Jeśli nie jest się zdolnym postrzegać spraw z innej perspektywy niż własna ani też nie jest się w stanie spojrzeć na spór z perspektywy niezaangażowanego obserwatora, to nawet najsprytniej pomyślana Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego okaże się całkowicie bezużyteczna.
Na tytułowe pytanie można udzielić dość jednoznacznej odpowiedzi. Trzeba tylko podjąć trud nieco dłuższego i pogłębionego namysłu nad kluczowym artykułem 55a, który najnowszą nowelę ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej uczynił sławną nie tylko w Izraelu, lecz w całym niemal liberalno-demokratycznym świecie. Koniecznym warunkiem jest jednak spojrzenie na te zapisy z perspektywy zewnętrznego obserwatora, w szczególności zaś takiego, który zapisy prawne ocenia przez pryzmat zasad ustroju liberalno-demokratycznego.
Popatrzmy z zewnątrz
Mówienie, że można wytłumaczyć temu zewnętrznemu obserwatorowi, że czegoś nie zrozumiał w przepisie ustawy, albo że niczego takiego, co tego obserwatora aż kłuje w oczy, w przepisie tym nie ma, jest albo naiwnym zaklinaniem rzeczywistości, albo naigrywaniem się z jego inteligencji. Oczywiście obrońca przepisu, któremu brak elementarnej zdolności przyjęcia perspektywy zewnętrznego obserwatora, może szczerze wierzyć w to, że uda mu się komuś wytłumaczyć, iż jego odczytanie tego artykułu 55a jest błędne. Płonne to jednak i dalece nierozsądne nadzieje. W oczach bowiem zewnętrznych obserwatorów tym, czego owym zapisem chce dokonać polski ustawodawca – i co pozostaje w fundamentalnej kolizji z wzniosłymi deklaracjami – jest stopniowe wymazywanie ze społecznej świadomości i społecznej pamięci hańbiących faktów (i nie jest przy tym oczywiście żadnym pocieszeniem to, że każde z europejskich społeczeństw ma – w większej czy mniejszej skali – swoją mniej czy bardziej hańbiącą przeszłość, czego nie wymażą najwspanialsze nawet świadectwa szlachetności czy bohaterstwa).
Co więc w artykule 55a tak musi kłuć w oczy zewnętrznego obserwatora? Co tak zatruwa całą ustawę i czyni z przepisu mającego rzekomo jedynie chronić dobre imię Polski – a czyni to za sprawą skrywanej, niby nieistotnej i rzekomo uprawnionej, w istocie jednak wielce nieszlachetnej domieszki – zatruty owoc źle pojętej dumy narodowej? Co zepsuło tę ponoć w intencjach piękną i szlachetną ustawę? To mianowicie, że jej nieuchronnym efektem będzie uruchomienie mechaniki zastraszenia.
Zadziała tu ten sam mechanizm, który skutecznie przez kilka dziesięcioleci tłumił w życiu publicznym mówienie prawdy o tym, że akurat za Katyń to nie Niemcy ponoszą odpowiedzialność – tyle że jeszcze wzmocniony, bowiem wsparty przepisem prawnym – choć oczywiście w odmiennych warunkach. Na jego działaniu miałaby się też zapewne w dużym stopniu opierać osławiona MaBeNa, czyli Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego.
Lepiej się nie wychylać...
Zadajmy sobie proste pytanie: czy na przykład nauczyciel w polskiej szkole, kiedy ta niepiękna ustawa wejdzie w życie, będzie gotów pisnąć uczniom choćby słówko o tym, że udział Polaków w zbrodni w Jedwabnem jest faktem? Czy wpajając w serca uczniów dumę z tytułu szlachetnych czynów zapisanych na kartach narodowych dziejów, odważy się ów nauczyciel wspomnieć o czynach, które zapisane są – i żadna MaBeNa tego nie wymaże – na kartach nikczemności? Po wejściu w życie ustawy mającej chronić dobre imię Polski będzie ów nauczyciel – ale odnosi się to też do dziennikarza, publicysty, polityka i każdego obywatela – żywił jak najbardziej uzasadnioną obawę, że dumny ze swej przynależności narodowej rodzic-patriota (czy jakiś inny patriota-sygnalista) doniesie na niego do prokuratury, czyli powiadomi o ewentualnym naruszeniu przepisów ustawy, wprzęgając tę instytucję w funkcjonowanie Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego. Przecież gdy doniesienie będzie już złożone, to z pewnością znajdzie się dumny ze swej przynależności narodowej prokurator-patriota, który nie omieszka wszcząć postępowania przeciwko owemu nauczycielowi czy obywatelowi (który wbrew ustawodawcy kierował się jakimiś uniwersalnymi wartościami czy zasadami).
Kolejnym elementem Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego będzie sąd. Załóżmy optymistycznie, że przyzwoity sędzia – jeśli takowemu sędziemu ślepo losująca Temida rozpatrzenie takiej sprawy przez przypadek powierzy – oddali oskarżenie i że prokurator nie wniesie rewizji? Czy taką niepewną nadzieją kierować się będzie ów „normalny” obywatel? Zgodnie z „racjonalnością”, jaką – nie całkiem bezzasadnie – przypisał mu ustawodawca, „rozsądniej” mu będzie postąpić zgodnie z tym, co mówi instynkt samozachowawczy i w ogóle nie wypowiadać się w sprawach, których niepomyślne rozstrzygnięcie skutkować będzie przynajmniej grzywną lub „karą pozbawienia wolności do lat 3”. W istocie jednak tego całego „ciągu technologicznego” – jak nazwał to jeden z senatorów – czy też tej funkcjonalności Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego nie trzeba będzie zapewne zbyt często uruchamiać. Zamierzony efekt uzyskuje się bowiem w inny sposób, mianowicie przez samo zastraszenie. Dostatecznie paraliżująca dla naszego przykładowego nauczyciela i innego obywatela będzie sama wizja ciągania po sądach i tłumaczenia się ze swych słów.
Żadne piękne, a w istocie puste, deklaracje szlachetnych intencji nie przesłonią takiego obiektywnego skutku uchwalonego przepisu. Nie da się też wytłumaczyć żadnemu zewnętrznemu obserwatorowi – ani w ogóle żadnemu człowiekowi zdolnemu poprawnie rozumować – że ów jeszcze niezastraszony nauczyciel ma szanse obronić się przed prokuratorskim zarzutem „rażącego pomniejszania odpowiedzialności rzeczywistych sprawców [...] zbrodni”. Przed takim zarzutem nie miałby też żadnych szans się wybronić naukowiec opisujący fakt masowego morderstwa popełnionego w Jedwabnem bądź pogromy w Wąsoszu czy Goniądzu. Opis czynu zabronionego w artykule 55a ustawy nie może zostać przez zewnętrznego obserwatora odczytany inaczej, jak tylko jako instrument mający służyć całkowicie arbitralnemu penalizowaniu wypowiedzi – stwierdzeń, ocen i opinii – na temat popełnionych morderstw i innych nikczemności, które zapisały się – tak samo jak czyny szlachetne bądź wręcz heroiczne – na kartach dziejów społeczeństwa polskiego.
Kto jest artystą? Kto naukowcem?
Osobliwością przepisów artykułu 55a jest też rozwiązanie wprowadzone regulacją zawartą w pkt 3 („Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w ust. 1 i 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej lub naukowej”). Z jednej strony rozwiązanie to wzbogaca dotychczasowy repertuar zarzutów możliwych do formułowania w dyskusjach naukowych o zarzut dopuszczenia się przez naukowca „czynu zabronionego” (acz przez ustawodawcę łaskawie niezakwalifikowanego jako przestępstwo), co istotnie modyfikuje naukowy charakter dyskusji; z drugiej zaś strony, mocą tego przepisu, najpierw prokurator, a potem sędzia stają się instancjami władnymi stwierdzać, co jest, a co nie jest „działalnością artystyczną lub naukową”. Rozwiązanie to musi pociągać za sobą dalsze kuriozalne konsekwencje. Okaże się bowiem, że naukowiec, który opowiadając o wynikach swoich badań nad ciemnymi kartami dziejów danego regionu – powiedzmy w jakimś lokalnym towarzystwie miłośników historii – nie będzie mógł się ograniczyć do przedstawienia faktów i zrelacjonowania wyników swoich badań, tylko będzie musiał opatrzyć to swoje wystąpienie właściwą interpretacją i właściwym komentarzem, dzięki którym uda mu się (być może) wybronić w sądzie przed zarzutem dopuszczenia się czynu zabronionego – ustawodawca łaskawie zezwolił mu na przedstawianie wyników badań w wystąpieniach na instytutowym seminarium naukowym bądź w specjalistycznej publikacji naukowej. Czy ów naukowiec – zakładając że kierować się będzie tą odmianą racjonalności, jaką był mu przypisał ustawodawca, czyli imperatywem samozachowania – zaryzykuje i zgodzi się opowiedzieć o ciemnej stronie dziejów społeczności tego regionu poza salą seminaryjną?
Sens artykułu 55a w oczach naszego zewnętrznego obserwatora będzie, niestety, jednoznaczny: jego zapisy będzie postrzegać jako służące przede wszystkim stłumieniu chęci zabierania publicznie głosu na temat ciemnej strony dziejów społeczeństwa polskiego. Będą też te zapisy nieuchronnie odczytane jako służące zablokowaniu w systemie edukacji możliwości przekazywania wiedzy na temat niechlubnych zaszłości, a także ograniczeniu kręgu zajmującego się tymi nikczemnościami do wąskiego grona badaczy dyskutujących w odizolowanych od reszty społeczeństwa salkach ośrodków naukowych. Jako cel ostateczny wziętego pod lupę przepisu jawić się zaś będzie, w oczach owego zewnętrznego obserwatora, stopniowe usuwanie z szerokiej pamięci społecznej wiedzy o zbrodniach, nikczemnościach, jak i o przypadkach polskiego antysemityzmu.
Czy edukatorom MaBeNy może w związku z takim odczytaniem celów zapisów zawartych w artykule 55a ustawy o IPN powieść się próba przekonania zewnętrznych obserwatorów – łącznie z Departamentem Stanu USA – że ich widzenie tego artykułu jest pozbawione podstaw i że są to jakieś zupełnie nieprawdopodobne wymysły zdezorientowanych i pozbawionych zdolności poprawnego rozumowania dziennikarzy i polityków – w Izraelu, USA i w innych krajach świata zachodniego? Gdyby rząd Stanów Zjednoczonych nie był całkowicie przekonany o poprawności swojego widzenia celów i skutków ustawy (oraz międzynarodowych konsekwencji jej przyjęcia), to by pewnie nie skierował do władz Polski groźnie brzmiącego apelu o (ponowne) rozważenie skutków nowej ustawy o IPN „dla naszej zdolności pozostania nadal realnymi partnerami”. Można się wprawdzie w pierwszej chwili zastanawiać, o co właściwie Amerykanom chodzi. Czy takimi „drobiazgami” jak ten, że publikowanie książek Jana Tomasza Grossa byłoby w Polsce przestępstwem, zaprzątałby sobie głowę rząd USA i czy traktowałby je jako posunięcia mogące zaważyć na „naszej zdolności pozostania nadal realnymi partnerami”? To jakiś lapsus, czy jednak poważne ostrzeżenie?
Niełatwo jest może w pierwszej chwili zrozumieć stanowczość i zdeterminowanie władz USA, którym w tym wypadku z pewnością nie chodzi tylko o to, by w Polsce istniała wolność słowa – o czym jest wprost mowa w opublikowanym przez Departament Stanu wezwaniu. Kiedy uwzględni się to, jak oczami zewnętrznego obserwatora – a w szczególności zaangażowanego w sprawę strategicznego partnera USA, jakim jest Izrael – widziany jest sens i cel wyżej analizowanego przepisu, to stanowisko władz USA zdaje się logiczne. Jakąż to zatem logikę działań i reakcji na owe działania uruchomił – nie będąc, jeśli wierzyć deklaracjom rządzących, w najmniejszym stopniu świadomym skutków tego, co czyni – polski ustawodawca owym przepisem? Logika ta jest w zasadzie jedna, ale ma ona swoje dwie odmiany, czy też raczej dwa oblicza. Prowadzi mianowicie z jednej strony do rzeczy smutnych i wizerunkowo bardzo niedobrych: uwaga zachodnich obserwatorów skierowana będzie teraz na informacje o nikczemnych czynach i postawach Polaków (nie da się wszak zaprzeczyć, że pojawiającymi się w relacjach świadków i ofiar Holocaustu denuncjatorami czy szmalcownikami nie byli ani Chińczycy, ani Meksykanie, tylko właśnie Polacy). Nie można wykluczyć, że szukając tematu do filmu, jakiś amerykański reżyser zwróci swą uwagę ku temu, o czym w Polsce mówić się będzie mało bądź niechętnie, z tym że pod rządami nowej ustawy nie będzie to już pewnie film o Irenie Sendlerowej, Antoninie i Janie Żabińskich czy innych zasłużonych w ratowaniu skazanych na zagładę, tylko właśnie o tych postawach i czynach, które chluby społeczeństwu polskiemu nie przynoszą.
Akcja wywołuje reakcję
Z drugiej natomiast strony uruchomiona przez ustawodawcę logika akcji i reakcji prowadzi do skutków szkodliwych już nie wizerunkowo, lecz realnie. Mogą one negatywnie rzutować na stosunki polsko-amerykańskie. Czyżby zapisy w artykule 55a miały aż taką siłę rażenia? Jaki ciąg akcji i reakcji miałby prowadzić do wskazanych przez Departament Stanu konsekwencji?
Może on wyglądać następująco. Rząd Izraela – i to niezależnie od tego, która opcja polityczna sprawowałaby rządy – nie może zignorować prawnych posunięć polskiego ustawodawcy wymierzonych w możliwość swobodnego publicznego wypowiadania się na temat spraw choćby pośrednio związanych z Shoah, jako posunięć nieuchronnie skutkujących eliminowaniem wiedzy o tych sprawach z obszaru edukacji i ze społecznej pamięci. Ponieważ w przypadku Polski nie chodzi o jakieś pojedyncze działanie czy pewne kierunki polityki, tylko o prawo, to i reakcja strony izraelskiej pomyślana jest podobnie: odpowiedzią na regulacje godzące w sprawy o fundamentalnym znaczeniu dla Izraela i społeczności żydowskiej są także regulacje prawne o analogicznym charakterze. I tak jedna z rozważanych w Izraelu regulacji przewiduje penalizowanie kwestionowania bądź pomniejszania odpowiedzialności osób wspomagających nazistów w wymordowywaniu Żydów.
Następnym elementem jest właśnie reakcja Departamentu Stanu USA, która najwyraźniej świadczy o tym, że władze Stanów Zjednoczonych zgadzają się w pełni bądź w stopniu wysokim z odczytaniem przez Izrael i zewnętrznych obserwatorów ze świata zachodniego niezależnego od deklarowanych intencji celu, obiektywnego sensu i obiektywnych skutków zapisów art. 55a ustawy o IPN. Ponieważ zaś strona amerykańska z pełnym, jak się zdaje, zrozumieniem i akceptacją podchodzi do traktowania przez Izrael Holocaustu i wszystkiego, co z nim jest związane, jako spraw o fundamentalnym dla tego państwa znaczeniu, a Izrael jest też jednym z najważniejszych strategicznych partnerów USA, to reakcja władz Stanów Zjednoczonych na posunięcia strony polskiej – które świadczą o ignorowaniu przez nią ostrzeżeń przekazywanych w formie dyskretnej (vide wizyta sekretarza stanu Rexa Tillersona w Warszawie) – nie mogła być inna. Oczekiwanie na jakąś odmianę stanowiska zajętego przez naszych strategicznych partnerów i nadzieje na to, że uda im się wytłumaczyć, iż są w błędzie, to iluzja. Tkwienie w niej polega na fałszywym przeświadczeniu, iż dysponuje się zarówno siłą pozwalającą narzucić innym własny punkt widzenia, jak i sprytem pozwalającym drugą stronę wyprowadzić w pole.
Jeśli nie jest się zdolnym postrzegać spraw z innej perspektywy niż własna ani też nie jest się w stanie spojrzeć na spór z perspektywy niezaangażowanego obserwatora – a zmusić go do przyjęcia swojej narracji nijak się nie da – to nawet najsprytniej pomyślana Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego okaże się całkowicie bezużyteczna. Zagraniczna ofensywa jej edukatorów, jeśli jej celem miałoby być wykazanie drugiej stronie i zewnętrznym obserwatorom, że ich widzenie spraw żadną miarą nie jest słuszne ani uzasadnione, będzie wręcz szkodliwa.
Opis czynu zabronionego w artykule 55a ustawy nie może zostać przez zewnętrznego obserwatora odczytany inaczej, jak tylko jako instrument mający służyć całkowicie arbitralnemu penalizowaniu wypowiedzi – stwierdzeń, ocen i opinii – na temat popełnionych morderstw i innych nikczemności, które zapisały się – tak samo jak czyny szlachetne bądź wręcz heroiczne – na kartach dziejów społeczeństwa polskiego
Z ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej (...)
Art. 55a.
1. Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie określone w art. 6 Karty Międzynarodowego Trybunału Wojskowego załączonej do Porozumienia międzynarodowego w przedmiocie ścigania i karania głównych przestępców wojennych Osi Europejskiej, podpisanego w Londynie dnia 8 sierpnia 1945 r. (Dz.U. z 1947 r. poz. 367), lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Wyrok jest podawany do publicznej wiadomości.
2. Jeżeli sprawca czynu określonego w ust. 1 działa nieumyślnie, podlega grzywnie lub karze ograniczenia wolności.
3. Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w ust. 1 i 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej lub naukowej.