Od lat rządy najbardziej rozwiniętych państw starają się ukrócić nielegalną wymianę plików w Internecie, ale programiści są zawsze o jeden krok przed prawnikami. Mimo zaostrzania kar, a nawet posuwania się do odcinania od sieci niepokornych internautów, liczba udostępnianych utworów ciągle wzrasta.

Był późny jesienny wieczorów 1998 roku . 18 letni Shawn Fanning z Massachusetts wpatrywał się w ekran niepozornego jak na dzisiejsze czasy komputera i przeklinał w duchu producentów muzycznych, którzy żądają niebotycznych kwot za nowości ze sklepowych półek.

Nagle wpadł na genialny pomysł i po kilku miesiącach wytężonej pracy stworzył pierwszą w historii sieć informatyczną peer-to-peer (równy z równym), dzięki której podobni jemu ludzie mogli za darmo wymieniać się plikami z muzyką w formacie mp3.

Nie minęło kilka lat, a stworzone przez niego rozwiązanie zaczęli powielać informatycy z całego świata. Z początku darmowe udostępnianie i pobieranie skopiowanych utworów nie budziło większych emocji, jednak już na początku drugiego tysiąclecia, kiedy z sieci P2P zaczęło korzystać miliony internatów, na drodze beztroskiej wymianie plików stanęli artyści i organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.

Wskutek ich działań stopniowo zaczęły zmieniać się krajowe regulacje prawne i zaczęto ścigać nie tylko twórców nowych sieci P2P, ale także osoby, które regularnie z nich korzystają w domowym zaciszu. Odpowiedzialności nie uniknął także sam Shawn Fanning, przeciwko któremu wytoczono w Stanach Zjednoczonych wiele spraw sądowych.

Pościg za internautami

Rozpoczęta przed dekada rewolucja informatyczna, zamiast cieszyć internatów, jest coraz częstszym powodem ich zmartwień. Ciągłe zaostrzanie regulacji prawnych chroniących prawa autorskie przez Stany Zjednoczone i kraje Europy Zachodniej sprawiło, że coraz więcej spraw związanych z darmową wymianą plików znajduje finał w sądach.

Na ogłoszenie wyroku czeka właśnie czterech twórców The Pirate Bay - jednego z najbardziej znanych serwisów torrentowych w Internecie. Podczas zakończonego przed kilkoma dniami procesu, szwedzka prokuratura zażądała by sąd wymierzył każdemu z nich karę jednego roku więzienia. Śledczy obliczyli, że administrując portalem nielegalnie zarobili 92 tys. funtów.

O pokrycie wyrządzonych szkód upomnieli się także producenci gier komputerowych oraz wytwórnie muzyczne i filmowe. W sumie żądają od informatyków 9 mln funtów odszkodowania. Jeśli sędziowie przychylą się do stanowiska prokuratury, w Szwecji zapadnie precedensowy na skalę światową wyrok skazujący po raz pierwszy na bezwzględną karę więzienia osoby zajmujące się nielegalną wymianą plików.

Do tej pory za przestępstwa informatyczne trafiali za kratki tylko hakerzy (ostatnio na 30 lat więzienia turecki sąd skazał ukraińskiego hakera Maksima Jastremskiego, który stał na czele grupy, która ukradła informacje o 45 milionach kart kredytowych i debetowych). Co więcej, w niektórych krajach Dalekiego Wschodu, takich jak np. Pakistan, za cyberterroryzm grozi kara śmierci.

Internauci, którzy jedynie wymieniają pliki między sobą są traktowani zdecydowanie łagodniej. Jeżeli dojdzie już do wszczęcia postępowania przeciwko takim osobom, sądy unikają wymierzania kar związanych z pozbawieniem wolności, ale w zamian za to często nakładają na nich zaskakująco wysokie grzywny.

W 2007 roku dużo mówiono o wyroku wobec 32-letniej amerykance Jammie Thomas, która została skazana na 222 tys. dolarów grzywny za udostępnianie plików muzycznych. Udowodniono jej, że naruszyła prawa autorskie do 24 piosenek, ściągając je i rozpowszechniając za pośrednictwem sieci P2P. Szkody za udostępnienie każdego z plików wyceniono na 9250 dolarów.

Dla porównania, podczas pierwszej tego typu sprawy w Niemczech (w 2004 r.) sąd rozprawił się z internautą, który udostępniał ze swojego dysku 6 tysięcy nielegalnych plików mp3. Skład orzekający wymierzył mu wówczas i tak imponującą jak na nieamerykańskie warunki karę równą 8,5 tys. euro.

Jak do tej pory żaden z polskich sądów nie odważył się wydać żadnego spektakularnego wyroku przeciwko internautom korzystającym z P2P. Za to możemy poszczycić się innym osiągnięciem. W opublikowanym pod koniec 2008 roku Raporcie na temat gospodarki czarnorynkowej autorstwa firmy Symantec polscy internauci upozycjonowali się na 6. miejscu w światowym rankingu ilości udostępnianych plików (5proc. wszystkich udostępnień).

W wyścigu wyprzedziliśmy nawet Francuzów, Szwedów i Australijczyków, którzy namiętnie korzystali z Internetu, podczas gdy o jego istnieniu wiedział co dziesiąty Polak. Z raportu wynika także, że najczęściej udostępnianą aplikacją są gry na komputery PC, które stanowią aż 49 proc. wszystkich nielegalnych programów w sieci BitTorrent.



Pomysł na sukces

Już od kilku lat rządy państw rozwiniętych gospodarczo podejmują działania mające ukrócić proceder nielegalnej wymiany plików.

Sprawa jest na tyle drażliwa, że niedawno zastanawiano się, czy nie warto byłoby ujednolicić w tym zakresie przepisów wspólnotowych. We wrześniu ubiegłego roku wypowiedział się na ten temat Parlament Europejski, który ostatecznie odrzucił propozycję, by karać internautów pobierających nielegalne pliki z sieci. Państwa wspólnoty mają więc w tym zakresie autonomię.

Tymczasem inspirowane przez organizacje stojące na straży praw i majątków autorów władze państw członkowskich, zazwyczaj ograniczają swoje działania do wprowadzania dodatkowych nieudogodnień dla ściągających pliki i ścigania rekordzistów, którzy udostępniają zasoby liczone w terabajtach.

Na oryginalny pomysł wpadł ostatnio rząd Francji. W styczniu tego roku weszła w tym państwie nowa ustawa, która pozwala na odcięcie od sieci internautów, którzy przesadzą z liczbą ściągniętych nielegalne plików muzycznych bądź filmowych. Wyszukiwanie takich osób jest zadaniem operatorów internetowych. Po namierzeniu delikwenta natychmiast jest wysyłane do niego ostrzeżenie. Jeżeli to nie pomoże internauta otrzyma drugie pouczenie. Wraz z trzecim zostaje odcięty od sieci nawet na okres całego roku. Plany wprowadzenia podobnych kar miało także brytyjskie Ministerstwo Kultury, jednak po licznych konsultacjach wycofało się z tego pomysłu.

Straszenie po polsku

Nieudolną próbę przeniesienia francuskich pomysłów na polski grunt podjął ostatnio jeden z czołowych dostawców Internetu. Dokonał zmiany regulaminu ostrzegając swoich klientów przed udostępnianiem w sieci filmów, muzyki i oprogramowania bez zezwolenia. W razie braku posłuchu miał blokować dostęp do Internetu. Operator szybko się przekonał, że udzielanie pouczających wykładów o prawie autorskiego po prostu mu się nie opłaca. Na odcinanie od Internetu nie pozwala polskie prawo, a zniesmaczeni klienci w ciągu kilku dni uśmiechnęli by się do konkurencji.

Do zalegalizowania takich procedur potrzebna jest zmiana prawa. W ciągu najbliższych dwóch lub trzech lat możemy się jednak nie spodziewać drastycznego zaostrzenia kar za nielegalną wymianę plików.

W ubiegłym roku w wielu przekazach medialnych twierdzono, że Ministerstwo Kultury przymierza się do dużej nowelizacji prawa autorskiego, która miałaby zmienić przepisy dotyczące nielegalnego rozpowszechniania utworów. Dziennikarzom wtórowali przedstawiciele organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, którzy namawiali ministerstwo, aby przy owej rzekomo dużej nowelizacji wprowadzili surowe sankcje takie jak kilkuset złotowe grzywny, możliwość odcinania od Internetu, jak i konfiskaty komputera (tak naprawdę - to ostatnie Policja może robić już dawno).

Tymczasem rząd nie chce podejmować działań, które mogłyby go narazić na nieprzychylność milionów polskich internautów i w przekazanej w lutym tego roku pod obrady Sejmu projekcie nowelizacji nie znalazło się ani słowo o Internecie.

Kiedy internauta łamie paragrafy

Ściganie internautów wymieniających się plikami to prywatna sprawa każdego państwa. Polskie prawo autorskie jest niezmienne w tym zakresie od wielu lat.

Zgodnie z jego zapisami każdy utwór zamieszczony na stronie internetowej lub pobierany za pomocą łączy internetowych przy wykorzystaniu programów P2P jest chroniony ustawą. Jego ściągnięcie i rozpowszechnianie wbrew woli autora naraża nas na konieczność wypłaty odszkodowania twórcy, a teoretycznie nawet na karę więzienia.

To sucha teoria. Na wstępie warto dowiedzieć się jednak , co należy rozumieć przez stwierdzenie, że z utworu może korzystać tylko osoba uprawniona. Osoba uprawniona to ktoś, kto ma prawa do utworu albo legalnie je nabył. Kiedy korzystamy z utworów w internecie zgodnie z prawem?

Tylko gdy ściągamy licencjonowane pliki. Najczęściej są to utwory dostępne odpłatnie, z których zyski czerpie nie tylko właściciel portalu, na którym są zamieszczone, ale także sam twórca lub osoba, która ma do nich prawa majątkowe (np. wydawca, producent).

Sporą część plików można ściągać jednak bez konieczności płacenia za nie, np. gdy znajdziemy oznaczenie freeware pod plikami z darmowym oprogramowaniem. Czasami licencja freeware zawiera dodatkowe ograniczenia, najczęściej polegające na tym, że część freeware jest całkowicie darmowa, a część darmowa jedynie do użytku domowego. Gdy przy utworach umieszczany jest podpis copyright musi to być dla nas ostrzeżenie, że danego pliku nie można pobierać, a tym bardziej rozpowszechniać bez zgody autora.

Podobnych informacji nie znajdziemy ściągając pliki za pośrednictwem P2P. Użytkownik komputera podłączonego do internetu otwiera innym dostęp do danych zgromadzonych na swoich dyskach, lecz nie zdarza się żeby załączał do niego informacje o tym, że ma go prawo legalnie rozpowszechniać. Dlatego na nic zda się nam zachowanie szczególnej ostrożności podczas używania programów P2P. Lepiej przyjmijmy domniemanie, że ściągany utwór jest rozpowszechniany przez innego internautę nielegalnie (zwłaszcza gdy, ścigamy hity z czołowych miejsc list muzycznych czy premiery kinowe).



Teoretycznie wysokie odszkodowania

Każdy internauta ściągający pliki przez P2P powinien znać podstawową regułę prawa autorskiego: za samo pobieranie utworów z sieci nie trafimy za kratki, ponieważ nie jest to przestępstwo. Pamiętajmy jednak, że przepisy inaczej traktują osoby, które nielegalnie ściągają pliki wyłącznie na własny użytek i tych, którzy pobierają utwory z sieci i udostępniają je z zasobów swojego komputera (rozpowszechniają je).

Odszkodowanie dla twórcy mogą zapłacić ci internauci, którzy tylko pobierali pliki z sieci. Twórca może żądać od osoby, która naruszyła jego prawa, zapłaty maksymalnie potrójnej wysokości wynagrodzenia, jakie mógłby uzyskać, gdyby internauta ściągnął utwór zgodnie z prawem. Miernikiem tego wynagrodzenia są najczęściej opłaty licencyjne, jakie pobiera np. Związek Artystów i Kompozytorów Scenicznych (ZAiKS) w momencie, kiedy chcemy zalegalizować ściągnięty utwór muzyczny. W przypadku pliku mp3 jest to kwota rzędu 40 groszy.

W praktyce, jeżeli ściągamy pliki na własny użytek w zaciszu domowym, groźba odpowiedzialności odszkodowawczej jest jedynie teoretyczna. Tego typu naruszeń praw autorskich policja nie ściga, bo nie jest to przestępstwo. Oczywiście takie przepisy uderzają w artystów, którzy tracą zarobek z każdym kolejnym plikiem ściągniętym z sieci. To efekt rozwiązań przyjętych w polskim prawie autorskim. Internauci ograniczający się do ściągania plików nie mogą być ścigani przez policję, ale co najwyżej - przez twórców czy producentów.

Kiedy może zapukać policja

W zdecydowanie gorszej sytuacji są ci, którzy nie tylko nielegalnie ściągają utwory, ale także udostępniają je z zasobów swojego komputera. Korzystanie z cudzego utworu - pobranie z sieci, a potem przekazanie nieznajomym - jest tratowane tak samo, jak kradzież np. portfela.

Tacy internauci narażają się na odpowiedzialność karną, bo rozpowszechnianie i zwielokrotnianie plików w sieci to już - w świetle prawa autorskiego - przestępstwo. Także udostępniając pliki, szczególnie te o treściach zabronionych (np. pornograficzne, nazistowskie), trzeba mieć świadomość, że w każdym momencie do drzwi naszego domu mogą zapukać policjanci, którzy nie dość, że nas zatrzymają, to jeszcze zarekwirują cały sprzęt komputerowy.

Dalsze losy takiego internauty zależą od tego, jak jego czyn zakwalifikują organy ścigania. Przepisy ostrzej traktują osoby, które ze sprzedaży kopii nielegalnie ściągniętych plików lub wymiany plików uczyniły sobie stałe źródło dochodu. Wtedy sprawcy grożą nawet trzy lata więzienia. Zwykłym użytkownikom sieci, którzy bezpłatnie rozpowszechniają utwory, grozi kara grzywny (od 100 zł do 720 tys. zł), ograniczenia wolności (od miesiąca do 12 miesięcy pracy społecznej), a nawet kara pozbawienia wolności do lat dwóch.

Mimo, że rozpowszechnianie plików jest przestępstwem, to jednak ściganym rzadko. Informacje pojawiające się w mediach, że policja przeszukuje mieszkania internautów, którzy ściągają muzykę, filmy i oprogramowanie z witryn internetowych lub poprzez serwisy P2P, są grubo przesadzone (takie akcje były i są prowadzone, ale na niedużą skalę i zazwyczaj przy okazji innych działań). W istocie niewielu stróżów prawa monitoruje internet (zajmują się głównie przestępstwami gospodarczymi i pedofilią w sieci). Interwencje w mieszkaniach piratów są sporadyczne i ograniczają się do rekordzistów, którzy udostępniają zasoby liczone w terabajtach.

Ważne!

Za nielegalne rozpowszechnianie cudzych utworów grozi kara grzywny od 100 do 720 tys. zł lub kara ograniczenia wolności, w wymiarze od miesiąca do roku, polegająca na wykonywaniu nieodpłatnej, kontrolowanej przez sąd lub kuratora pracy na cele społeczne. Jej wymiar sięga od 20 do 40 godzin miesięcznie



Gra może wpędzić za kratki

Nie wszyscy internauci zdają sobie też sprawę, że gry, filmy czy mp3 nie są traktowane w świetle prawa jako jeden rodzaj utworów. O ile samo ściąganie utworów audiowizualnych nie jest uznawane jako przestępstwo, o tyle pobieranie gier jest traktowane tak samo jak kradzież. Przestępstwo to ze względu na swoją większą szkodliwość społeczną zostało umieszczone w samym kodeksie karnym (art. 278 par. 2).

Czytając go dowiemy się szybko, że każdy, kto bez zgody osoby uprawnionej uzyskuje cudzy program komputerowy (także gry) w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, podlega karze pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu. Za korzyść majątkową może być uznany sam fakt, że nie pójdziemy do sklepu i nie wydamy kilkudziesięciu złotych na legalny produkt. Rzecz jasna, że z internetu można w sposób zupełnie legalny ściągnąć darmowe lub próbne wersje takich programów. Natomiast do korzystania z całych wersji bardziej wyrafinowanych gier potrzebna jest pełna licencja, którą najczęściej można uzyskać dopiero przy zakupie.

P2M, czyli czapka niewidka

Po nasileniu spektakularnych akcji Policji przeciwko internautom wymieniających się darmowymi plikami programiści z całego świata zaczęli poszukać rozwiązania, które przy najmniej na pewien czas uchroni większość globalnej społeczności przed ręką wymiaru sprawiedliwości. Efektem poszukiwań było stworzenie nowej technologii wymiany plików Peer2Mail. Opracował ją Izraelczyk Ran Geva. P2M różni się od tradycyjnych Peer-to-Peer (P2P) miejscem lokalizacji ściąganego utworu. Co do zasady w P2P wymieniane pliki znajdują się na dyskach twardych osób, które w danym momencie korzystają z internetu. W przypadku P2M wymieniany plik zostaje umieszczony na dużych skrzynkach e-mailowych. Są to darmowe skrzynki pocztowe o dużej pojemności udostępniane przez wiele portali internetowych (np. Yahoo!, Google czy Tlen). W nich przechowywane są pliki z filmami, grami i muzyką. Do pobrania ich zawartości wystarczy znać zarejestrowany wcześniej na forum internetowym login oraz hasło. Wtedy można ściągnąć pliki tak samo jak zwykłe listy z załącznikami.

Po pewnym czasie od udostępnienia nowej technologi internautom okazało się, że wyprzedziła ona rozwiązania zawarte w ustawodawstwach wielu państw, a tym samym ich służby policyjne nie mogą ścigać osób, które pobierają pliki poprzez Peer-to-Mail i kopiują je tylko na własny użytek.

Entuzjaści, którzy zaczęli w Polsce korzystać z nowego rozwiązania podkreślali, że najważniejszą zaletą P2M jest to, że ściągając pliki przy jego użyciu nie popełniamy żadnego przestępstwa. Zapomnieli chyba, że podobna zasada obowiązuje przy korzystaniu z P2P. Różnica w tym, że w P2M niczego nie musimy sami udostępniać, a w sieciach P2P jest to zazwyczaj święty obowiązek. Nowe sposoby wymiany plików to nic innego jak obejście prawa. Nawet w P2M zawsze musi znaleźć się co najmniej kilku internautów, którzy poniosą ofiarę i podrzucą parę filmów na skrzynkę. Tak naprawdę polska Policja ma możliwości dotarcia do takiej poczty i wykrycia sprawców nielegalnie rozpowszechniających pliki. Problem w tym, że jest to o wiele trudniejsze. Policja ma prawo jedynie wnioskować o kontrolę takiej korespondencji, ale zgodę na kontrolę i tak wydaje sąd. Żaden sędzia nie zgodzi się z kolei na podglądanie prywatnych skrzynek, jeżeli funkcjonariusze przynajmniej nie uprawdopodobnia mu, że dokonano przestępstwa. Takie informacje mogą jednak zdobyć tylko przypadkowo. I koło się zamyka.

Podstawa prawna:

* Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. z 2006 nr 90, poz. 631 z późn. zm.)

W internecie wolno rozpowszechniać w celach informacyjnych bez zgody autora:
1. przeglądy publikacji i utworów rozpowszechnionych
2. mowy wygłoszone na publicznych zebraniach i rozprawach (nie upoważnia to jednak do publikacji zbiorów mów jednej osoby)
3. krótkie streszczenia rozpowszechnianych utworów
4. już rozpowszechnione:
a) sprawozdania o aktualnych wydarzeniach,
b) aktualne artykuły i wypowiedzi na tematy polityczne, gospodarcze i społeczne,
c)aktualne zdjęcia reporterskie,





Definicja utworu
Za utwór chroniony prawami autorskimi należy uważać każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia. Ochrona przysługuje twórcy niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności.
Rośnie skala nielegalnej wymiany plików
Według najnowszych szacunków Międzynarodowa Federacja Przemysłu Fonograficznego (The International Federation of the Phonographic Industry – IFPI w 2008 r. na całym świecie doszło do nielegalnej wymiany 40 miliardów plików muzycznych. Z kolei według obliczeń firmy Jupiter roczne straty poniesione z tytułu piractwa wyniosły w zeszłym roku tylko w Wielkiej Brytanii 180 milionów funtów, a biorąc pod uwagę rozwój nielegalnej wymiany utworów w sieciach P2P suma ta za 3 lata suma może urosnąć nawet do 1,1 miliarda funtów.
10 pierwszych krajów według liczby udostępnionych plików*
1. Stany Zjednoczone - 19 proc.
2. Wielka Brytania - 7 proc.
3. Kanada - 6 proc.
4. Brazylia - 5 proc.
5. Hiszpania - 5 proc.
6. Polska 5 proc.
7. Francja - 4 proc.
8. Szwecja - 3 proc.
9. Holandia - 3 proc.
10 Australia - 2 proc.








Liczba udostępnień według kategorii*
gry na PC - 49 proc.
aplikacje użytkowe - 16 proc.
aplikacje multimedialne - 11 proc.
gry na konsole - 9 proc.
inne aplikacje - 5 proc.
aplikacje biurowe - 5 proc.
systemy operacyjne - 4 proc.
aplikacje muzyczne - 1 proc.






*Firma Symantec obserwowała sieć BitTorrent oraz transfer pirackimi plikami w okresie trzech miesięcy – od lipca do września 2008 roku.

źródło: www.symantec.pl