Wrocławska prokuratura stawia zarzuty korupcyjne w aferze reprywatyzacyjnej Grzegorzowi M., byłemu dziekanowi warszawskiej palestry. Adwokaci przypominają o domniemaniu niewinności, choć przyznają też, że palestra nie mogła już gorzej rozegrać tej sprawy.
Mikołaj Pietrzak dziekan warszawskiej ORA / Dziennik Gazeta Prawna
Jest 23 kwietnia 2016 r. Grzegorz M. zostaje nowym dziekanem Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie.
– Zawsze uważałem, że bycie adwokatem to coś więcej niż zawód. To rodzaj powołania i pasji – mówi.
Jan Śpiewak, warszawski radny i społecznik, już wtedy załamywał ręce.
– Jak można było na szefa palestry wybrać kogoś umoczonego w aferę reprywatyzacyjną? – pytał.
Kilkadziesiąt godzin przed wyborami w „Super Expressie” pojawił się bowiem zarzut, że prominentny adwokat jest zaangażowany w wątpliwe przejęcie działki przy dawnej ul. Chmielnej 70.
Dlaczego palestra mimo to go wybrała?
– Dziś łatwo jest wydawać osądy. Mimo to należy szanować wybór dokonany przez zdecydowaną większość adwokatów. Warto pamiętać, że w okresie poprzedzającym wybór mecenasa M. wokół jego osoby pojawiło się nieco czarnego PR-u i być może wspomniany artykuł został odebrany jako część właśnie tej narracji – tłumaczy prof. Maciej Gutowski, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu.
Adwokat dr Magdalena Matusiak-Frącczak podkreśla, że nie były to informacje mainstreamowe, nie pojawiały się na czołówkach gazet. – Pamiętam, że wybór na tamten czas nie był szczególnie kontrowersyjny, a cały szum medialny wokół tzw. afery reprywatyzacyjnej i powiązania z nią mec. M. zaczął się już po objęciu przez niego funkcji. Przeciętny adwokat ma tak dużo obowiązków zawodowych, że nie śledzi na bieżąco poczynań kolegów, nawet z własnej izby, a Warszawa to przecież kilka tysięcy adwokatów – spostrzega.
Jana Śpiewaka takie stwierdzenia oburzają. Przypomina, że o udziale mec. M. w aferze reprywatyzacyjnej pisano na czołówkach ogólnopolskich gazet już w kwietniu.
Fakty są jednak takie, że Grzegorz M. wybory wygrał. Potem miesiąc po miesiącu, kolejne media rozpisywały się o jego biznesie przy Chmielnej. Adwokatura zaś albo nie reagowała w ogóle, albo przekonywała, że nie ma mowy o żadnej aferze reprywatyzacyjnej. Otrzeźwienie przyszło we wrześniu. Jednego dnia dziekan M. w wywiadzie dla DGP mówił, że nie planuje rezygnować ze sprawowanej funkcji. Byłoby to jego zdaniem przyznanie się do winy. Kolejnego jednak stwierdził, że nie powinien pełnić funkcji dziekana. I zasugerował, że nie czuje wsparcia ze strony władz Naczelnej Rady Adwokackiej.
Tajemnicą poliszynela jest, że mec. M. wcale nie chciał rezygnować. Został do tego namówiony przez ówczesnego prezesa NRA Andrzeja Zwarę, choć wielu adwokatów przekonywało, że mleko już dawno się rozlało. Warszawska palestra była dzień w dzień atakowana w mediach, a na forach adwokackich zaczęły pojawiać się głosy, że władze samorządu nie podołały wyzwaniu.
– Uważam, że reakcja adwokatury na to, co się działo wokół afery reprywatyzacyjnej i dziekana M., była wyraźnie spóźniona. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że to pierwsza tego typu historia, jaka przydarzyła się adwokaturze – twierdzi adwokat Michał Bieniak.
– Od strony wizerunkowej władze adwokackie odpowiedzialne za nasz wizerunek oraz zatrudniona agencja PR w mojej ocenie nie podołały zadaniu – uważa dr Magdalena Matusiak-Frącczak.
– Pewne reakcje były spóźnione, ale najprawdopodobniej z tego powodu, że adwokatura jeszcze nigdy wcześniej nie stała w obliczu tak poważnego kryzysu PR-owego. Z perspektywy czasu widać, że na pewno można było zrobić coś więcej i z pewnością lepiej – dodaje Joanna Parafianowicz, członek NRA i redaktor naczelna Pokoju Adwokackiego.
Ale już prof. Maciej Gutowski nie jest co do tego przekonany. Jego zdaniem w obliczu takich katastrof jak ta bardzo trudno jest zadbać o wizerunek. Nawet najlepsza agencja nie poradzi sobie gładko z poważnymi zarzutami wysuwanymi w kierunku jednostki, lecz rzutującymi na opinię o całej palestrze.
To się potwierdza, bo Grzegorz M. zatrudnił najlepszych w Polsce specjalistów ds. zarządzania wizerunkiem w kryzysie. Z nie najlepszym efektem.
Teraz adwokatura staje przed kolejnym wyzwaniem. Już bowiem pojawiły się zarzuty, że nie rozliczyła się z Grzegorzem M. Zdaniem wielu powinien on już dawno zostać z palestry wyrzucony, a przynajmniej zawieszony. Adwokaci przekonują jednak, że nie można na ołtarzu PR-u pogrzebać tak istotnej wartości jak domniemanie niewinności.
– Mam wrażenie, że jako adwokaci stajemy w obliczu pewnej próby. Na co dzień wykonując ten zawód i broniąc naszych klientów, nie mamy wątpliwości, po której stronie występujemy: zawsze opowiadamy się za zasadą domniemania niewinności. Tymczasem w sprawach, które dotyczą nas samych, a ściślej naszych kolegów, niekiedy zbyt pochopnie wchodzimy od razu w buty prokuratora – spostrzega Joanna Parafianowicz.
Jej zdaniem adwokaci musieliby wypić gorzkie piwo, które sobie nawarzyli wskutek bierności pionu dyscyplinarnego. Rzecz w tym, że brak działań mógł jednak wynikać z zupełnie innego powodu.
– Jeśli wynikał z faktu, że przedstawiciele adwokatury nie dysponowali materiałem dowodowym, o którego udostępnienie się zwracali, zaś prokurator go nie przekazał, to niestety możliwości rzecznika dyscyplinarnego były w oczywisty sposób ograniczone. Samorząd nie posiada narzędzi pozwalających na dokonanie ustaleń w sprawie, do której akt nie ma dostępu. Pion dyscyplinarny nie jest konkurencyjnym wobec prokuratury organem ścigania – przypomina mec. Parafianowicz.
A prof. Gutowski dodaje, że przecież prokuraturze zgromadzenie dowodów zajęło aż półtora roku. A dysponuje ona znacznie poważniejszą machiną ścigania niż sama adwokatura.
Z tymi głosami w pełni zgadza się adwokat Marcin Dubieniecki, tyle że – jego zdaniem – teoria całkowicie rozmija się z praktyką.
– Stosuje się miarę wygodną do sytuacji – mówi DGP.
Według niego podejście władz samorządu zależy od tego, czy dany adwokat jest „swój” czy nie. Dubieniecki, podejrzany o kierowanie grupą przestępczą i wyłudzenie kilkunastu mln zł z PFRON, przesiedział w areszcie kilkanaście miesięcy. Jak mówi, nie czuł żadnego wsparcia ze strony kolegów po fachu. Wielu z nich zapomniało wówczas o domniemaniu niewinności. A pisma, które słał do władz samorządowych, pozostawały często bez odpowiedzi.
Co więc powinna teraz zrobić adwokatura?
Zdaniem Joanny Parafianowicz warto położyć większy nacisk na nagłaśnianie działań adwokatów, którzy w codziennej praktyce pomagają ofiarom afery reprywatyzacyjnej. Nie brakuje przecież pracowników, którzy wspierają lokatorów w walce o mieszkania, starają się ich ratować przed eksmisją.
Jan Śpiewak zaś przekonuje, że przede wszystkim obecny dziekan stołecznej palestry powinien przeprosić. Za to, że Grzegorz M. w ogóle został dziekanem, że adwokatura zamiast ująć się za ofiarami dzikiej reprywatyzacji, wolała wspierać swojego kolegę. I wreszcie za to, że tak naprawdę do dziś nie rozliczono się z osobami zaangażowanymi w nieetyczny proceder.
– Wyrok w sprawie karnej to jedno. Ale jak w ogóle można mieć wątpliwości co do tego, czy udział w dzikiej reprywatyzacji jest zgodny z zasadami etyki adwokackiej? – pyta Jan Śpiewak. ⒸⓅ
KOMENTARZ
Nikomu tak jak warszawskiej adwokaturze nie zależy na wyjaśnieniu udziału adwokatów w aferze reprywatyzacyjnej i oczyszczeniu środowiska z ludzi, którzy sprzeniewierzyli się ślubowaniu adwokackiemu. Dlatego od dłuższego czasu wraz z pionem dyscyplinarnym podejmujemy działania mające na celu wyjaśnienie wszystkich okoliczności afery reprywatyzacyjnej. Odpowiedzialność dyscyplinarna, tak jak karna, musi jednak być zbudowana na dowodach i faktach, nie na informacjach prasowych. Zwróciliśmy się więc do prokuratora w sprawie wszystkich adwokatów, nie tylko Grzegorza M. Bo my, ze względu na charakter sprawy, żadnych dowodów mieć nie mogliśmy. Wielokrotnie prosiliśmy o dostęp do akt.
Od maja prokurator nie wyraził chęci spotkania się z rzecznikiem dyscyplinarnym i odmawiał przekazania dostępu do akt. Tak długo, jak prokurator będzie go odmawiał, postępowanie dyscyplinarne nie może być efektywne, bo bez dowodów nie można skutecznie i rzetelnie ścigać dyscyplinarnie. Oczywiście w momencie postawienia mecenasowi M. zarzutów karnych i jego tymczasowego aresztowania zawiesimy go jako adwokata oraz przedstawimy zarzuty w postępowaniu dyscyplinarnym. Już 12 października 2017 r. wysłaliśmy do prokuratora kolejny wniosek o dostęp do akt i o przekazanie postanowienia o postawieniu zarzutów. Na podstawie dotychczasowej relacji nie sądzę, żebyśmy otrzymali dostęp do akt.
Świętością jest dla nas domniemanie niewinności. Nie będziemy wyrzucać ludzi z adwokatury bez przeprowadzenia postępowania dyscyplinarnego z pełną możliwością prawa do obrony. Jeśli zarzuty się potwierdzą, z pewnością sięgniemy po najsurowsze możliwe środki karania. Nie ma w adwokaturze miejsca dla adwokata, który popełnia przestępstwo. Co tydzień podpisuję zarządzenia o wykonaniu kar dyscyplinarnych. Na razie, po przejściu odpowiedniej procedury, nie mam wątpliwości, że mec. M. zostanie zawieszony w prawach adwokata.
Mówi się, że nasza reakcja jest spóźniona, ale przecież sam prokurator, dysponując materiałem dowodowym i zeznaniami świadków, stawia zarzuty dopiero po wielu miesiącach. Tym bardziej my, niemający instrumentów prawnych, którymi dysponuje prokurator, nie mogliśmy zrobić nic innego. Dodać należy, że prokuratura zapewniała nas, że jeśli w toku czynności prokuratorzy referenci ustalą, że w danej sprawie mogło dość do czynu stanowiącego delikt dyscyplinarny, niezwłocznie zostaniemy o tym powiadomieni. Dotychczas żadna taka informacja do nas nie wpłynęła.
Nie chcę oczywiście komentować sugestii, że zatrzymanie zbiegło się z publikacją projektu dużej ustawy reprywatyzacyjnej z powodów politycznych, bo mam nadzieję, że to jedynie zbieg okoliczności.
Dziekan M. sam ustąpił ze stanowiska i to była jego dobra, odpowiedzialna decyzja. Warto pamiętać, że w chwili obejmowania tej funkcji cieszył się absolutnie nieskazitelną opinią i w związku z tym każdy, kto był świadomy pierwszego artykułu dotyczącego Chmielnej 70, powątpiewał w słuszność tez w nim zawartych. Jako adwokaci jesteśmy ostrożni w zmianie poglądów na podstawie pojedynczego artykułu prasowego, przecież często zawarte w nich tezy z czasem okazują się nieprawdziwe. Ale gdybyśmy w chwili wyborów wiedzieli tyle, ile dziś, być może adwokaci dokonaliby innego wyboru na dziekana warszawskiego ORA. Ale takie rzeczy łatwo oceniać z perspektywy czasu.
Nie jest prawdą, że po ustąpieniu ze stanowiska dziekana mec. M. prowadził zajęcia, tym bardziej z etyki. Po objęciu funkcji dziekana znacznie ograniczył prowadzenie zajęć, a po ustąpieniu ze stanowiska już ich nie prowadził. Plan szkolenia obejmuje jego udział, ale układano go dużo wcześniej, nawet zanim został on dziekanem.
To potwornie trudny czas dla nas wszystkich, bo rzutuje na obraz adwokata jako zawodu zaufania publicznego. Będziemy musieli bardzo ciężko pracować, by przywrócić mu dawną świetność. Adwokatura z pewnością mocno ucierpiała na aferze reprywatyzacyjnej.