Pierwszego prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent RP na sześcioletnią kadencję” – stanowi konstytucja. „Sejm i Senat są wybierane na czteroletnie kadencje” – zapisano też kilkadziesiąt artykułów wcześniej.
Czy można jaśniej? Konstytucja przewiduje też oczywiście wypadki szczególne, gdy mandat posła czy senatora wygasa. Tak samo wygaśnie pierwszemu prezesowi SN, gdy np. umrze – trudno z tą tezą, prezentowaną zresztą przez polski rząd na forum UE, dyskutować. Jeśli jednak nie będziemy się bawić w prawniczą sofistykę, lecz zwyczajnie przeczytamy dwa powyższe przepisy tak, jak zostały napisane – po polsku – powinniśmy dojść do wniosku, że ich treść normatywna jest analogiczna.
Tymczasem PiS od miesięcy przekonuje nas, że powszechny wiek emerytalny – 65 lat – dotyczy sędziów Sądu Najwyższego bardziej niż posłów. To sędziowie SN musieli bowiem składać oświadczenia i lekarskie zaświadczenia, by starać się o możliwość orzekania również po osiągnięciu tego wieku. Czy ktokolwiek słyszał, by takich deklaracji żądano od przedstawicieli pierwszej władzy? 65. rok życia ma za sobą nie tylko Jarosław Kaczyński, ale i szef Rady Mediów Narodowych poseł Krzysztof Czabański, i posłanka Krystyna Pawłowicz, i były szef MON Antoni Macierewicz… Słowem czołowi bojownicy pisowskiej rewolucji. Nie ma lepszego dowodu na tezę, że grubo po sześćdziesiątce człowiek dopiero rozwija skrzydła życia publicznego. I nikt nie wyobraża sobie przecież, żeby teraz prezesa Kaczyńskiego albo posłankę Pawłowicz odpytywać ze stanu zdrowia i woli pełnienia mandatu do końca przewidzianej konstytucją kadencji. Dlatego tak trudno kupić narrację, że chodzi tylko o potraktowanie sędziów SN na równi z innymi obywatelami. To mniej więcej taka sama równość jak w ortopedii, gdyby na pretensje pacjenta, że po operacji jedną nogę ma krótszą, chirurg odparł – „ale za to drugą dłuższą”.
Być może cała demolka w sądownictwie zakończy się ozdrowieńczym nowym otwarciem. Sądy będą działać szybko i z troską o ludzkie poczucie sprawiedliwości. Ale na razie nic niestety nie wskazuje, by miało tak być – a w każdym razie, by miało się tak dziać w stopniu większym niż trzy albo pięć lat temu. Zamiast tego oglądamy właśnie epilog mało wyszukanego spektaklu o tym, jak jedna kulawa władza obcina drugiej nogę, przekonując, że była słaba i nie pasowała do nowych butów.