Smutny to był dzień ten ostatni piątek. W tym dniu służby prasowe Sejmu obwieściły urbi et orbi, że oto jednak uzbierała się odpowiednia liczba sędziów chętnych do zasiadania w nowej Krajowej Radzie Sądownictwa. Ba! Było ich nawet więcej niż wymagana piętnastka. Było ich „aż” osiemnastu!
Ktoś powie, że to dla rządzących całkowita wizerunkowa klapa. A skoro tak, to obronną ręką z tej batalii wyszły sędziowskie stowarzyszenia, które od początku robiły, co mogły, aby zniechęcić sędziów do kandydowania. W końcu na dziesięciotysięczną armię sędziów 18 osób to raczej mizerna garstka... Ktoś inny oceni to zupełnie inaczej – nieważne przecież, ilu sędziów się zgłosiło. Ważne, że to zrobili – dzięki nim będzie można odpalić prace nowej ukształtowanej pod dyktando partii rządzącej rady. Mamy więc sukces PiS i klęskę środowiska.
Tymczasem ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że każda ze stron tego sporu odniosła w piątek zwycięstwo. Był to jednak triumf na miarę tego, jaki był udziałem antycznego władcy Epiru. Jego słowa wypowiedziane do generałów po wygranej potyczce z wojskami starożytnego Rzymu („Jeszcze jedno takie zwycięstwo i jesteśmy zgubieni”) nie chcą się ode mnie odczepić, odkąd zaczęłam się baczniej przyglądać trwającym wyborom do KRS. To odczucie, że oto mamy klasyczny przykład pyrrusowego zwycięstwa, jeszcze się wzmogło po rozmowie z jedną z moich znajomych. Osoba ta nie ma wykształcenia prawniczego, nie jest mocno zainteresowana trwającym sporem. A jednak ostatnio sama ten temat podjęła, zarzucając mi, że od wielu lat mydlę jej oczy. Stwierdziła, że moje tezy o godności urzędu sędziego okazały się funta kłaków warte. Jej zdaniem obecnie między sędziami a politykami nie ma już żadnej różnicy. Zachowują się tak samo – wdają się w medialne utarczki, sięgają po argumenty ad personam, stosują chwyty poniżej pasa. I bez znaczenia jest dla niej, czy robią to sędziowie „prorządowi” czy „antyrządowi”. Dla niej sędzia to sędzia. I basta.
Mam świadomość, że jeszcze długo będzie się toczyć zażarty spór o to, kto jest temu wszystkiemu winien. Tymczasem zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby w końcu na poważnie zaczęto dyskutować o tym, jak to wszystko naprawić. Zaufanie do sądów, jak pokazało ostatnie kilkanaście miesięcy, poważnie nadszarpnąć było bardzo łatwo. Natomiast walka o jego odzyskanie z pewnością będzie trwać znacznie dłużej.