Nie kupujemy sztandarowego hasła poselskiego projektu zmian w SN „demokracja zamiast sędziokracji”. Nie proponuje on żadnej demokracji w sądach, lecz przemożny wpływ partii rządzącej. Nie chcemy jednak na razie ogłaszać zamachu stanu, końca demokracji czy początku państwa autorytarnego.
Tego bowiem, zwłaszcza w świetle wtorkowej zapowiedzi prezydenta, jeszcze nie wiemy. Wiemy zaś, że już dziś niebezpiecznie oddalamy się od konstytucyjnych zasad państwa prawa: trójpodziału władzy, nieusuwalności sędziów i niezawisłości sędziowskiej. Przekonuje o tym charakter i sekwencja dokonanych w obecnej kadencji Sejmu zmian dotyczących ustawy o KRS, USP, zdestabilizowanie ochrony konstytucyjnej TK, zwieńczone poselskim projektem ustawy o SN.
Zostawmy na chwilę w spokoju żale nad zmarnowanym potencjałem doświadczonych sędziów, których minister sprawiedliwości ma, zgodnie z założeniami projektu, wyrzucić na bruk, płacąc im wynagrodzenie z naszych podatków, tak jakby pracowali. Zostawmy też złamane kariery tych, których jedyną wadą jest twardy kręgosłup niepozwalający im pójść na tanią polityczną łatwiznę, choć wiemy, że jest to zwyczajnie, po ludzku nieprzyzwoite. Zostawmy też fałszywe hasło o „dekomunizacji sądów”, tę bowiem zrobił już za nas czas oraz absurdalne hasło „demokratyzacji” ręcznie sterowanej przez ministra. Zostawiamy, choć tym samym pozwalamy ludzi karmić zwykłym kłamstwem.
Zastanówmy się za to, cóż dla obywatela znaczą forsowane przeciw obywatelom zmiany w sądownictwie. Czy jest im potrzebny sąd zależny od ministra sprawiedliwości czy też od grupy polityków? Czy przed takim sądem możliwa jeszcze będzie realizacja konstytucyjnego prawa do sprawiedliwego i bezzwłocznego rozpoznania sprawy przez niezawisły i bezstronny sąd (art. 45 ust. 1 konstytucji)?
Sądy rozstrzygają spory między obywatelami a państwem. Weźmy odszkodowanie za bezprawne działanie organu władzy państwowej, do którego ustawa nie może obywatelowi zamykać drogi (art. 77 ust. 1 konstytucji). Albo chętnie komentowane przez polityków partii rządzącej tymczasowe aresztowanie polityka partii opozycyjnej. Odpowiedzialność za nadużycie uprawnień przez ministra. Ale idźmy dalej: odpowiedzialność za zamęczenie kogoś na śmierć paralizatorem na komendzie, za pobicie przy zatrzymaniu, za bezprawne przetrzymanie „na dołku” ponad konstytucyjne granice (48 godz.). Albo spór z uciążliwym sąsiadem, który przypadkiem jest kolegą ministra i twierdzi, że widział, jak wsiadaliśmy po pijanemu do samochodu. Kto ma rozstrzygać sprawę o fałszywe zeznania? Czy wierzymy, że zrobi to dobrze sędzia, który będzie od ministra zależny?
Dlaczego politycy forsujący zmiany w sądownictwie tyle tylko interesują się obywatelem, by karmić go populistycznymi hasłami? Forsowane zmiany oparte są na czystkach. Kto będzie obsadzał stanowiska sędziowskie i kogo niewygodnego będzie można wyrzucić. Obywatel będzie dalej zmagał się z wszystkimi bolączkami sądownictwa, tyle że dodatkowo przed politycznie podporządkowanym sądem. A przecież z konstytucji zwykłymi ustawami wycina mu się wolności: zgromadzeń, prawo do informacji, kontroli władzy przez niezależne media, więc i wolność słowa. Czy sądy będą dalej mogły patrzeć władzy na ręce? Stanowić gwarancję realności konstytucyjnej ochrony obywatelskich wolności? Czy wierzymy, że sąd ulepiony przez ministra i pozostający od niego w wieloaspektowej zależności sprawiedliwie rozpozna spór obywatela z państwem?
Dlatego właśnie trzeba bić na alarm. Bo intencje polityków są niesprawdzalne. A liczą się twarde przepisy ustawy. Umożliwiające – w świetle forsowanych zmian – deprawację władzy. Niszczące Monteskiuszowski koncept trójpodziału. Gdzie rządzą dwie władze pochodzące z wyboru – rząd i parlament, a trzecia – sądy – patrzy pozostałym na ręce, rozstrzygając spory między obywatelami a państwem. Łamiące niewygodne dla polityków niezależne sądy oraz czwartą niewygodną władzę (media), która ma kontrolować wszystkie pozostałe. Spójrzmy dziś na media publiczne, ich spadek oglądalności, wiarygodności i fachowości. To samo za chwilę stanie się z sądami.
W tym kontekście nieco optymizmu dodają zapowiedzi prezydenta. Zmiany postulowane przez jego urząd, choć kosmetyczne, to jednak wsparte zapowiedzią weta mogą w pewnym zakresie ograniczyć niszczący efekt forsowanych regulacji. Głosowanie nad członkami KRS większością trzech piątych głosów być może zwiększy szanse na decyzje personalne oparte na profesjonalnym dorobku kandydata, bo dla słabego, lecz politycznie oddanego znalezienie ponadpartyjnego poparcia będzie trudne. Warto jednak dodać do tego zniesienie politycznej izby KRS z blokującym wetem oraz poszanowanie konstytucyjnej kadencji. Warto dodać zasadę wysuwania kandydatów na sędziów przez środowisko prawnicze oraz prawo nominacji do wyłącznej kompetencji prezydenta, który w odróżnieniu od ministra sprawiedliwości swój mandat czerpie z wyborów bezpośrednich. Niezależnie od niedostatków i fragmentaryczności oświadczenie prezydenta o konieczności wprowadzenia zmian do ustawy o KRS stwarza szansę na wykorzystanie wsparcia środowisk eksperckich. Jednak zakres niezbędnych zmian jest zdecydowanie szerszy. Chodzi nie tylko o usunięcie regulacji sprzecznych z konstytucją, lecz także uwzględnienie perspektywy proobywatelskiej, stwarzającej szanse na poprawę jakości i sprawności sądzenia. Tego w forsowanych ustawach nie ma. Od lat mówimy o konieczności uproszczenia procedur, odformalizowania postępowania, obniżenia opłat sądowych, stworzenia jednolitego konceptu zwalniania z opłat i przyznawania pomocy prawnej, zwiększenia znaczenia konstytucyjnych zasad w proobywatelskim orzekaniu, o potrzebie zmian w zakresie zarządzania czasem pracy i zasobami ludzkimi w sądach. Prezydencka propozycja nie może tracić z pola widzenia tego, że dobry sędzia sam się nie wyszkoli. On musi się nauczyć w praktyce prawniczej, a następnie od doświadczonego i urzędującego sędziego. Niepozostającego w przymusowym stanie spoczynku. Przed sędzią słabym merytorycznie i politycznie zależnym obywatel zawsze przegra sprawę z państwem, uczestnicząc w reżyserowanym przez ministra teatrze ze znanym z góry zakończeniem. Tego chcemy?