Potajemne nagrywanie rozmówcy narusza dobro osobiste w postaci swobody wypowiedzi oraz sferę prywatności rozmówcy, a w przypadku osób prawnych sferę poufności, które powszechnie uznawane są w literaturze za wartości szczególnie chronione.
Dokonywanie potajemnego nagrywania innych osób jest powszechnie nieakceptowane w społeczeństwie i stanowi działanie zasługujące na dezaprobatę. To clou wydanego 31 stycznia 2018 r. przez Sąd Najwyższy wyroku (I CSK 292/17). Orzeczenia, którego w moim przekonaniu – choćbym nie wiem jak długo szukał argumentów – nie sposób obronić. I które niestety może być bardzo szkodliwe. Bo o ile, jak mogę się zgodzić, nagrywanie rozmówców nie jest przejawem najwyższych standardów etycznych, o tyle uznanie tej praktyki za naruszenie dóbr osobistych – a zatem zachowanie niezgodne z prawem – jest dużą przesadą. Odnoszę wręcz wrażenie, że sędziowie Sądu Najwyższego zatrzymali się w XX wieku, w ogóle nie dostrzegając, że mamy już rok 2018 i nagranie dźwięku na dyktafon jest przede wszystkim formą utrwalenia wiadomości.
Gdy czytałem uzasadnienie wyroku, zadawałem sobie kolejne pytania.
Po pierwsze: czy gdybym kogoś nie nagrywał, lecz potajemnie dokonywał notatek, również naruszałbym dobra osobiste swego rozmówcy? Jeśli tak – uznałbym to za absurd. A jeśli nie, to dlaczego za naruszenie uważamy nagranie, a nie notatkę? Różnica jest przecież jedynie w sposobie utrwalenia przekazu rozmówcy. W ostatnich latach popularne wśród kierowców stało się instalowanie kamer w samochodach – głównie w celu wykazania, że ewentualne wypadki i stłuczki są winą osoby trzeciej. To też uznamy za naruszenie dóbr osobistych osób zarejestrowanych na nagraniu, w tym sprawcy stłuczki?
Po drugie: dlaczego potajemne nagrywanie narusza swobodę wypowiedzi rozmówcy? Jestem od biedy w stanie zaakceptować to, że dochodzi do naruszenia sfery prywatności. Ale swobody wypowiedzi? Czy ktokolwiek podczas rozmowy, gdy jest nagrywany, choć o tym nie wie, ogranicza się w wypowiadaniu swych poglądów? Czy nie jest przypadkiem na odwrót i ograniczamy się wówczas, gdy wiemy, że jesteśmy nagrywani?
Po trzecie: czy naprawdę bez znaczenia jest to, czy nagranie zostanie wykorzystane? Sąd Najwyższy uznał, że nie ma większego znaczenia, czy nagranie zostało opublikowane, czy nie. Już sam fakt jego wykonania bez zgody interlokutora stanowi naruszenie dóbr osobistych. Uważam tę koncepcję za kuriozalną. Jakkolwiek rozumiem tych, którzy nie chcą być nagrywani przez swych rozmówców, nie wpadłbym jednak na pomysł, by uznać dokonanie nieopublikowanego nagrania za naruszenie ich prywatności.
Po czwarte: czy bez znaczenia jest to, dlaczego ktoś dokonuje nagrania? Sąd Najwyższy niedawno orzekł, że radca prawny nie miał prawa nagrywać swego przełożonego w celu późniejszego szantażu. Zgadzam się z tym orzeczeniem w pełni. W niniejszej sprawie jednak chodziło o pracownika, który zarejestrował ustalenia ze swym pracodawcą. I okazało się, że miał rację, bo zatrudniający go nie wywiązał się następnie z ustnych obietnic. Zrównywanie tych przypadków to co najmniej brak rozsądku.
Po piąte: czy wyrok Sądu Najwyższego nie utrudni ludziom walki o swoje prawa? Nie mam najmniejszych wątpliwości: utrudni. Wiele osób właśnie nagrania uważa za najlepsze dowody. Jak wykazać zdradę małżeńską lub przemoc? Jak inaczej udowodnić, że pracodawca dopuszcza się mobbingu? Jak pokazać, że to nie my byliśmy agresywni wobec funkcjonariusza, lecz to policjant zachowywał się niewłaściwie?
Wydaje mi się, że nie tylko nagrywanie, lecz także wykorzystywanie nagrań w takich skrajnych sytuacjach jest w społeczeństwie o wiele bardziej akceptowalne niźli sama rejestracja czyjegoś głosu bez jego wiedzy.
Zdaję sobie sprawę, że aby doszło do wydania niekorzystnego dla nagrywającego wyroku, wykazać należy nie tylko naruszenie dóbr osobistych, lecz także bezprawność tegoż naruszenia. Tyle że tu już ciężar dowodowy leży po stronie pozwanego (nagrywającego). Gdy zaś okaże się, że jego podejrzenia były niesłuszne, czyli np. policjant był kulturalny i spokojny, o uwolnieniu się od odpowiedzialności nie będzie mogło być mowy. Sąd Najwyższy zachęca więc ludzi do autocenzury.
Nie jestem zwolennikiem nagrywania rozmówców i tego nie robię. Gdy zaś nagrywam (najczęściej przy okazji przeprowadzania wywiadów), informuję o tym. Wyrok Sądu Najwyższego jednak uważam za błędny pod względem prawnym i szkodliwy w praktyce. Przede wszystkim sąd zbytnio skupił się na definiowaniu, czym są dobra osobiste, za to mało uwagi poświęcił formie rejestracji. Gdy bowiem mówimy o tym, że ktoś został poszkodowany, warto zadać sobie pytanie: w jaki sposób? W tym przypadku zaś należy postawić pytanie, jaka jest różnica między dokonaniem nagrania dźwiękowego i nawet opublikowaniem go a publicznym poinformowaniem bezpośrednio po rozmowie, jaki był jej przebieg i co powiedział rozmówca, ewentualnie przekazaniem notatki ze spotkania. Moim zdaniem obecnie różnica jest już jedynie w formie. A jeśli tak – nie może być mowy o naruszeniu dóbr osobistych.
Czy gdybym kogoś nie nagrywał, lecz potajemnie dokonywał notatek, również naruszałbym dobra osobiste swego rozmówcy?