej. Przypomnę, że właśnie na interes publiczny powoływało się dosłownie chwilę temu Ministerstwo Sprawiedliwości przy innej planowanej nowelizacji, lansując pomysł przyznania prokuratorowi kosztem sądu właśnie prawa do zwalniania z tajemnicy zawodowej, w tym adwokackiej, o czym DGP pisał szeroko. Dopiero zmasowana krytyka doprowadziła resort do rezygnacji z tego kuriozalnego pomysłu.