Rządowe pomysły na zakończenie plagi pożarów składowisk i spór o in-house w stolicy podgrzały napiętą atmosferę wśród firm branży odpadowej i samorządów. Straszą się wzajemnie monopolem i podwyżkami
Sytuacja na rynku odpadów / Dziennik Gazeta Prawna
Zimna wojna o wart miliardy złotych rynek odpadowy między gminnymi spółkami komunalnymi a prywatnymi przedsiębiorcami robi się coraz gorętsza. I toczy się na kilku frontach.
Pierwszy to planowane wobec firm restrykcyjne regulacje związane z tzw. pakietem odpadowym, który jest odpowiedzią rządu na przetaczającą się przez kraj falę pożarów składowisk. Drugi front to udzielanie zamówień na zagospodarowanie śmieci podmiotom należącym do samorządów, na drodze in-house. Tu głównym polem bitwy jest Warszawa, gdzie ścierają się interesy działających na rynku firm i stołecznego MPO, któremu ratusz postanowił powierzyć całą gospodarkę odpadową. Postępowaniem zajmują się już dwa składy orzekające KIO i sąd.

Ustawowe preferencje

– Można odnieść wrażenie, że cała odpowiedzialność za patologie na rynku została zrzucona na przedsiębiorców prywatnych – twierdzi Sławomir Rudowicz, przewodniczący Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami. Zwraca uwagę, że z ostatnich pożarów aż 40 proc. wydarzyło się w instalacjach zarządzanych przez samorządy.
Wtóruje mu Dariusz Matlak, prezes Polskiej Izby Gospodarki Odpadami. – Można odnieść wrażenie, że wszystkie firmy zostały wrzucone do jednego worka z napisem „mafia śmieciowa” i teraz będą płacić za to cenę – mówi.
Oliwy do ognia dolały ostatnio przepisy zawarte w projektowanej ustawie o odpadach, która po pracach w Senacie wróciła do Sejmu, gdzie omawiane będą zgłoszone poprawki. Żadna z nich, w ocenie branży, nie rozwiązuje fundamentalnego problemu proponowanych regulacji – a mianowicie faworyzowania samorządów kosztem prywatnych firm.
W czym miałoby się ono przejawiać? Ano w tym, że to na przedsiębiorców rządzący kręcą bat wyższych kar i szykują nowe obowiązki, tj. instalowanie monitoringu i krótsze magazynowanie odpadów, które odbiją się na kosztach przedsiębiorstw.
Istnieje więc ryzyko, że wiele z nich, zwłaszcza mniejszych podmiotów, nie poradzi sobie z nowymi wymogami i będzie musiało zakończyć działalność. Wtedy gospodarkę odpadową, z braku chętnych do świadczenia usług po kosztach, będą musiały przejąć gminy i ich spółki komunalne – przekonują firmy odbierające i gospodarujące odpadami.

(Nie)równa konkurencja?

Cieniem na relacje firm i samorządów kładzie się też trwające od miesięcy postępowanie w sprawie Warszawskiego Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania.
Jak twierdzą nasi rozmówcy z branży odpadowej, teraz oczy wszystkich są zwrócone na stolicę. Bo jeśli KIO stwierdzi, że ratusz nie złamał prawa, przekazując MPO bez przetargu zadania odbioru śmieci, to ten proceder rozleje się po całej Polsce – twierdzą przedsiębiorcy.
Przypomnijmy, że w lipcu zeszłego roku rada m.st. Warszawy zdecydowała się powierzyć MPO zagospodarowanie wszystkich odpadów warszawskich począwszy od 2019 r. Rzecz w tym, że aby skorzystać z procedury in-house, konieczne jest spełnienie warunków określonych m.in. w art. 67 ust. 1 pkt 12 ustawy – Prawo zamówień publicznych (tj. Dz.U. z 2017 r. poz. 1579 ze zm.). I tu zaczynają się schody. Najwięcej kontrowersji w przypadku stołecznej spółki wzbudza bowiem wymóg, że spółka komunalna musi świadczyć ponad 90 proc. działalności na rzecz gminy. A to warunek trudny do spełnienia, bo – przed wybraniem jej w drodze in-house – spółki działają zazwyczaj w warunkach rynkowych, gdzie tak znacząca przewaga konkurencyjna nie jest często spotykana. Prawo jednak dopuszcza możliwość swoistego obejścia tego przepisu. Teoretycznie wystarczy, że spółka zadeklaruje reorganizację i przedstawi prognozy handlowe na kolejne lata, które potwierdzałyby, że w przyszłości dojdzie ona do wymaganego pułapu 90 proc. udziału w lokalnym rynku.
Tą właśnie drogą poszła stołeczna spółka. Problem w tym, że znaczną część swoich prognoz MPO ukryło, zastrzegając je jako tajemnicę przedsiębiorstwa. Wzburzyło to konkurencję, która podawała w wątpliwość rzetelność tych prognoz i domagała się odtajnienia dokumentów.
Ich inicjatywa przyniosła skutek, bo KIO w głośnym wyroku z 25 czerwca 2018 r. (sygn. akt KIO 918/18) wskazała, że takie informacje – w przypadku spółki, która ma wskutek stosowania in-house stać się monopolistą na rynku – nie mogą być objęte tajemnicą przedsiębiorstwa.
Nasi rozmówcy zwracają jednak uwagę, że ich sytuacja wciąż jest niepewna, bo wyrok KIO nie jest ostateczny, a w sprawie stołecznego MPO wciąż toczą się inne postępowania.

Wyższe ceny

Co ciekawe, zarówno samorządowcy, jak i przedsiębiorcy uciekają się do tych samych argumentów. Mianowicie, że bez wprowadzenia postulowanych przez nich zmian dojdzie do wzrostu cen dla mieszkańców.
Wiele firm obawia się, że ostatnie pożary składowisk mogą być pretekstem do przejmowania przez samorządy zadań związanych z gospodarką odpadami. Taki monopol będzie z kolei oznaczał podwyżkę cen i spadek jakości usług. Tego zdania jest chociażby Dariusz Matlak, prezes PIGO. Uważa on, że sztuczne zabiegi stosowane przez Warszawę w sprawie MPO będą wskazówką dla gmin, jak eliminować konkurencję i przejąć rynek. – A stąd już prosta droga do podwyżek cen i przerzucenia kosztów na mieszkańców – wskazuje.
Włodarze twierdzą z kolei, że tylko spółki komunalne zapewnią bezpieczne i tanie usługi.
Obaw, że przejecie kontroli nad gospodarką odpadami przez spółki gminne zapewni niepohamowany wzrost cen, nie podziela Maciej Kiełbus, prawnik w Kancelarii Dr Krystian Ziemski & Partners. – W przeciwieństwie do prywatnych firm samorządy nie działają dla zysku. A nieuzasadniony wzrost cen byłby dla włodarzy gwoździem do ich trumny – komentuje.