Wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak cofnął delegację do Krajowej Rady Sądownictwa sędziemu Grzegorzowi Borkowskiemu oraz sędzi Ewie Stryczyńskiej. Ten pierwszy był szefem biura KRS, druga dyrektorem wydziału prawnego. To oznacza, że po abdykacji z funkcji przewodniczącego Małgorzaty Gersdorf, która udzieliła wszelkich pełnomocnictw szefowi biura, w Radzie zapanowało kompletne bezkrólewie. Będzie trwało, dopóki I prezes SN nie zwoła pierwszego posiedzenia, na którym zostanie wybrany nowy przewodniczący.
Ewentualnie do czasu, aż Sejm zmieni przepisy i namaści na nowego trybuna Julię Przyłębską (prezes Trybunału Konstytucyjnego). Projektem w tej sprawie sejmowa komisja zajmie się w poniedziałek.
W każdym razie do tej pory myślałem, że źródłem zła wszelkiego w Radzie są jej sędziowscy członkowie. Świadczy o tym choćby to, jak rzadko chciał uczestniczyć we wspólnych z nimi posiedzeniach, minister sprawiedliwości. Teraz okazuje się że zło, które drąży KRS, sięgało głębiej. Wygląda na to, że skażeni nim są nie tylko członkowie Rady, ale nawet sędziowie delegowani do KRS po to, by zajmować się funkcjonowaniem tego konstytucyjnego organu.
Zastanawiając się, co też mogli mieć za uszami odwołani sędziowie, zacząłem szukać przesłanek potrzebnych do odwołania sędziego z delegacji. Okazuje się jednak, że przepisy takich nie określają. Pewnie każda decyzja musi być w jakiś racjonalny sposób uzasadniona – myślałem naiwnie. Ale nie. Decyzja ministra o cofnięciu z delegacji żadnego takiego uzasadnienia nie potrzebuje, bo w myśl prawa nie jest decyzją administracyjną. Wypowiedział się w tej sprawie nawet Naczelny Sąd Administracyjny, stwierdzając, że akt odwołania sędziego z delegacji nie wymaga zgody sędziego, nie musi być pisemnie uzasadniony i może być dokonany w każdym czasie.
W tym sensie władza ministra nad sędziami delegowanymi jest iście królewska. Może on ich losem dysponować wedle własnego uznania.
Nie udało się nam skontaktować z sędzią Stryczyńską, natomiast sędzia Borkowski odmówił komentarza. Warto jednak przytoczyć słowa innego sędziego, który dyskrecjonalną decyzją ministra sprawiedliwości bez podania przyczyny kilka lat wcześniej został cofnięty z delegacji.
– Doszło do naruszenia Europejskiej konwencji praw człowieka m.in. z tego powodu, że w prawie o ustroju sądów powszechnych wprowadzono rozwiązanie pozwalające na cofnięcie sędziemu delegacji do innego sądu w sposób arbitralny, co narusza poczucie stabilizacji i pewności sytuacji prawnej jednostki – żalił się DGP jeden z sędziów, który szukał wówczas sprawiedliwości w Europejskim Trybunale Praw Człowieka.
Obowiązujące regulacje prawne dotyczące odwoływania delegacji pozbawiają nie tylko skarżącego, ale i wszystkich delegowanych sędziów w analogicznej sytuacji pewności co do dalszych losów zawodowych. Odwołanie delegacji sędziowskiej w każdym czasie, ze skutkiem natychmiastowym i bez zgody, a nawet bez wiedzy zainteresowanego sędziego następuje przy całkowitym braku jakichkolwiek ustawowych przesłanek proceduralnych i materialnych – pisał ów sędzia w skardze do ETPCz.
Sędzią tym był... Łukasz Piebiak. Ten sam, który w czwartek, już jako wiceminister, podpisał decyzję o cofnięciu z delegacji dwójki sędziów. Nie od dziś wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. By jednak oddać sprawiedliwość, trzeba przypomnieć, że jeszcze w marcu 2016 r., a więc już po objęciu posady w MS, sędzia mówił: „Zdajemy sobie sprawę z tego, że przepisy te są dalekie od doskonałości i że mogą budzić tego typu wątpliwości. Z całą pewnością więc będziemy zastanawiać się nad wprowadzeniem odpowiednich zmian również w tym zakresie”.
Zapału jednak nie wystarczyło.