Mamy dziś na wyciągnięcie ręki teksty aktów prawnych, komentarzy i opinii do nich. Ale coraz częściej ograniczamy się do informacji z mediów społecznościowych i nie weryfikujemy ich - mówi Krzysztof Szczucki adiunkt w Katedrze Prawa Karnego Porównawczego na WPiA Uniwersytetu Warszawskiego.
Ostatnio zauważyłem nasilenie zjawiska, które nazywam „fałszywą świadomością prawną”. Nie jest to brak wiedzy. Przeciwnie, widać, że ktoś interesuje się tematem i chce poznać przepisy, ale powiela informacje nieprawdziwe. Widać to było w dyskusji nad dyrektywą o prawach autorskich. Z czego to wynika?
Po części z braku wiedzy, ale na pewno nie z braku możliwości sięgnięcia do źródeł. Mamy je przecież na wyciągnięcie ręki – w internecie dostępne są zarówno same akty prawne, jak i komentarze czy opinie na ich temat. Nie powoduje to jednak, że osoby zainteresowane tematem do nich sięgają. Ograniczają się do informacji zdobywanych w najłatwiejszy sposób – na portalach społecznościowych i forach dyskusyjnych, niekoniecznie prowadzonych przez osoby, które są specjalistami w danej dziedzinie. Często też posługujemy się wiedzą ze słyszenia i niepogłębioną. I odnosimy ją do sytuacji podobnych, choć jednak różniących się od tych, których dotyczyła zasłyszana opinia. Mamy więc dostęp do źródeł, ale nie korzystamy z niego w sposób prawidłowy.
Jak można z tym walczyć?
Potrzebna jest akcja edukacyjna. Jestem przekonany, że podstawowe zasady prawa można pokazywać uczniom w sposób ciekawy, ukazujący ich praktyczne znaczenie. Trzeba też prowadzić edukację obywatelską dorosłych, np. przez media, zarówno publiczne, jak i niepubliczne. Ważne jest, by uświadamiać obywateli, jak mogą poznawać treść prawa, w jakim zakresie dotyczy ono naszego funkcjonowania i działalności. Warto, by każdy przynajmniej wiedział, do kogo się zwrócić, by bezpłatnie te informacje uzyskać. Warto też weryfikować ich prawdziwość. To jest chyba przyczyna problemu, o którym rozmawiamy – dziś coraz rzadziej krytycznie myślimy i krytycznie podchodzimy do wiadomości pojawiających się w przestrzeni publicznej, zwłaszcza na portalach społecznościowych.
Zastanawiam się jednak, na ile rozpowszechnianie tych nieprawdziwych informacji wynika z braku wiedzy czy krytycyzmu rozpowszechniających, a na ile z ich złej woli i chęci celowego wprowadzania w błąd. Niektóre portale wręcz straszyły dyrektywą prawno-autorską, a mity o RODO bywały powielane nawet na szkoleniach.
Przypomina mi się pierwszy rok studiów prawniczych, kiedy na przerwach pojawiali się studenci starszych lat, którzy oferowali korepetycje z logiki, przy okazji kolportując informacje, jak trudny jest to przedmiot i ile osób z powodu logiki nie jest zwykle w stanie zdać pierwszego roku. I chyba trochę też jest tak z RODO i podobnymi aktami prawnymi. Są prezentowane jak diabeł, który kryje się wszędzie, i żeby nie dać mu się pochwycić, musimy skorzystać z usług specjalistów z danej dziedziny. Owszem, prawo nie jest obszarem, który każdy, bez specjalnego przygotowania, może dokładnie poznać, zwłaszcza w zakresie, w którym reguluje ono bardzo specjalistyczne dziedziny życia. Niemniej w kwestiach życia codziennego możemy próbować skutecznie zdobywać te informacje, także nieodpłatnie. Warto też pamiętać, że niedawno został rozszerzony dostęp do darmowej pomocy prawnej.
No właśnie, czy poradnictwo obywatelskie, wprowadzone w nowej ustawie, pomoże w zwalczaniu takich mitów?
Myślę, że pomoże zarówno poradnictwo prawne, jak i obywatelskie. Dzięki pierwszemu obywatele dowiedzą się, jaka jest treść prawa, czy mają jakieś uprawnienia lub obowiązki. Jeśli natomiast mamy problem ze zrozumieniem informacji prawnej albo nie umiemy zastosować jej w praktyce, np. w kwestii pożyczek bankowych, porozumienia się z bankiem czy spółdzielnią mieszkaniową, to pomóc może właśnie poradnictwo obywatelskie.
Jakie pan zna inne przypadki krążących w społeczeństwie mitów prawnych?
Najprostszy, taki z życia codziennego, dotyczy ciszy nocnej, a konkretnie tego, że poza ciszą nocną można zachowywać się zupełnie swobodnie, jeśli chodzi o hałas w przestrzeni publicznej. W powszechnym mniemaniu tylko ona jest tym czasem, kiedy aktualizuje się obowiązek zachowania spokoju. A przecież trzeba go zachowywać także w ciągu dnia. Hałasujący, niezależnie od pory, może zostać ukarany nawet karą aresztu.
Często z konfrontacji tych mitów z rzeczywistością wynika niezadowolenie czy rozczarowanie, a nawet pretensje do wymiaru sprawiedliwości – bo ludzie sądzili, że jest inaczej i nie rozumieją decyzji czy wyroku. Czy myśli pan, że sami prawnicy powinni zaangażować się w zwalczanie tych mitów?
W związku ze zmianami w sądownictwie sami sędziowie oraz prawnicy praktycy coraz częściej zauważają, że popełniono ogromny błąd i zaniechanie. Mianowicie nie tłumaczono obywatelom, dlaczego zapadały takie, a nie inne decyzje i orzeczenia. Oczywiste jest dla mnie, że adwokat czy radca prawny powinien za punkt honoru stawiać sobie to, by jego klient rozumiał, na czym polega sprawa i strategia działania przyjęta przez pełnomocnika. Tak samo sędziowie powinni dbać, żeby tłumaczyć stronom kolejne etapy postępowania. Uzasadnienia powinny być pisane nie tylko z myślą o sądzie wyższej instancji, ale także o uczestniku postępowania. Nie daje to gwarancji, że ten, kto przegra, pogodzi się z wyrokiem, ale przynajmniej będzie większa szansa, że zrozumie, dlaczego sprawa zakończyła się takim wynikiem.
Co jakiś czas w debacie publicznej powraca też wątek sędziów pokoju. Wydaje mi się to bardzo ciekawym pomysłem, bo miałby to być sędzia bliski obywatelowi. Uważam, że taki urząd powinni pełnić prawnicy, ale działający na podstawie bardzo uproszczonej procedury, być może także bez stroju urzędowego, który w drobnych sprawach niepotrzebnie budowałby barierę między obywatelem a sędzią. W prostych postępowaniach, np. o wykroczenia, mogliby oni bardziej tłumaczyć niż wyrokować, wyjaśniać zło płynące z danego zachowania, nie rezygnując jednocześnie z wymierzenia sprawiedliwej kary.