Komisja Europejska finalizuje prace nad przepisami, które zmuszą internetowych gigantów do szybkiego przekazywania dowodów elektronicznych na potrzeby śledztw prowadzonych przez krajowe organy ścigania
Wnioski polskich organów ścigania o ujawnianie danych użytkowników portali społecznościowych / Dziennik Gazeta Prawna
E-maile, rozmowy z komunikatorów internetowych, godziny połączeń z aplikacji mobilnych – od zdobycia tego rodzaju informacji cyfrowych zależą losy coraz większej liczby postępowań karnych. Prokuratorzy potwierdzają, że zwracanie się do serwisów aukcyjnych czy social mediów o przekazanie e-dowodów stało się częścią ich codziennej praktyki, zwłaszcza biorąc pod uwagę skalę oszustw popełnianych za pośrednictwem platform elektronicznych. Uzyskanie potrzebnych materiałów od polskich firm technologicznych stało się dość bezproblemowe za sprawą ustawy inwigilacyjnej (Dz.U. z 2016 r., poz. 147) dającej organom ścigania łatwy dostęp do danych internetowych klientów. Ale w sytuacji, gdy niezbędne informacje znajdują się na serwerach amerykańskich gigantów, takich jak Google, Facebook czy Twitter, proces ich przekazywania jest żmudnym przedsięwzięciem. Firmy technologiczne z USA z rezerwą podchodzą do współpracy ze służbami, zwłaszcza tymi mającymi siedzibę za oceanem.
– W celu wykrycia sprawcy przestępstwa prokuratorzy próbują się zwracać do nich różnymi nieformalnymi kanałami. Uzyskanie danych jest jednak bardzo trudne i czasochłonne – mówi prokurator często zajmujący się sprawami z wątkiem transgranicznym.
Kwestia uznaniowa
Mimo że portale społecznościowe zaczęły ostatnio udostępniać specjalne narzędzia internetowe do kontaktów z organami ścigania, śledczy podkreślają, że nadal w wielu przypadkach w ogóle nie otrzymują odpowiedzi na swoje wnioski, a w innych są proszeni o uzupełnianie braków formalnych. Kryteria uwzględniania żądań funkcjonariuszy to kwestia dość uznaniowa. Na przykład według polityki Google’a zwykle odrzucane są wnioski „o zbyt szerokim zakresie lub niezgodne z przyjętą procedurą”. Jak to zinterpretować, wiedzą tylko prawnicy korporacji.
– Tak jak polskie firmy nie mają możliwości weryfikowania, czy policja ma wiarygodne podejrzenia co do sprawcy przestępstwa, tak tym bardziej nie mają ich amerykańskie firmy – zaznacza Wojciech Klicki, prawnik Fundacji Panoptykon.
Z jednej strony za niechęcią gigantów internetowych do współpracy z europejskimi organami ścigania stoją względy wizerunkowe. Z drugiej – to, co państwa UE zgodnie traktują jako naruszenie, w USA może nim nie być. – Najlepszy przykład to przestępstwa związane z wolnością słowa, takie jak zniewaga czy zniesławienie. Amerykańska kultura prawna podchodzi do nich znacznie bardziej liberalnie niż europejska – zauważa Klicki.
Długa droga
Podobny dysonans może spotkać prokuratorów, którzy decydują się na przysłanie organom USA oficjalnego wniosku o wzajemną pomoc prawną. Ta procedura, uregulowana w umowach dwustronnych, uruchamiana jest na etapie, kiedy sprawca przestępstwa został wykryty i usłyszał już zarzuty. W USA wnioski przechodzą przez Departament Sprawiedliwości, a w Polsce – MS lub prokuratora generalnego.
– Dowody uzyskane tą drogą mają tę przewagę, że posiadają realną wartość procesową. Problem w tym, że trwa to bardzo długo i nie zawsze udaje się wykazać Amerykanom uzasadnione podejrzenie, że dana osoba popełniła przestępstwo, a żądany dowód jest z nim związany – mówi nasz rozmówca z prokuratury. Wymóg przedstawienia „probable cause” jest bardziej wyśrubowany niż przygotowanie postanowienia o postawieniu zarzutów. Co więcej, śledczy z USA działają zgodnie z zasadą oportunizmu, co w uproszczeniu oznacza, że nie muszą ścigać każdego przestępstwa lub mogą hierarchizować prowadzone sprawy.
– Przy przestępstwach na szkodę mniejszą niż 500 dol. prokuratorzy nawet nie występują z wnioskiem o pomoc prawną – dodaje nasz rozmówca.
Sprawne egzekwowanie
Z danych Komisji Europejskiej wynika, że realizacja wniosków o wsparcie międzynarodowe trwa średnio 10 miesięcy i od obu stron wymaga zaangażowania sporych zasobów. Z tych powodów nierzadko zdarza się, że żądane materiały przychodzą zbyt późno lub się dezaktualizują. Bruksela przymierza się więc do przedstawienia projektu regulacji umożliwiających sprawne egzekwowanie e-dowodów od firm świadczących usługi elektroniczne, które przetwarzają czy przechowują dane na terenie UE, bez konieczności stosowania procedury wzajemnej pomocy prawnej. Jak podała niedawno Agencja Reutera, może to nastąpić jeszcze w tym miesiącu.
Komisja nie wyklucza przy tym zmuszenia przedsiębiorstw technologicznych działających na rynku wewnętrznym do ustanowienia specjalnych pełnomocników na potrzeby współpracy z prokuraturami czy sądami.
Łatwe sięganie po dane internetowe najprawdopodobniej byłoby dopuszczalne tylko przy poważnych przestępstwach (zagrożonych minimum 3 latami więzienia). O ile przedstawiciele organów ścigania przyklaskują pomysłom KE, o tyle eksperci od prywatności obawiają się, że mogą one stać w sprzeczności z unijnymi regulacjami o ochronie danych.