W PiS coraz głośniej o tym, że projekt nowej ordynacji wyborczej może się pojawić dopiero w styczniu, a zmiany okażą się dużo mniej spektakularne, niż się początkowo wydawało.
W nieoficjalnych rozmowach posłowie partii rządzącej zgodnie powtarzają to, co oficjalnie mówi kierownictwo – prace nad nową ordynacją trwają, ale kluczowe jest to, jak rozstrzygnie się impas wokół reformy wymiaru sprawiedliwości. Od tego będzie zależało, co w następnej kolejności zaproponuje PiS – bo oprócz nowej ordynacji wyborczej zapowiedziana została jeszcze np. sprawa dekoncentracji medialnej.
Problem w tym, że prace nad reformą sądową idą jak po grudzie. Dotychczasowe cztery spotkania prezydenta Andrzeja Dudy i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego nie przyniosły ostatecznego rozstrzygnięcia w sprawie kształtu ustaw o Sądzie Najwyższym i KRS. Z tego powodu zaczynają się komplikować także losy zmian w ordynacji.
– W wewnętrznych rozmowach pojawił się już styczeń, jeśli chodzi o prawdopodobny termin wyjścia z projektem nowych regulacji dotyczących wyborów – przyznaje jeden z posłów PiS.
Scenariusz ten dopuszczają nawet posłowie opozycji. – Sejm wkracza teraz w okres debat o budżecie państwa na przyszły rok. Odliczając więc wszystkie nadchodzące święta i dni wolne, lądujemy gdzieś na początku przyszłego roku. Chyba że pojawi się jakieś dodatkowe posiedzenie Sejmu albo będziemy pracowali w listopadzie non stop – twierdzi poseł z Kukiz’15.
To może być istotna informacja chociażby z tego względu, że im później projekt nowej ordynacji zostanie pokazany, tym trudniej będzie o naprawdę głęboką reformę. Z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego wynika bowiem, że istotne zmiany w prawie wyborczym nie powinny być dokonywane w okresie co najmniej 6 miesięcy przed zarządzeniem wyborów. Zgodnie z kalendarzem wyborczym premier powinien wyznaczyć szczegółową datę głosowania w okresie od 16 lipca do 16 sierpnia 2018 r. Cofając się o 6 miesięcy, trafiamy na okres styczeń–luty, które są ostatnim momentem na wdrożenie głębokich zmian. Potem „okienko” się zamknie.
Tymczasem ostatnie doniesienia z PiS pokazują raczej, że nie tylko nie będzie zmian radykalnych, ale i być może... żadnych. To także efekt komplikacji wokół ustaw sądowniczych (i obawy o dalszą nieprzewidywalność Andrzeja Dudy, który w ostatnim czasie współpracuje ze środowiskami samorządowymi).
Dziś ze zmian o charakterze „politycznym” pewna jest likwidacja JOW-ów w gminach poniżej 20 tys. mieszkańców. Do tego zakaz startu na różne stanowiska jednocześnie w ramach jednego szczebla samorządu (np. na wójta i na radnego), ponieważ PiS uważa takie działanie za nieuczciwe wobec wyborców. Nie zanosi się jednak na to, by partia zdecydowała się na jedną turę prezydencką w miastach czy dopuściła wyłącznie komitety partyjne na poziomie sejmików. Jest też mało prawdopodobne, że PiS wróci do tematu dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.
– W trakcie rozmów pojawiają się sugestie, by temat „odkopać” dopiero, gdy partia ponownie wygra wybory parlamentarne w 2019 r. – zdradza nam jeden z działaczy PiS.
Nawet mniej kontrowersyjne zmiany – te dotyczące spraw organizacyjnych przy wyborach – mogą zostać okrojone. Na razie pewne są kamery w lokalach wyborczych i przezroczyste urny. Ale wciąż ważą się losy dwóch odrębnych komisji w ramach każdego obwodu głosowania (jedna wydawałaby karty do głosowania, druga liczyła głosy). Pojawiły się niejasności co do liczby członków oraz kosztów. Nawet Państwowa Komisja Wyborcza nie potrafi dziś tego oszacować.
Z naszych ustaleń wynika, że nie tylko opozycja irytuje się, że wciąż nie pokazano projektu nowej ordynacji. Pierwsze głosy frustracji pojawiły się nawet w obozie Zjednoczonej Prawicy.
– Są silne naciski, by wprowadzić chociaż bezpośrednie wybory marszałków [dziś wybiera ich zarząd województwa – red.]. Ale kierownictwo partii jest temu przeciwne, bo to oznaczałoby, że w praktyce marszałkowie z takim mandatem staliby się wręcz nietykalni – twierdzi nasz rozmówca z PiS.
Problem w tym, że prace nad reformą sądową idą jak po grudzie