Centra miast zamknięte dla większości samochodów? Ministerstwo Środowiska nie widzi przeszkód. Lokalni włodarze przeciwnie. Takie zakazy – nawet w imię walki ze smogiem – zakrawają na polityczne samobójstwo.
Wiceminister środowiska Paweł Sałek, pełnomocnik rządu ds. czystości powietrza, uważa, że strefy ograniczonego wjazdu są konieczne, by ochronić płuca Polaków przed rakotwórczymi pyłami zawieszonymi PM10.
W godzinach szczytu stężenia tych substancji kilkukrotnie przewyższają dopuszczalne normy. A w stolicy to właśnie kopcące samochody odpowiadają w ponad 63 proc. za smog. W innych aglomeracjach jest tylko nieznacznie lepiej.
Panaceum resortu środowiska miałoby być ustanowienie – na wzór Paryża, Londynu czy Berlina – stref ograniczonego wjazdu dla starych, kopcących pojazdów. „W ich granicach miałyby poruszać się wyłącznie pojazdy spełniające normy emisyjne EURO” – czytamy w odpowiedzi wiceministra Sałka na interpelację poselską z 17 lipca.
Co ważne, podobne postulaty zgłaszają też resorty energii i rozwoju. Od miesięcy wspólnie pracują nad ostatecznym kształtem ustawy o elektromobilności (jest w trakcie konsultacji publicznych).
Jednym z proponowanych w niej mechanizmów wsparcia rynku pojazdów na napędy alternatywne (elektryczne i hybrydowe) jest właśnie dopuszczenie takich aut do swobodnego poruszania się po strefach zeroemisyjnych. Ustanawiałyby je gminy na wybranych przez siebie obszarach.
Właściciele aut spalinowych – pod warunkiem, że nie byliby mieszkańcami strefy – za wjazd do nich musieliby już płacić.
Samochodowy skansen
A to – jak nietrudno się domyślić – spotkałoby się ze sprzeciwami większości zmotoryzowanych. Na razie po polskich drogach jeździ jedynie jakieś 500 aut stricte elektrycznych i kilkanaście tysięcy hybryd. Większość kierowców ma nie tylko auta z silnikami spalinowymi, ale na dodatek pojazdy ich są stare i emitują więcej zanieczyszczeń. Jak podaje Główny Urząd Statystyczny, samochód w Polsce ma średnio 15 lat.
Obawa o elektorat
Niewykluczone jednak, że zapędy rządu przyhamują lokalni włodarze. Bo choć większość z nich deklaruje gotowość i chęć walki ze smogiem, to zdają sobie sprawę, że wprowadzenie radykalnego zakazu wjazdu spotkałoby się z niemałą krytyką wielu podróżujących.
– Niewątpliwie taka strefa budziłaby ogromne emocje wśród mieszkańców, chociaż podobne rozwiązanie jest przyjmowane pozytywnie np. w Londynie – twierdzi Karolina Kozak z poznańskiego urzędu miasta.
Samorządowcy przekonują, że spaliny można zredukować na wiele innych sposobów, m.in. unowocześniając komunikację miejską lub ograniczając ruch tranzytowy.
Takie właśnie działania podjęto w Białymstoku. I jak przekonuje Agnieszka Błachowska z tamtejszego Departamentu Komunikacji Społecznej, miasto ma nadzieję, że to wystarczy, a tworzenie strefy z zakazem wjazdu samochodów wysokoemisyjnych nie będzie konieczne.
Podobnie sytuacja wygląda w Lublinie. – Nie rozważaliśmy wprowadzenia ograniczeń wjazdu na terenie miasta dla najstarszych pojazdów – przyznaje Beata Krzyżanowska, rzecznik prasowy prezydenta miasta Lublin.
Ekolodzy też sceptyczni
Ekolodzy także nie mają złudzeń, że samorządy podejdą z entuzjazmem do tworzenia stref z ograniczonym ruchem.
– Choć cel takiego działania jest szczytny, to niewątpliwie będzie ono niepopularne wśród potencjalnych wyborców – mówi Emilia Piotrowska z Warszawskiego Alarmu Smogowego.
Dodaje, że trudno będzie zmienić przyzwyczajenia wielu mieszkańców, którzy korzystają z samochodu przy każdej nadarzającej się okazji.
– Łatwo sobie wyobrazić, że jeżeli utrudnienia w ruchu dotknęłyby większość mieszkańców, to wielu włodarzy musiałoby liczyć się z nieuchronnym spadkiem poparcia – komentuje Piotrowska.
Iluzoryczna poprawa
Inni zwracają uwagę, że zakaz wjazdu może być martwym przepisem. Przez ograniczenie ruchu na części ulic spowoduje się korki na innych. Takie obawy mają chociażby radni Bydgoszczy. Przekonują, że w ich przypadku na wyłączenie części miasta z ruchu nie pozwala układ komunikacyjny.
Jakość powietrza w miastach / Dziennik Gazeta Prawna
– Jeżeli zdecydowalibyśmy się wprowadzić restrykcje na chociaż jednej z trzech ulic, które przechodzą przez centrum i przebiegają na trasach wschód-zachód, nieuchronnie sparaliżowalibyśmy praktycznie cały ruch, w tym komunikację miejską – podkreśla Krzysztof Kosiedowski, rzecznik prasowy Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej w Bydgoszczy.
Dodaje, że w efekcie wzrosłoby jedynie natężenie ruchu na pozostałych trasach.
Błędne koło regulacji
To już kolejna kadencja Sejmu, w której wraca pomysł wprowadzenia zakazu wjazdu starych samochodów do centrum miast. Podobne próby podejmowało PO, a ostatnio także Nowoczesna. Sejmowa większość storpedowała pomysły w obu przypadkach. Zarzucono im, że nie rozwiążą problemu zanieczyszczeń powietrza (którym są przede wszystkim stare przydomowe piece i opał fatalnej jakości), a za to najmocniej uderzą po kieszeni najbiedniejszych.
Kolejna kwestia, którą poruszają eksperci i ekolodzy to fakt, że w Polsce brakuje regulacji, które wprowadzałyby ograniczenia w komunikacji z uwagi na złą jakość powietrza. Miasta mają bowiem bardzo ograniczone pole manewru, jeżeli chcą wyłączyć wybrane dzielnice z ruchu. Nie mogą rozgraniczać, które pojazdy chcą wpuścić, a których już nie. Mogą tylko zakazać wjazdu wszystkim, tak jest np. w Krakowie, gdzie nie da rady wjechać na Drogę Królewską.