Gdy znikną trzecia i czwarta władza , to zostaną tylko pierwsze dwie. Będzie szybko i sprawnie, ale czy dobrze i sprawiedliwie?
Co łączy trzecią i czwartą władzę? Władanie i związana z nim zazdrosna niechęć ludzi. „Kasta” to rama językowa przyklejona do sędziów. Do dziennikarzy etykietki klei się ostrożniej, z obawy, że ci odwdzięczą się szpilą. Ludzie, którzy mają z sędziami na pieńku, mogą warczeć bezkarnie. Ci, którzy mają na pieńku z dziennikarzami, traktują ich trochę jak zaczepiających ich na ulicy żebraków: lepiej położyć uszy po sobie i przyspieszyć kroku. To mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę marną skuteczność mechanizmów ochronnych prawa prasowego. Kto czyta sprostowania? Kto nadąży je pisać w tempie przykrywającym falę parainformacji? Sami dziennikarze wyprodukowali jednak ramę językową, którą można powiesić na każdym z nich. Pochodzi od nagród „Hiena roku” przyznawanych przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich tym, którzy wyróżnili się nierzetelnością i lekceważeniem zasad etyki dziennikarskiej. Mamy więc hieny oficjalnie mianowane (słusznie czy nie – nie wiem, nie analizowałam) i hienę jako naklejkę na dziennikarza, za którym się nie przepada.
Nie ma żadnej kasty sędziów. Są jedynie kaściaki, czarne owce wśród sędziów. Podobnie jak nie można o dziennikarzach en bloc powiedzieć, że to stado hien. Są hieny poszczególne, czarne owce dziennikarstwa. Badając ilość cukru w cukrze: większa jest szansa, że znajdzie się hienę wśród dziennikarzy, niż kaściaka wśród sędziów. Dlatego że sędziego się mianuje po przebytej przez niego drodze edukacji i rekrutacji, a dziennikarz może mianować się sam. Kaściaków wśród sędziów i hieny wśród dziennikarzy nazwijmy wspólnym mianem troglodytów w tych zawodach.
Śledzenie troglodytów
Co jeszcze łączy trzecią i czwartą władzę? Prócz ryzyka złego oka i pewnego odsetka troglodyctwa? Otóż narzędzie: język. Liczy się szukanie znaczeń i umiejętność ich komunikowania. W przypadku sędziego nazywa się to dokonywaniem wykładni prawa i uzasadnianiem orzeczeń poprzez argumentowanie. W przypadku dziennikarza przytaczaniem faktów i wyrażaniem opinii. Tryglodyckie operowanie tymi narzędziami to sprowadzanie prawa do wykładni językowej i używanie atrapy argumentów (sędziowie) oraz kreowanie faktów i tworzenie opiniomanipulatek (dziennikarze). Opiniomanipulatką nazywam manipulację faktami przybierającą niewinną formę opinii opartej na logicznych wnioskach. I o ile film „Pulp Fiction” był genialny, to pulp fiction w realu jest... ciężkostrawna dla wrażliwszych żołądków, a lekkostrawna dla cięższych umysłów.
Jak wyśledzić troglodytę wśród sędziów i dziennikarzy? Przez krytyczne podejście do tego, czego się słucha, co się czyta i na co się patrzy. Brak naiwnej wiary we wszystko, co przeczytane, bycie niewiernym Tomaszem. Cesarz Ferdynand I nie lubił czytać, choć bibliotekę miał imponującą. Pewnego dnia do pokoju weszli szambelan cesarza i jego spowiednik. Jakież było ich zdziwienie, kiedy zobaczyli przez szklane drzwi biblioteki władcę trzymającego dużą książkę, zaczytanego w bezruchu. Wahali się, czy mu przeszkadzać. Ferdynand jednak zamknął książkę gwałtownie, a widząc oczekujących za drzwiami, otworzył ją i pokazał zgniecioną muchę: Długo na nią czatowałem, aż wreszcie udało mi się ją dorwać w tej księdze (Wojciech Wiercioch, wybór i pracowanie, „Księga anegdot świata, Chorzów 2007, s. 84).
Orzekanie i publikowanie
W związku z tym, że jest moda na krytykowanie sędziów, a mało kto ma czas na analitykę dziennikarstwa, postąpię odwrotnie. Pokażę dziś tych, których uważam za prawdziwych sędziów, oraz dziennikarza, którego zaliczyłabym do troglodytów.
Ktoś może pomyśleć, że orzekanie, jako władza, musi być fajne. Serio? Jeśli sędzia rejonowy ma na biegu 450 spraw, to nie ma frajdy. Trzeba podjąć decyzję o życiu obcych ludzi. Gdyby to byli osobiści wrogowie lub przyjaciele, to owszem, byłaby iskierka radochy. Ale to są obcy. Część z nich będzie smutna lub nieszczęśliwa, część zadowolona, wszystkie te emocje zagrają i nie ma znaczenia, po czyjej stronie. To jest właśnie clou bezstronności. Wyznacznikiem jest własna satysfakcja z dobrze wykonanej roboty, czyli mądrego zastosowania prawa.
Sędziego interesuje wynik. Żeby był zgodny z prawem i sensowny. Najgorsze, kiedy prawo na to nie pozwala, bo poza jego granice nie można sięgnąć nawet po sens.
Przeprowadziłam z sędziami serię wywiadów, w których pytałam, co się dzieje, gdy treść przepisów rozmija się z poczuciem sprawiedliwości. Odpowiedzieli:
„Decyzja nie może być tylko sprawiedliwa, ale też zgodna z prawem. Czy zdarza się rozbieżność? Nieczęsto. Dlatego że jeśli jedną drogą nie można dojść do sprawiedliwego rozstrzygnięcia, można dojść inną” (wywiad 4).
„To w dwóch aspektach można rozpatrywać. Po pierwsze jestem przekonany, że jedna strona mówi prawdę, ale nie ma dowodów. Wtedy trudno. Druga sytuacja to kiedy sędzia nie ma wątpliwości co do faktów, ale ma wątpliwości, czy prawo cywilne dostatecznie uwzględnia bogactwo stosunków prawnych. Czy trwanie przy literze przepisów jest sprawiedliwe” (wywiad 5).
„Wykładnia zbliża jedno do drugiego. Na tym polega sztuka orzekania, żeby nie było tej kolizji” (wywiad 6).
„Może to jest problem sędziów rejonowych, jak zaczynają, że mają nabożny stosunek do przepisów. Dopóki się nie okaże, że te przepisy mają dużo głębsze znaczenie. I że to nie jest od punktu do punktu, tylko trzeba szerzej spojrzeć” (wywiad 12).
„Problem polega na tym, że jest konieczne nabycie umiejętności tzw. systemowej interpretacji norm. Widzenia norm w systemie prawa. Jeśli jej się nie stosuje, problem nie tkwi w prawie, tylko w kwalifikacjach, a właściwie w ich braku” (wywiad 13).
„Sędzia powinien umieć tak zinterpretować przepis, żeby tej rozbieżności nie było i żeby rozstrzygnięcie było sprawiedliwe. Wykładnia nie może być contra legem, bo to byłaby dowolność, a nie uznanie sędziowskie. Uznanie sędziowskie jest po to, żeby tej rozbieżności nie było. Przepis to narzędzie słuszności” (wywiad 15).
Gra w „fałsz czy prawda”
No i teraz, dla kontrastu, czas na lekkie troglodyctwo dziennikarskie. Czytam w gazecie (pierwsze i ostatnie zdanie dziennikarz po kimś cytuje, reszta to jego własne słowa):
„Niezrozumiałe jest zachowanie wojewody, który brnie, podtrzymując zgodę na budowę”.
„Wpisał się w niechlubną tradycję braku transparentności w działaniach związanych z wydawaniem decyzji administracyjnych przy inwestycjach które są mocno kontrowersyjne w naszym mieście”.
„Przepisy mówią, że decyzję można unieważnić, jeśli trafi ona do niewłaściwej osoby”.
„Po kilku miesiącach służby wojewody umorzyły wszystkie postępowania i sprawę zamknęły”.
„Stroną w postępowaniu chciało być także jedno ze stowarzyszeń, ale nie zostało dopuszczone”.
„Wojewoda potwierdził, że zmarli mogą odbierać listy”.
Jakie wrażenie odniesie czytelnik po lekturze artykułu? Że rzeczony wojewoda z niejasnych przyczyn trzyma się kurczowo jakiegoś pozwolenia na budowę, odcinając wszystkich od udziału w sprawie i od wiedzy na jej temat, starając się po cichu wszystko zamieść pod dywan za pomocą swoich służb. I posuwa się do tak desperackich czynów, jak wciskanie ludziom absurdu o zmarłych przyjmujących polecone. Nie będę wskazywać ex cathedra, czy ten artykuł jest rzetelny, czy nie. Zagram w grę w zmodyfikowanej wersji: „prawda, półprawda czy fałsz”.
„Niezrozumiałe jest zachowanie wojewody, który brnie, podtrzymując zgodę na budowę” – PÓŁPRAWDA i jednocześnie idealny przykład opiniomanipulatki: jak się użyje zwrotu, że ktoś w coś brnie, to w głowie czytelnika uruchomi się podświadomie cała wiązka znaczeń i kontekstów: brnięcie to pogrążanie się, nieumiejętność przyznania się do błędu. Użycie słowa, żeby wywołać określone skojarzenia, to tzw. torowanie. Pisałam już kiedyś o tym, na przykładzie „efektu Florydy”, czyli podświadomego kojarzenia takich słów jak „Floryda, bingo, zmarszczka” ze starością, mimo że się tego słowa wcale nie użyje. Torowanie myśli w czyimś umyśle to niebezpieczna pułapka psychologiczna. Dziennikarz tego nie powiedział, dziennikarz tę wypowiedź zacytował. Ale dobór cytatów lub sposób cytowania też może nosić znamiona troglodyctwa...
„Wpisał się w niechlubną tradycję braku transparentności w działaniach związanych z wydawaniem decyzji administracyjnych przy inwestycjach które są mocno kontrowersyjne w naszym mieście” – FAŁSZ. Każdy może skorzystać z dostępu do informacji publicznej i, nawet się nie przedstawiając, poprosić o zanonimizowaną kopię decyzji lub innego rozstrzygnięcia. Transparentność jest gwarantowana ustawowo. Tylko że trudno dostać odpowiedź, jak się nie zapytało. No i to sugerowanie czytelnikom, że „kontrowersyjność” inwestycji może mieć wpływ na pozwolenie na budowę. Ciekawam, jak by wyglądała taka decyzja wojewody: „Uchylam pozwolenie na budowę, ponieważ wokół inwestycji narosło mnóstwo kontrowersji”. Jak wytłumaczyć dziennikarzowi, że organ administracji nie ocenia, czy inwestycja jest kontrowersyjna, czy nie, tylko czy pozwolenie jest zgodne z przepisami. Z kontrowersjami postępuje się inaczej. Gdy w 1889 r. rząd francuski – mimo szalonego sprzeciwu opinii publicznej – doprowadził do otwarcia wieży Eiffla, była ona w przekonaniu paryżan niemalże profanacją ich miasta. Grupa malarzy i rzeźbiarzy wystosowała do władzy list otwarty, w którym stwierdzała, że „wieża Eiffla zeszpeci i zhańbi Paryż”. W tym czasie ktoś z przyjaciół spotkał Guy de Maupassanta w restauracji na wieży, gdzie spożywał śniadanie i w odpowiedzi na okrzyk zdziwienia usłyszał: To jedyne miejsce w Paryżu, gdzie mogę zjeść śniadanie, nie patrząc na nią („Księga anegdot świata”, op. cit., s. 171).
„Przepisy mówią, że decyzję można unieważnić, jeśli trafi ona do niewłaściwej osoby” – FAŁSZ. Ale żeby nie było gołosłownie, obiecuję dziennikarzowi postawić dobre whisky, jak mi pokaże taki przepis w kodeksie postępowania administracyjnego. Wiem, do czego ów dziennikarz pije, ale dla czytelnika może to nieść przekaz, że jeśli listonosz dostarczy decyzję nie do niego, tylko do sąsiada, to jest ona nieważna. W przypadku decyzji nakładającej podatek od nieruchomości byłoby to nawet przyjemne...
„Po kilku miesiącach służby wojewody umorzyły wszystkie postępowania i sprawę zamknęły” – PÓŁPRAWDA i znów modelowy przykład opiniomanipulatki. Owszem, po kilku miesiącach (ale postępowania wyjaśniającego, w tym korespondencji z zainteresowanymi) postępowania odwoławcze zostały umorzone (ale z braku podstaw do ich wniesienia lub wskutek cofnięcia odwołań) i sprawa na tym etapie została zamknięta (ale podlega weryfikacji sądu administracyjnego, jak każda decyzja ostateczna). No wiem: troglodycka wersja jest półprawdziwa, ale chwytliwa. Chociaż na miejscu dziennikarza pokusiłabym się o dwa w jednym: i podać prawdę, i uczynić przekaz strawnym. Prześledźmy tę operację. Zamiast „Po kilku miesiącach służby wojewody umorzyły wszystkie postępowania i sprawę zamknęły” napiszmy „Przez kilka miesięcy służby wojewody korespondowały z protestującymi, żeby ustalić fakty. W wyniku tej korespondencji okazało się, że protest, tak po ludzku, może być zrozumiały, ale nie ma przepisu, który pozwalałby go uwzględnić. Decyzja wojewody w tym zakresie podlega ocenie sądu, jeśli zainteresowani będą tego chcieli”.
Grajmy dalej. „Stroną w postępowaniu chciało być także jedno ze stowarzyszeń, ale nie zostało dopuszczone” – PÓŁPRAWDA. Nie zostało dopuszczone – fakt. Zdanie sugeruje, że jest to decyzja arbitralna i jakaś próba odcięcia stowarzyszenia od postępowania. Zabrakło wskazania, że wyraźny przepis prawa budowlanego wyłącza kodeksowe prawo udziału stowarzyszeń przy wydawaniu pozwoleń na budowę.
I wreszcie ciężkawa wisienka na torcie. „Wojewoda potwierdził, że zmarli mogą odbierać listy” – FAŁSZ. Erystyczna próba sprowadzenia cudzego poglądu do absurdu. A może wojewoda tylko stwierdził, zerkając do kodeksu postępowania administracyjnego, że wysłanie listów nawet do całego cmentarza nie ma znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy?
Czy są powody do mruczenia?
Kiedy dziennikarze są dumni ze swojej pracy? Nie wiem, nigdy ich o to nie pytałam. Ale zapytałam o to sędziów: kiedy czują satysfakcję? Zacytuję ich. I dodam coś, co wynika z moich dużo późniejszych doświadczeń: wielu rozstrzygających sporne sprawy urzędników podpisuje się pod tymi wypowiedziami sędziów:
„Jak się kończy sprawę. Rozwiązany problem. Działa się po to, by skończyć” (wywiad 6).
„Wtedy, gdy zrobię, co do mnie należy: zinterpretuję normę i przyporządkuję do niej stan faktyczny” (wywiad 13).
„To na pewno się zdarza. Inaczej nie dałoby się rady. Musimy się cieszyć (uśmiech w głosie) tym, co robimy. Większość osób, które znam, lubi swoją pracę. A kiedy duma przychodzi? W dwóch momentach. Niekoniecznie razem z rozstrzygnięciem. Gdy uda się tak poprowadzić sprawę, żeby emocje stron nie wzięły góry, w taki sposób się do nich odnieść, żeby zaczęły rozmawiać na temat sporu merytorycznie. To jest świetny moment. Czyli taki psychologiczny aspekt pracy. I drugi moment dumy, kiedy coś się prawnie rozpracuje. Czyli taki czysto intelektualny moment. Jest to bardzo osobiste: że się umiało pomyśleć” (wywiad 17).
„To są takie momenty. Na przykład po ogłoszeniu orzeczenia, po uzasadnieniu, wewnętrzne przekonanie o słuszności rozstrzygnięcia i kiedy wiem, że jestem przygotowany od A do Z. Co do każdego cala tego rozstrzygnięcia” (wywiad 21).
„Czasami mam. Jak uważam, że dobrze orzeknę. A raz na 15–20 spraw czuję, że poszło szybko i dobrze. Z pomocą zachowania pełnomocników i stron. Albo jak zakończę wieloletni spór. On się nakręca poprzez zgłaszanie kolejnych roszczeń. Widać, że strony coraz gorzej na tym wychodzą, a sprawa grzęźnie. Zaczynają się wzajemne złośliwości. Jeśli uda się to przeciąć i wybrnąć z tego, to uważam, że sąd spełnił swoją rolę” (wywiad 23).
„Trudno odpowiedzieć na takie pytanie po tylu latach, kiedy ma się już wypalenie zawodowe... Jak się wyda wyrok w trudnej sprawie ze skomplikowanym stanem faktycznym. I do tego jak się jeszcze utrzyma” (wywiad 26).
Konkluzje z tych dwóch wycieczek w świat dziennikarzy i sędziów? Kaściarze wśród sędziów i hieny wśród dziennikarzy to określony odsetek troglodytów w każdej z tych profesji. Nie możemy tak etykietować całych grup zawodowych. Gdy znikną trzecia i czwarta władza, to zostaną tylko pierwsze dwie. Ostatnio, jak tłumaczyłam pewnemu człowiekowi, że sprawę mogą rozpatrywać dwie instancje administracyjne i dwie sądowe, czyli upraszczając, cztery, to zmartwił się, że to długo trwa. Powiedziałam mu: „Coś za coś. Trwa, ale ma pan gwarancję, że cztery niezależne władze wypowiedzą się i będzie obiektywnie. Można by zrobić tak, że decyduje jeden superurzędnik i nie ma odwołań. Byłoby krótko – ale czy tego by pan chciał?”.

Czy jest jakaś szczepionka na zatrucie jadem troglodyty? Tak. Myślenie krytyczne, zadawanie pytań, weryfikowanie informacji, uważność. I mówienie głośno, kiedy król jest nagi. A czy jest jakaś broń przed niesłusznym przyklejeniem łatki troglodyty? Tak. Myślenie krytyczne, zadawanie pytań, weryfikowanie informacji, uważność i mówienie głośno, kiedy król jest nagi.

Ktoś może pomyśleć, że orzekanie jako władza musi być fajne. Serio? Trzeba podjąć decyzję o życiu obcych ludzi. Gdyby to byli osobiści wrogowie lub przyjaciele, to owszem, byłaby iskierka radochy. Ale to są obcy