Kiedy rozmawia się z sędziami na temat obecnej Krajowej Rady Sądownictwa, często słyszy się zarzut, że niemal wszyscy członkowie tego organu to sędziowie sądów rejonowych. Pojawia się również sugestia, że sytuacja ta do końca kadencji ulegnie zmianie.
Ujmując to wprost: z czasem wszyscy członkowie awansują do sądów wyższego rzędu, niektórzy być może nawet do Sądu Najwyższego. Do niedawna nie traktowałam tych głosów zbyt poważnie. Ot, zwykła złośliwość, być może podszyta odrobiną zazdrości. Zmieniłam zdanie w zeszłym tygodniu, kiedy to posłowie na chybcika, wieczorową porą, dorzucili poprawki do jednego z projektów dotyczących sądownictwa. W efekcie z ustawy o KRS zniknie przepis, zgodnie z którym mandat sędziego sądu powszechnego w radzie wygasa m.in. wówczas, gdy zostanie on powołany do SN.
Autorzy poprawki tłumaczyli, że to konsekwencja niedawno dokonanej zmiany modelu wyboru członków KRS. „(...) dalsze obowiązanie przepisu, zgodnie z którym sędzia wybrany do Krajowej Rady Sądownictwa w przypadku powołania na inne stanowisko sędziowskie zachowuje mandat członka Rady jedynie wówczas, jeżeli pozostaje w obrębie tej samej grupy, nie znajduje uzasadnienia i przepis ten należy uchylić” – argumentowali. I, muszę przyznać, że zabili mi niezłego ćwieka. Od razu stanęli mi przed oczami przedstawiciele prezydenta i resortu sprawiedliwości, którzy z zapałem przekonywali, że poprzedni model wyłaniania członków KRS był niedobry, bo przez niego sędziowie rejonowi, choć są najliczniejszą grupą, nie są w odpowiedni sposób w tym organie reprezentowani. Widać teraz rządzący uznali, że przedstawicielstwo to nie musi mieć charakteru stałego – wystarczy, gdy można o nim mówić chociaż w momencie dokonywania wyborów do KRS.
O tym, że pomiędzy bajki należy włożyć argument, zgodnie z którym o konieczności zmiany sposobu wyłaniania sędziów do KRS zdecydowała potrzeba zapewnienia odpowiedniej reprezentacji wszystkich szczebli i rodzajów sądów, było wiadomo od dawna. Nie spodziewałam się jednak, że ustawodawca pójdzie o krok dalej w swoim cynizmie. Likwidację omawianego przepisu można bowiem odczytać jako skierowaną do obecnych członków KRS zachętę, aby wykorzystali czteroletnią kadencję w radzie na robienie karier. I zupełnie ustawodawcy nie przeszkadza, że jeszcze niedawno opinię publiczną bulwersował przypadek, kiedy to do SN awansować chciał jeden z członków KRS. Ileż wówczas posypało się gromów, i to nie tylko na radę czy kandydata, ale na całe środowisko! Nie da się ukryć, że bez poparcia rady taki przeskok jest wykluczony. A więc jest to klasyczna sytuacja, kiedy to „koledzy oceniają kolegów”. Tymczasem teraz ustawodawca wprowadza rozwiązanie, które zdaje się czynić tę ścieżkę awansu jeszcze bardziej mętną. Obecni członkowie KRS nie będą już stawali przed dylematem, czy mieć ciastko, czy je zjeść. Ich potencjalny awans do najwyższego sądu w Polsce nie będzie oznaczał konieczności odejścia z jednego z najważniejszych konstytucyjnych organów państwa. Będą w nim mogli nadal spokojnie zasiadać. W miłym towarzystwie kolegów.
Obecna władza wprowadziła program „500 plus”, w trakcie realizacji jest „Mieszkanie plus”, a wicepremier zapowiada kolejny – „Mama plus”. Najwyraźniej partia rządząca postanowiła, że będzie również program „KRS plus”. Tylko akurat nim się nie chwali w świetle kamer.