Niedawno jeden z największych przewoźników lotniczych w Europie ogłosił, że do końca października będzie odwoływał 40–50 połączeń dziennie. Jego służby prasowe początkowo podawały, że winne są warunki atmosferyczne i następnie strajk kontrolerów lotów we Francji, by ostatecznie przyznać, z tak samo rozbrajającą jak bulwersującą szczerością, że loty odwoływane będą, by poprawić punktualność siatek połączeń z uwagi na konieczność wykorzystania przez personel, głównie pokładowy, zaległych urlopów do końca roku.
Myślałem, że tym sposobem konkurs na najbardziej kuriozalną wypowiedź PR został rozstrzygnięty. Aż ukazało się oświadczenie rzecznika prasowego Sądu Najwyższego pana sędziego Michała Laskowskiego o treści: „wobec licznych komentarzy związanych z obecnością I prezesa SN na uroczystości wręczenia przez pana prezydenta nominacji panu Justynowi Piskorskiemu, w imieniu pani prof. Małgorzaty Gersdorf proszę o przyjęcie zapewnienia, że w trudnym okresie stresów i przepracowania każdemu z nas zdarzają się kroki podjęte bezrefleksyjnie, z przeoczeniem specyficznych uwarunkowań, które powinny być brane pod uwagę w działalności publicznej I prezesa SN”. Podkreślono również, że „stanowisko prezentowane przez I prezesa SN w odniesieniu do Trybunału Konstytucyjnego nie uległo zmianie”.
Pytam w tym miejscu: czyżby? Z wywiadu udzielonego przez panią prof. Małgorzatę Gersdorf tygodnikowi „Polityka” (nr 37 z 13–19 września 2017 r.) wynika, że na uroczystości obchodu 100-lecia SN zaprosiła ona prezes Trybunału Konstytucyjnego mgr Julię Przyłębską, a ta potwierdziła swoje przybycie.
Mimo zapewnień rzecznika prasowego SN co do niezmienności stanowiska I prezesa SN w odniesieniu do TK, widzę w tym pewną konsekwencję. Sąd Najwyższy 12 września 2017 r. odmówił udzielenia odpowiedzi na pytanie prawne zadane przez skład Sądu Apelacyjnego w Warszawie dotyczące istnienia po stronie prezes TK czynnej legitymacji procesowej, co pośrednio miało stanowić ocenę legalności wyboru na to stanowisko. I p rezes SN zaprasza prezes TK na uroczystości jubileuszowe swojego sądu, tym samym więc uznaje jej prerogatywy reprezentacyjne, bo to przecież prezes reprezentuje sąd, w tym również konstytucyjny, na zewnątrz. Dla dopełnienia obrazu brakowało więc tylko gestu uznającego wybór nowego sędziego konstytucyjnego Justyna Piskorskiego wybranego na miejsce prof. Lecha Morawskiego. Czyli, przypomnijmy, tzw. sędziego dublera, który przecież w świetle opublikowanego wyroku TK z 3 grudnia 2015 r. (sygn. akt K 34/15) wraz z dwójką pozostałych nominatów z ramienia partii rządzącej sędzią nie był, bowiem wybrany został na miejsce zajęte przez sędziów: Romana Hausera, Andrzeja Jakubeckiego i Krzysztofa Ślebzaka. A wszystko to w momencie jakże ważnym dla samej I prezes i całego SN, kiedy to w Pałacu Prezydenckim pisze się m.in. nowa ustawa o Sądzie Najwyższym, która zadecyduje lada dzień o losach tak pani prezes, jak i wszystkich sędziów.
Konsekwencja działań jest dalece głębsza, niż się z pozoru wydaje. Pierwszy sygnał do akceptacji składu TK wbrew wzmiankowanemu wyrokowi trybunału z 3 grudnia 2015 r. dał w istocie latem tego roku Naczelny Sąd Administracyjny. I znów niezastąpione służby prasowe odegrały doniosłą rolę, informując w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, iż Sejm w drodze uchwał skutecznie unieważnił wybór sędziów TK (Hausera, Jakubeckiego i Ślebzaka), od których prezydent nie odebrał ślubowania. Później NSA łagodził nieco stanowisko, stwierdzając, że przecież prof. Roman Hauser nigdy nie zrzekł się urzędu sędziego NSA, nie objął również formalnie stanowiska sędziego TK, bowiem prezydent nie odebrał od niego ślubowania. Zatem pan profesor wrócił do orzekania w NSA. A ja do znudzenia w tym miejscu będę przypominał o opublikowanym przecież ostatecznie wyroku TK z 3 grudnia 2015 r. i uderzającym fakcie jego ignorowania tak przez NSA, jak i SN.
Zaiste nie wiem, jak to nazwać. Być może rację mają komentatorzy, którzy stawiają tezę, iż SN – by rzec słowami jednego z wiceministrów – co prawda nie został „zaorany” w sensie ścisłym, ale mentalnym. Stąd działając niejako podprogowo prof. Małgorzata Gersdorf stawiła się karnie w poniedziałek na wręczenie nominacji sędziemu, który ma zająć w TK miejsce „sędziego dublera”. Może to miał na myśli rzecznik prasowy SN, mówiąc o nie do końca świadomej decyzji I prezes. A skoro podkreślił jednocześnie, że stanowisko I prezesa SN w odniesieniu do TK nie uległo zmianie, to chciałem w tym miejscu zapytać: jakie ono w końcu jest? Bo mi w uszach brzmią jeszcze słowa wypowiedziane przez prof. Gersdorf na zebraniu przedstawicieli zebrań sędziów sądów apelacyjnych oraz okręgowych 30 stycznia 2017 r.: „Obecna władza przez fakty dokonane zmienia konstytucyjny ustrój państwa, nie ma walki bez ofiar, do nich może być zaliczony każdy z nas obecny tu na sali, w Polsce skończyła się epoka, kiedy mogliśmy polegać na zadeklarowanej w art. 2 konstytucji zasadzie demokratycznego państwa prawnego. O prawo, o sposób jego interpretacji, o jego przestrzeganie, o każdy cal sprawiedliwości należy teraz walczyć i obowiązek ten – co tu dużo mówić – spoczywa na sędziach”.
Koleżanki i Koledzy sędziowie, zostaliśmy więc sami. Najwyższe gremia sądowe zdają się być co najmniej zagubione w otaczającej nas absurdalnej rzeczywistości prawnej. Nie są w stanie, mimo deklaracji, zająć i utrzymać postawy, która byłaby drogowskazem dla tysięcy sędziów liniowych, bo to wyłącznie ich, jak się zdaje, miała na myśli prof. Gersdorf, mówiąc w cytowanym fragmencie „o obowiązku obrony prawa”. Mnożą się więc zachowania niezrozumiałe, dwuznaczne. Jest coś niebywale smutnego w tym, że ciężkie czasy dla rządów prawa przyszły w momencie, w którym establishment sądowy okazał się na nie zupełnie nieprzygotowany.