- W systemowej skali sądy nie są ani sprawne, ani rzetelne. To przyjazny grunt dla wszelkiej maści „odnowicieli” ze specjalnością polityk, populista, demagog - wylicza Jacek Ignaczewski, sędzia, były współpracownik ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, wydawca Imponderabiliów Sądowych, twórca portalu informacji prawnej StandardyPrawa.pl
Konstytucja wymaga od wszystkich organów publicznych sprawności i rzetelności. Czy sądy w Polsce spełniają te dwie przesłanki?
W systemowej skali nie są ani sprawne, ani rzetelne. Rzetelność działania sądów oznacza ich właściwość, bezstronność, niezależność i niezawisłość. Sprawność – eliminację, w miarę możliwości, przedłużania się postępowania sądowego ponad uzasadnioną konieczność. Jeżeli chodzi o sprawność postępowania, to 3 miliony spraw zaległych, w tym przyrost o jeden milion w roku „dobrej zmiany” (2016 r.) w wymiarze sprawiedliwości, nie wymaga komentarza. „Koń jaki jest, każdy widzi”. Nie słyszałem głosu dowodzącego sprawności postępowań sądowych w Polsce.
Skupmy się zatem na rzetelności.
W pierwszej kolejności zwróćmy uwagę na właściwość i bezstronność sądu w konstytucyjnym ujęciu rzetelności. Istotę tych desygnatów najpełniej oddaje pojęcie sądu ustanowionego ustawą, zawarte w art. 6 europejskiej konwencji praw człowieka. Chodzi o to, aby wyeliminować jakąkolwiek arbitralność w doborze składu orzekającego do indywidualnej i konkretnej sprawy. Tylko orzekanie w składach wolnych od jakichkolwiek podejrzeń o wpływanie na wynik sprawy zapewnia niezbędną neutralność sędziowską, która jest fundamentem rzetelnego procesu i sprawiedliwego orzeczenia. Gdybyśmy mieli sądy ustanowione ustawą, motywem przewodnim każdej „większej” reformy sądownictwa – w oficjalnym przekazie – nie byłby spór wokół wyboru prezesa. W nieoficjalnym – chodzi o zapewnienie politykom wpływu na dobór składów orzekających.
Sztandarową zmianą nowelizacji lipcowej jest losowy przydział spraw.
Dodać od razu trzeba – pod dyktando i na zasadach ustalonych rozporządzeniem przez ministra sprawiedliwości. O jakości prawa i rzeczywistych intencjach projektodawców nie świadczą deklaracje, ale gwarancje przestrzegania przyjętych zasad i konsekwencje ich nieprzestrzegania. W obowiązujących zmianach nie mamy ani gwarancji, ani konsekwencji. Modelowanie składu do konkretnej sprawy jak było, tak będzie możliwe. Oczywiście, że w 99 proc. uprawnieni (minister i prezesi) nie będą łamać deklarowanej zasady, ponieważ nie zajdzie taka potrzeba. Dobrze jednak zostawić sobie 1 proc., tak na wszelki wypadek. Problem jednak w tym, że ów procent niszczy cały system.
Jak więc zlikwidować ten 1 proc., który, jak rozumiem, jest konsekwencją przewidzianych przez ustawodawcę możliwych odstępstw od zasady losowego doboru składu?
Najprościej przez zerwanie z archaiczną koncepcją, że prezes kieruje nie tylko sądem w znaczeniu organizacyjnym, ale i postępowaniami sądowymi. Następnie należy określić konsekwencje przydziału sprawy sędziemu z naruszeniem zasady losowości. Może to skutkować nieważnością względną, albo nawet bezwzględną, postępowania. Możemy ograniczyć się do zwykłej podstawy odwoławczej. Skoro jednak problem neutralności sędziego jest kwestią fundamentalną, to i konsekwencje naruszeń muszą być poważne. Opowiadałabym się za bezwzględną nieważnością. Uzupełnieniem powinien być wniosek o wyłączenie sędziego niewyznaczonego z ustawy jako zapobiegający nieważności postępowania. Aby można było korzystać z tych gwarancji, zasady przydziału spraw muszą być jawne!
A jak wygląda kwestia niezależności i niezawisłości?
Przywykliśmy do formalnego podejścia do problemu. Skoro sędziowie podlegają ustawom i konstytucji, to są niezawiśli. W konsekwencji i sądy jako instytucje niezależne być muszą.
W kwestii niezależności sądów wydarzenia ostatnich miesięcy pokazują dobitnie iluzję, w jakiej tkwiliśmy. Możemy dzisiaj mówić o zgliszczach Trybunału Konstytucyjnego, o czasowo wstrzymanym unicestwieniu Sądu Najwyższego, o próbie „rozgonienia” Krajowej Rady Sądownictwa, bezprecedensowej wymianie prezesów przez ministra sprawiedliwości. Wcześniej byliśmy świadkami zniesienia 79 sądów jednym podpisem ministra!
Z niezawisłością też jest źle?
Z całą pewnością nie jest dobrze. W orzecznictwie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka podkreśla się, że naruszeniem niezawisłości w jej aspekcie zewnętrznym jest pojawienie się obiektywnie uzasadnionego podejrzenia po stronie obserwatora, że organ orzekający nie dysponował należytym stopniem niezawisłości, także od swoich przełożonych (wyrok ETPC z 16 grudnia 2003 r. w sprawie 57067/00 Grieves przeciwko Wielkiej Brytanii).
Pana zdaniem problem ten dotyczy także polskich sądów?
Z pewnością, jeżeli uświadomimy sobie, jakimi uprawnieniami w stosunku do sędziów dysponuje minister sprawiedliwości. Po pierwsze to minister osobiście lub za pośrednictwem prezesów sądów rozdziela funkcje i stanowiska kierownicze i nadzorcze, a to prowadzi do uzależnienia statusu materialnego prawie 5 tys. sędziów. Minister również decyduje o delegacjach do sądów wyższych, co ma pierwszorzędne znaczenie w procedurach nominacyjno-awansowych, pośrednio więc kształtuje dobór składów sądów wyższych instancji. Warto również wspomnieć o wyznaczaniu wizytatorów sporządzających opinie o sędziach w procedurach nominacyjno-awansowych, co należy traktować jako dalszą nieformalną selekcję sędziów do sądów wyższych instancji. Prezesi, którzy obecnie są uzależnieni od MS, mają uprawnienie do wydawania wiążących poleceń co do toku i sprawności indywidualnych postępowań sądowych. Dzięki temu minister w sposób pośredni może oddziaływać na sferę orzeczniczą. Szef resortu sprawiedliwości decyduje również w sposób uznaniowy o dodatkowych zajęciach i zarobkowaniu sędziego bez względu na to, czy służą one rozwojowi zawodowemu sędziego, czy też nie. To powoduje uzależnienie materialne. Co więcej, minister i jego prezesi decydują o miejscu zamieszkania sędziego! A teraz jeszcze monopolizuje się kształcenie sędziów w podległej ministrowi Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury według „słusznego” programu realizowanego przez „odpowiednich” sędziów.
Do powyższych mankamentów należy dodać zatrudnienie sędziego na podstawie typowej umowy o pracę, które z założenia zakłada podległość pracownika przełożonemu. Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 12 grudnia 2012 r. w sprawie K 1/12 dostrzegł pilną potrzebę nadania stosunkowi służby sędziego cech stosunku publicznoprawnego, w którym pracodawcą jest państwo, a nie prezes czy minister.
Skoro wątpliwa jest sprawność i rzetelność działalności władzy sądowniczej, to czym wytłumaczyć opór wobec gruntownej reformy sądownictwa?
Z faktu, że ktoś napisze projekt ustawy, który nazwie „gruntowną reformą” nie można wyprowadzać wniosku, że jest ona merytoryczna i konieczna. Potrzebujemy reformy mądrej i rozważnej. Dialog i kompromis, które są naturalnymi elementami każdej modernizacji, zagłuszone są propagandową tubą. Po 1989 r. sądownictwo w aspekcie organizacyjno-zarządczym w ogóle nie było reformowane. Z tego wynika wiele patologii wywołanych grzechem zaniechania. To przyjazny grunt dla wszelkiej maści „odnowicieli” systemu ze specjalnością polityk, populista, demagog. Naturalnie nie może być z nimi żadnego merytorycznego dialogu w dziele naprawy wymiaru sprawiedliwości. Do tego jest niezbędna znajomość konstytucji, teorii zarządzania, ustroju sądownictwa, jego genezy i powiązań z ustrojem państwa.
Przestrzeganie owego minimum kompetencyjnego uchroniłoby nas wszystkich od demontażu ustroju państwa bez formalnoprawnej zmiany konstytucji. Tym, którzy doświadczyli niesprawiedliwości wymiaru sprawiedliwości, może się to podobać, ale jest to krótkowzroczne i zgubne. Myślę nie tylko o obywatelach, ale nade wszystko o sędziach rejonowych z MS, którzy w ministrze sprawiedliwości dostrzegli proroka mogącego zadośćuczynić ich rejonowym kompleksom. Uwaga na proroków, mogą być fałszywi!