Projekt o ograniczeniu handlu w niedziele i święta oraz w niektóre inne dni – pierwotnie mający dotyczyć tylko niedziel – już od chwili jego przedłożenia w Sejmie wywołuje duże emocje, zwłaszcza wśród pracodawców. Przy jego ocenie ujawniają się także różnice światopoglądowe poszczególnych osób i środowisk. Temperaturę dyskusji podgrzewa i to, że projekt, który wszedł do parlamentu jako obywatelski, teraz już w małym stopniu odpowiada pierwotnym założeniom.
Na początku zakaz handlu miał bowiem dotyczyć wszystkich niedziel. Obecnie zaś idea ta została – dosłownie – przepołowiona. Nowe propozycje zakładają, że zakaz będzie obowiązywał co do zasady tylko w co drugą niedzielę. A do tego w projekcie znalazło się aż 25 wyjątków. To jeszcze nie wszystko.
Projekt budzi też poważne wątpliwości natury prawnej, które co rusz zgłaszają eksperci zajmujący się prawem pracy. Obecnie mamy do czynienia z kolejną wersją projektu, która pojawiła się 6 listopada. To efekt tego, że politycy starają się wypełniać kolejne ubytki projektowanych regulacji. Niestety zmiany nadal są niewystarczające. Przepisy zostały bowiem tak źle napisane, że podają w wątpliwość sens całej regulacji.
W dużej mierze błędy dotyczą podstaw, a dokładnie słowniczka ustawowego. Zawarte w nim definicje będą przecież wyznaczać najważniejsze kwestie – kogo i w jakim zakresie będzie dotyczyć zakaz handlu. I tu powraca jak bumerang kłopot z określeniem, czym jest placówka handlowa, do której zakaz ten ma się odnosić. Zapis ustawowy jest taki, że w skrajnym przypadku można by uznać, iż w zasadzie tylko do dwóch sieci handlowych – Makro i Selgros. Do takiego wniosku prowadziło już poprzednie, ubiegłoroczne brzmienie projektu.
Jednak mimo kolejnych zmian nasi parlamentarzyści nadal mają kłopot z prawidłową legislacją i takim sformułowaniem przepisów, które nie będzie prowadzić do absurdalnych rezultatów.