Specjaliści od ochrony danych są rozrywani. Najlepsi mają terminy szkoleń ustalone na kilka miesięcy naprzód. Uczelnie uruchamiają kolejne studia podyplomowe. Wszystko to efekt unijnego rozporządzenia
RODO podbija stawki / Dziennik Gazeta Prawna
Jeszcze kilka lat temu prawnicy zajmujący się tematyką RODO byli zaliczani do ciekawej, ale mocno niszowej specjalizacji. Przedsiębiorcy niby wiedzieli, że jest coś takiego jak ustawa o ochronie danych osobowych, ale albo ją całkowicie ignorowali, albo sytuowali na nastym miejscu swych priorytetów. Pracy starczało więc dla tej stosunkowo wąskiej grupy prawników.
Sytuację zmieniło diametralnie uchwalenie unijnego rozporządzenia 2016/679 o ochronie danych osobowych. Ta tematyka nagle awansowała do najważniejszych zagadnień. Znalazło to odbicie na rynku. Prawnicy specjalizujący się w ochronie danych zaczęli być rozchwytywani. Jednym z głośniej komentowanych w środowisku transferów było ubiegłoroczne przejście dr Arwida Mednisa z kancelarii Wierzbowski Eversheds Sutherland do kancelarii PwC Legal. Poszukiwani są jednak nie tylko tak cenieni specjaliści, ale i prawnicy, którzy choćby liznęli przepisów o ochronie danych osobowych.
– Szukałem prawnika do kancelarii, nawet takiego do przyuczenia z tematyki ochrony danych osobowych przez kilka miesięcy. Bezskutecznie – mówi dr Paweł Litwiński, adwokat w kancelarii Barta Litwiński.
– Bez wątpienia w ostatnim okresie podniosły się też wynagrodzenia prawników zajmujących się ochroną danych osobowych. Przy czym nie oznacza to, że są one zawyżone. Raczej dotychczas odstawały od reszty i dopiero teraz zaczynają równać do innych specjalizacji – dodaje.
Według naszych ustaleń prawnik z kilkuletnim doświadczeniem, bynajmniej nie ekspert, może liczyć na gażę w okolicy 10 tys. zł miesięcznie. Najwięksi specjaliści zarabiają kilkakrotnie więcej. Za jednodniowe szkolenia inkasują po kilka tysięcy złotych.
Ale największy nabór ekspertów od danych jeszcze się nie rozpoczął. Zgodnie z zapowiedziami, biuro generalnego inspektora ochrony danych osobowych ma zatrudnić dodatkowych 100 pracowników, żeby podołać nowym obowiązkom narzuconym przez RODO. Może to być nie lada problem, skoro w sektorze prywatnym fachowcy od danych są rozchwytywani i oferuje się im stawki kilkukrotnie wyższe od tych, jakie można zarobić na państwowej posadzie.
Pompowanie bańki
RODO wyniosło ochronę danych osobowych do rangi najistotniejszych zagadnień. Pytanie jednak, czy tak już zostanie?
– Jako osobie zajmującej się od wielu lat zagadnieniami prawa ochrony danych osobowych, trudno mi nie cieszyć się z faktu, że wejście w życie RODO wywindowało moją tematykę na pierwsze strony gazet. Nie mam jednak wątpliwości, że obecny popyt na specjalistów od ochrony danych ma wszystkie cechy bańki, która kiedyś musi pęknąć – uważa dr Wojciech Wiewiórowski, były GIODO i obecny zastępca europejskiego inspektora ochrony danych.
– Nagła popularność tematu i szalony popyt na usługi, głównie doradcze i szkoleniowe, mogą przynieść opłakane skutki w długim czasie. Nie mam wątpliwości, że podniesienie świadomości oraz ułatwienie dostępu do wiedzy i umiejętności są bardzo wskazane. Braki są na pewno duże. Z drugiej jednak strony inflacja dyplomów, szkoleń, kursów i studiów podyplomowych jest równie duża. A papierki te nie dają ani wiedzy, ani przyszłości zawodowej na dłuższa metę – dodaje.
Szkoleń, seminariów, konferencji z RODO jest rzeczywiście bezmiar. Bardziej znani eksperci mają terminy zaklepane na kilka miesięcy. Ze względu na zapotrzebowanie na rynku pojawiły się rzesze dotychczas nieznanych doradców, a nawet całe kancelarie, które próbują maksymalnie wykorzystać moment. Paradoksem jest, że RODO, które ma zapewnić lepszą ochronę, także przed niechcianą korespondencją, generuje dzisiaj chyba najwięcej spamu. Na firmowe skrzynki masowo wysyłane są zaproszenia na konferencje, szkolenia czy też po prostu reklamy doradztwa z zakresu ochrony danych osobowych.
Okres tej prosperity z pewnością nie będzie trwał wiecznie. Rynek się skurczy i dla niektórych nie będzie już na nim miejsca. Prawnicy, którzy od lat zajmują się tematyką ochrony danych osobowych, nie martwią się jednak o brak pracy.
– Ludzie nie zapomną o ochronie danych, nawet wtedy, gdy RODO zacznie już być normalnie stosowane i minie pierwszy strach. Wystarczy spojrzeć na to, jak szerokim echem odbiła się afera Facebooka i Cambridge Analytica. To pokazuje, jak duże znaczenie odgrywają dane osobowe. Zainteresowanie nimi nie tylko nie zmaleje, ale z pewnością wzrośnie. Nowe technologie karmią się danymi i z roku na rok będą odgrywać coraz większe znaczenie – ocenia Maciej Gawroński, partner zarządzający w kancelarii Gawroński & Partners s.k.a.
Licencjat z danych
Bum na ochronę danych osobowych widać również na uczelniach. Powód jest oczywisty – można na tym nieźle zarobić. RODO wymaga, by każda jednostka administracji publicznej, która przetwarza dane, zatrudniła inspektora ochrony danych. Zapotrzebowanie na nich jest więc ogromne, a żeby zdobyć wiedzę i kwalifikacje, idą oni na studia. Na jednej z uczelni uruchomiono właśnie trzeci w ciągu kilku miesięcy nabór na studia podyplomowe z zakresu ochrony danych i nie ma najmniejszych problemów z zebraniem chętnych.
Ze względu na zainteresowanie tematyką na uczelniach pojawiają się też pomysły dodawania przedmiotu ochrona danych osobowych do programów studiów dziennych.
Doktor Wojciech Wiewiórowski podchodzi do tego z ostrożnością. – To może być bardzo ciekawy przedmiot, wiele dający młodym ludziom. Warunkiem sine qua non jest jednak pokazanie w praktyce, do czego służyć ma ochrona danych – zauważa, dodając, że wszystko zależy od wykładowców. Tylko z tymi najlepszymi wprowadzenie nowego przedmiotów na studia ma sens.
– Najważniejsza zmiana wynikająca z RODO to wprowadzenie zasady rozliczalności (polskie tłumaczenie niemożliwego do spolszczenia pojęcia „accountability”). Każdy dziekan, który myśli o dodaniu nowego przedmiotu, powinien poprosić ewentualnego wykładowcę od wytłumaczenie w dwie minuty, o co chodzi w tej zasadzie. Jeśli dziekan nie zrozumie, to dodawanie przedmiotu nie ma sensu – podpowiada dr Wojciech Wiewiórowski.
Za zupełnie nieporozumienie uznaje on, postulowane niekiedy, tworzenie kierunków studiów licencjackich lub uzupełniających magisterskich z zakresu ochrony danych osobowych. To prosta droga do kształcenia „ochroniarzy danych”. Ci zaś mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Potrzebni są bowiem prawnicy, informatycy, ekonomiści czy socjologowie, którzy znają się na ochronie danych, a nie osoby, które poza tą tematyką nie mają o innych bladego pojęcia.
Nasze uczelnie mają wystarczającą ofertę edukacyjną dla przyszłych inspektorów ochrony danych.
– Martwi mnie natomiast, że tak mały nacisk w Polsce kładzie się na kształcenie ekspertów z zakresu cyberbezpieczeństwa. Już teraz jest na nich olbrzymie zapotrzebowanie, a z każdym rokiem będzie ono jeszcze rosło. Tu jednak potrzebne jest większe zaangażowanie uczelni technicznych, a niestety na nich zwyczajnie brakuje wykładowców, którzy byliby w stanie kształcić specjalistów od cyberbezpieczeństwa – zauważa dr Paweł Litwiński.