Wielcy epistemolodzy twierdzili, że nic nie jest tym, czym się na pozór wydaje. Rzeczywistość ostatnich dwóch lat to potwierdza. Mieliśmy już destrukcję sądu konstytucyjnego zwaną „przywracaniem prestiżu tej instytucji” i łamanie zasady trójpodziału władz pod szyldem „demokratyzacji wymiaru sprawiedliwości”. Za kilka dni rozpocznie się proces usuwania znacznej części sędziów Sądu Najwyższego, który przez rządzących określany jest „reformą”, „odmłodzeniem kadr” czy (to jedno z najbardziej kuriozalnych, wręcz obraźliwych określeń) „przewietrzeniem SN”.



Obecnie następują zaś „ustępstwa” i „wychodzenie naprzeciw” oczekiwaniom Komisji Europejskiej, konsekwentnie krytykującej poczynania polskiej władzy wykonawczej w stosunku do sądownictwa. Taki przekaz budowany jest w mediach.
Na czym miałyby polegać owe „ustępstwa”? Otóż po pierwsze minister sprawiedliwości ma stracić swobodę powoływania i odwoływania prezesów sądów powszechnych. Tu jednak przypomnę, że już od lutego nie ma on wolnej ręki. Krajowa Rada Sądownictwa może przecież wyrazić swój sprzeciw wobec decyzji ministra o odwołaniu prezesa sądu większością 2/3 głosów. Jednakowoż gorset krępujący ruchy szefa MS ma być jeszcze ciaśniejszy, jak twierdzą projektodawcy. To tylko pozory. Oto bowiem w myśl art 27 par. 2 ustawy o ustroju sądów powszechnych, w sprawie odwołania prezesa ma się również wypowiadać kolegium sądu. Rzecz w tym, że opinia tego ciała nie będzie wiążąca. Procedura będzie dwustopniowa. W przypadku negatywnego stanowiska kolegium swój pogląd wyrazi KRS. I dopiero negatywna uchwała rady, i to podjęta większością kwalifikowaną 2/3 głosów, będzie dla ministra wiążąca (art. 27 par. 5 u.s.p.). Zatem opinia organu na wskroś niezależnego, wyrażającego ideę samorządności sędziowskiej, będzie listkiem figowym. Według projektowanej zmiany to pozycja KRS – obsadzonej w dużej części przez beneficjentów niedawnego rozdawnictwa prezesowskich stołków uprawianego przez ministra sprawiedliwości – ulegnie wzmocnieniu. I ostatnia uwaga w tym przedmiocie: w ciągu sześciu miesięcy od wejścia w życie niechlubnej nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych minister sprawiedliwości odwołał ponad 150 prezesów i wiceprezesów sądów obu instancji. Teraz straci uprawnienie, które i tak już wykorzystał do tego, co chciał.
Kolejne „ustępstwo” to zrównanie wieku spoczynkowego kobiet i mężczyzn sędziów. W ramach ubiegłorocznych „reform” w przypadku pań obniżono go do 60 lat, co Komisja Europejska uznała za dyskryminację, w efekcie kierując sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Kierunek ewentualnego rozstrzygnięcia nie był trudny do przewidzenia.
Na uwagę zasługuje inna zmiana. Otóż o możliwości dalszego orzekania sędziów (kobiet i mężczyzn) po osiągnięciu wskazanego w ustawie wieku nie będzie już decydował minister sprawiedliwości, lecz prezydent. Kryteria? „Interes wymiaru sprawiedliwości” oraz „ważny interes społeczny”, w szczególności jeśli „przemawia za tym racjonalne wykorzystanie kadr sądownictwa lub potrzeby wynikające z obciążania zadaniami poszczególnych sądów” (art 69 par. 1b u.s.p. w projektowanym brzmieniu). Interesująca jest tu dotychczas nieznana procedura odwoławcza do KRS od negatywnej decyzji prezydenta. Rada będzie mogła uchylić postanowienie głowy państwa większością 2/3 głosów członków i przekazać sprawę do ponownego rozpoznania. Tu znów aktualne staje się pytanie o zdolność tego organu do podejmowania samodzielnych i niezależnych decyzji. A co jeśli prezydent swojej decyzji po ponownym rozpoznaniu wniosku danej osoby nie zmieni? W projektowanym art 69 par. 1b u.s.p. stwierdzono, że sędzia pozostaje na stanowisku do czasu zakończenia postępowania. W praktyce stanie się więc swoistym zakładnikiem procedury, której może nie być końca. Jak to wpłynie na jego orzecznictwo?
W moim przekonaniu powyższe zmiany co do zasady przełamują konstytucyjną zasadę separacji władz. W naszym porządku ustrojowym tak stanowisko ministra sprawiedliwości, jak i prezydenta należą do obszaru szeroko pojętej władzy wykonawczej. Innymi słowy w procesie wyrażania zgody na dalsze orzekanie przez sędziego pomimo osiągnięcia wieku emerytalnego nie powinno być przestrzeni dla przedstawicieli władzy wykonawczej w żadnej formie.
Na koniec kilka zdań o projekcie zmiany przepisów wprowadzających ustawę o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym oraz ustawy o statusie sędziów TK. Dopuszczono w nim publikację dotychczas nieopublikowanych wyroków trybunału z 9 marca, 11 sierpnia, 7 listopada 2016 r. (sygn. akt K 47/15, K 39/16, K 44/16), niejako z dopiskiem, iż „wyroki te zostały podjęte z naruszeniem przepisów ustawy o Trybunale Konstytucyjnym”. Myślę, że tym ruchem autorzy noweli przechodzą do niechlubnej historii. Jeśli ów projekt stanie się prawem obowiązującym, będzie to wyrazisty przykład uzurpowania sobie przez władzę ustawodawczą kompetencji należących wyłącznie do sądów i trybunałów, czyli kolejny delikt konstytucyjny. Oto bowiem w akcie prawnym rangi ustawowej dokonuje się oceny pod kątem zgodności z prawem wyroków TK, wbrew oczywistej treści art. 190 ust. 1 ustawy zasadniczej, który stanowi, że wyroki TK mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne. Rzecz to niesłychana, by publikując wyrok TK w odpowiednim dzienniku urzędowym, co stanowi obowiązek Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, pozwalać sobie na jego glosowanie poprzez stwierdzenie o niezgodności z prawem.
Być może wkrótce doczekamy czasów, w których w formie ustawy parlament będzie oceniał zgodność z prawem również wyroków sądów powszechnych. Wizualizuję to sobie następująco: Tytuł „Ustawa o uznaniu wyroku za sprzeczny z obowiązującym prawem”, jej treść „Wyrok sądu rejonowego, okręgowego, apelacyjnego czy najwyższego z dnia (odpowiednia data) został wydany z naruszeniem prawa (dowolne przepisy)”.
Ktoś jeszcze ma siłę pytać, czy żyjemy w państwie prawa?