Wystarczy, aby kandydat pochodził z terenu województwa, aby mógł ubiegać się o mandat w dowolnej jednostce samorządowej w jego obrębie. Eksperci ostrzegają przed spadochroniarzami.
Zmiany wprowadza przygotowany przez posłów PiS projekt nowelizacji kodeksu wyborczego. Dziś odbędzie się w Sejmie jego pierwsze czytanie. Zdaniem ekspertów tego typu rozwiązanie nie ma nic wspólnego z samorządnością.
(Bez) wątpliwości
Zgodnie z nowym brzmieniem art. 11 par. 1 pkt 5 projektu nowelizacji ustawy z 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy (Dz.U. nr 21, poz. 112 ze zm.) kandydat w wyborach do organów stanowiących jednostek samorządu terytorialnego może ubiegać się o te funkcje, pod warunkiem że znajdują się one na obszarze województwa, w którym stale zamieszkuje.
– To jest bardzo dobre rozwiązanie, bo sam osobiście znam przypadki z mojego terenu, że rada gminy uchylała mandat radnemu tylko dlatego, że zarzucano mu niezamieszkiwanie w okręgu wyborczym, z którego kandydował – komentuje Piotr Uściński, poseł PiS, były starosta wołomiński.
– Wprowadzenie takiej zmiany spowoduje, że nie będzie budziło już żadnych wątpliwości, czy ktoś mieszkając i pracując pięć dni w Warszawie, a w weekendy przebywający z rodziną np. w Siedlcach, jest bardziej związany z jedną czy drugą wspólnotą. O tym zdecyduje sam kandydat – dodaje.
Prawnicy potwierdzają, że tego typu spory miały miejsce.
– Osobiście nadzorowałem kilkanaście spraw, w których zarzucano, że radny faktycznie nie mieszka na terenie gminy. To są bardzo trudne kwestie do wyjaśnienia. Tym bardziej że my bazujemy głównie na dokumentach, a nie wynajmujemy detektywa. Nowe rozwiązania rzeczywiście zlikwidują ten problem. Najczęściej dotyczył on dużych miast i ościennych gmin, gdzie kandydaci mieli domy i w których przebywali główne w weekendy – przyznaje Mirosław Chrapusta, dyrektor wydziału nadzoru prawnego i kontroli Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Jego zdaniem warto jednak zastanowić się, co w sytuacji, gdy ktoś dojeżdża do pracy na pięć dni z Krakowa do Warszawy. – Można uznać, że jest on po części związany z jednym i drugim miastem, a kandydować może tylko w obrębie jednego województwa – podaje pod wątpliwość Chrapusta.
Napędzanie listy
Z kolei Jerzy Stępień, były sędzia TK i współtwórca samorządu terytorialnego, uważa, że zmiany powinny pójść nie w kierunku udowadniania na siłę zamieszkiwania na terenie gminy, ale wskazania dodatkowych przesłanek, np. pracy w innym mieście.
– Wtedy można mówić, że wciąż mamy do czynienia z samorządnością, bo kandydat na radnego jest związany zarówno np. z gminą podmiejską, w której ma dom, jak i z dużą aglomeracją, w której na co dzień pracuje – uważa Stępień.
Zaznacza jednak, że obecne propozycje zmian są ciosem w ideę samorządności i służą tylko interesom partyjnym.
– Nowy model wyborów, który proponuje nam PiS, prowadzi do tego, że głównie w dużych miastach na listach partyjnych kandydatów na radnych umieszczać się będzie znane twarze. Być może będą to nawet posłowie, którzy przyciągną za sobą dużo wyborców, a po wygranej zrezygnują. Ale z uwagi na to, że zdobyli wiele głosów, lista partyjna wejdzie, a oni pociągną kolejnych kandydatów – ostrzega Julia Pitera, posłanka PE i była szefowa Sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego.
– Musimy apelować i uświadamiać ludzi, w jakim celu te niewinne zmiany, z pozoru przynoszące korzystne rozwiązania dla kandydatów, są wprowadzane – dodaje.
Podobnego zdania są też samorządowcy.
– Znani politycy będą mogli kandydować na radnych z pierwszych miejsc i być lokomotywami list wyborczych. A po wyborach odczepią się od pozostałych wagonów. Inni kandydaci z listy mogą nie mieć nawet 100 głosów, a zostaną radnymi. Rozszerzenie uprawień do kandydowania w obrębie województwa umożliwia tego typu roszady – przestrzega Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
– Mamy niedobre doświadczenie parlamentarne. Znane twarze kandydują z okręgów, w których nie mieszkają. Otwierają tam biura poselskie, ale się w nich nie pojawiają. I robią to ponownie tuż przed kolejnymi wyborami – zauważa Marek Wójcik. I za przykład podaje Zbigniewa Ziobrę, związanego z Krakowem, który kandydował z Kielc.
– Nie ma sensu nabijać mieszkańców w butelkę partyjnymi kandydatami, którzy tak naprawdę mieszkają nawet kilkaset kilometrów dalej i nie interesuje ich sztucznie wykreowany okręg – przekonuje.
– O ile zrozumiałe jest to, że w 2007 r. wprowadzono możliwość kandydowania na wójta, burmistrza i prezydenta miasta bez konieczności przynależności do określonej wspólny samorządowej, bo tu była idea poszukiwania dobrego menedżera, a nie koniecznie mieszkańca gminy, o tyle w przypadku radnych zbliżone rozwiązanie nie ma sensu – dodaje Marcin Zawiła, prezydent Jeleniej Góry.
Łukasz Schreiber, poseł PiS, sprawozdawca omawianego projektu, odpiera zarzuty. Uważa, że obawa przez spadochroniarzami jest niezrozumiała, bo przecież jeśli kandydat nie będzie miał żadnego związku z gminą, to i tak nie ma szans na zdobycie mandatu.
Zdaniem prawników tego typu rozwiązanie nie wzmacnia idei samorządności.
– To nie jest realizacja postulatów większości, aby tworzyć lokalne wspólnoty. Zmiany powinny pójść raczej w odwrotnym kierunku, aby także kandydaci na samorządowych włodarzy mogli być wybierani tak jak wcześniej, spośród mieszkańców gminy – mówi dr Stefan Płażek z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
2,8 tys. rad gmin jest w Polsce
46,8 tys. tylu jest wszystkich radnych
OPINIA
W gminach pojawią się niekonstytucyjni spadochroniarze
Dr Andrzej Pogłódek Wydział Prawa i Administracji UKSW w Warszawie / Dziennik Gazeta Prawna
Ustawodawca posiada znaczącą swobodę określenia przesłanek wybieralności (biernego prawa wyborczego) do organu stanowiącego jednostki samorządu terytorialnego. Nie jest ona jednak nieograniczona. Istotą samorządności jest bowiem powierzenie uprawnienia do wykonywania władzy tworzącej ją wspólnocie. Wyraża to art. 16 ust. 1 konstytucji: „Ogół mieszkańców jednostek zasadniczego podziału terytorialnego stanowi z mocy prawa wspólnotę samorządową”.
Powiązano w nim bycie częścią wspólnoty samorządowej z faktem zamieszkiwania na obszarze danej jednostki. Osoba, która nie jest mieszkańcem JST nie może więc stanowić części tworzącej ją wspólnoty samorządowej i posiadać wynikających z tego praw (w tym biernego prawa wyborczego). W mojej ocenie art. 16 ust. 1 przesądza, że dla przyznania prawa do kandydowania do organu stanowiącego JST niezbędne jest stałe zamieszkiwanie danej osoby na jej obszarze. Inne rozwiązanie podważa samodzielność wspólnoty samorządowej na poziomie gminy i powiatu. Zwrócić także należy uwagę, że stosunkowo często krytykuje się zjawisko spadochroniarzy, tj. osób kandydujących w wyborach w okręgu, z którym nie są związane. Tymczasem proponowane rozwiązanie umożliwi pojawienie się spadochroniarzy także w wyborach do organów stanowiących JST .