Życie starożytnego adwokata nie było łatwe. Dlatego nie brakowało ludzi, którzy, zdobywszy wykształcenie prawnicze, świadomie rezygnowali z wykonywania tego zawodu.
Maciej Jońca / Media
Termin advocatus wywodzi się od czasownika advocare („wzywać”, „przyzywać”, „wołać na pomoc”). W antycznym Rzymie advocati (zwani również w źródłach: oratores, patroni, causidici, rhetores) występowali zwłaszcza jako mówcy sądowi. Predestynowały ich do tego wiedza prawnicza oraz biegłość w sztuce retorycznej Greków. Podejmowali się obron sądowych i reprezentacji procesowej, co odróżniało ich od iuris consulti, których działalność ograniczała się do udzielania porad prawnych.
Antyczny adwokat przez wieki świadczył swoje usługi bezpłatnie, choć po zakończeniu procesu wolno mu było przyjąć prezent od wdzięcznego klienta. Podarunek taki nazywano honorarium. Dopiero w okresie cesarstwa pojawiła się możliwość domagania się wynagrodzenia za pracę adwokata, co pociągnęło zmianę znaczenia honorarium na dzisiejsze.
U schyłku państwa rzymskiego uczyniono z adwokatury korporację, której działalność uregulowano w licznych przepisach. Obrońców przydzielono do konkretnych sądów, poddano nadzorowi państwowego urzędnika, a także wprowadzono taryfy pobieranych opłat.
Opinia społeczeństwa na temat adwokatów była podzielona. Niejednokrotnie zarzucano im chciwość, popędliwość i niekompetencję. Poeta Marcjalis złorzeczył adwokatowi, który na niego „ujadał”. „Kapuściane łby czy raczej trzodo pieniacza, czy najwłaściwiej: wy, krogulce ubrane w togi” – pieklił się Apulejusz z Madaury. Tymczasem na anonimowym nagrobku, na którym wyryto ostatnie dyspozycje zmarłego, znalazła się również i taka: „Podstęp i adwokat niech idą precz”.
Nie ma wątpliwości, że musiało dochodzić do pewnych nadużyć, skoro cesarze Walentynian i Walens w specjalnej ustawie z roku 368 czuli się w obowiązku przypomnieć, że ktoś, kto zamierza wystąpić z powództwem, nie może wystąpić w tym samym procesie jako sędzia czy adwokat (sic!). W dalszej części tej ciekawej regulacji czytamy: „Przede wszystkim adwokaci powinni tak pomagać procesującym się stronom, by nie wykraczać poza czynności niezbędne dla prowadzenia sporu, a zatem nie angażować się w kłótnie i wyzwiska. Niech działają, jak wymaga sprawa! Niech powstrzymają się od zniewag! Gdyby jednak ktoś był tak krnąbrny i uważał, że należy posługiwać się nie argumentami, ale plugawymi obelgami, niech spadnie na niego infamia! (...) Niech żaden z tych, których wolno lub należy zatrudniać jako adwokatów, nie traktuje z pogardą tego, co ofiaruje mu klient jako wynagrodzenie za jego usługi! Niech nikt nie dokłada starań, by sztucznie przedłużać proces! Tym, którzy zostali wyróżnieni i wybrali miasto Rzym, by wykonywać w nim zawód adwokata, niech będzie wolno robić to w takim zakresie, w jakim chcą, o ile nie wykorzystują okazji, by niegodnie się bogacić i pobierać nienależne wynagrodzenie. Niech starają się raczej zdobywać coraz większą popularność wśród klienteli. Gdyby jednak dali się opętać przez chęć zysku i pieniądze, zostaną zaliczeni do najpodlejszej klasy niczym wyrzutkowie i degeneraci!”.
Ludzie na adwokatach wieszali psy, nie mogli jednak bez nich się obejść. Poeta Horacy zapewnia, że wielu obrońców w skrytości ducha zazdrościło pogardzanym w społeczeństwie rolnikom, gdyż tamci nie musieli się od samego rana użerać z tłumem nachalnych klientów tłoczących się u drzwi ich domów. Jeszcze wymowniejszy obraz bolączek rzymskiej adwokatury kreśli Ammian Marcellin. „Nie brakuje jednak i adwokatom licznych przykrości, które byłyby nie do zniesienia dla kogoś, kto chce żyć uczciwie. Zwabieni zyskiem pochodzącym z pracy wykonywanej na siedząco, wrogo odnoszą się do siebie nawzajem – jak powiedziano – obrażają wielu ludzi niesłychanie gwałtownymi złorzeczeniami. Wyrzucają je z siebie zwłaszcza wówczas, gdy słabości powierzonych sobie spraw procesowych nie mogą podeprzeć wystarczająco silnymi argumentami” – pisze rzymski historyk (przekład ten i dalsze: Ignacy Lewandowski).
Zmorą uczestników procesu byli niekompetentni sędziowie. Problem ten nieobcy był i rzymskim obrońcom. „Niekiedy – wyjaśnia Ammian – znów mają do czynienia z sędziami, którzy uczyli się raczej na żartach Filistiona czy Ezopa, niż kształcili się w szkole słynnego Arystydesa Sprawiedliwego bądź Katona; ci kupili sobie publiczne urzędy za duże pieniądze i jak uciążliwi wierzyciele, grzebiący w zasobach wszelakich fortun, wyrywają łupy niejako z łona innych ludzi”. Stając przed takim trybunałem, nawet najbardziej wymowny przedstawiciel procesowy niewiele mógł wskórać.
Nie mniej irytujące były wygórowane oczekiwania klienteli. Oddajmy po raz ostatni głos Ammianowi: „W zawodzie adwokata – tak zresztą jak w innych – zawsze kryje się coś niepokojącego i ciężkiego, bowiem prawie wszyscy procesujący się mają to do siebie, że chociaż w tysiącznych wypadkach o przegraniu procesu decyduje przypadek, to są przekonani, iż ta ich porażka jest w mocy adwokatów. Każdy rezultat toczonych w sądzie sporów zwykle im przypisują, nie zaś wadliwie od strony prawnej wnoszonym sprawom czy niegodziwym niekiedy sędziom, i dlatego okazują złość samym tylko obrońcom”.
Bywało jeszcze gorzej. Adwokaci przegrywali procesy, mówiąc prawdę, ponieważ nikt nie wierzył ich słowom. Zdarzały się również szykany ze strony władzy. Klaudiusz zasłynął tym, że kazał wrzucić do rzeki mówcę sądowego, który go znudził. „Wszechwładzę” adwokatów na sali sądowej w nader osobliwy sposób starał się ograniczyć inicjator monumentalnych kodyfikacji prawa rzymskiego Justynian Wielki. „Przede wszystkim postanowił całkowicie zniszczyć stan adwokatów, pozbawił ich bowiem prawa do nagród, które przedtem, ilekroć zakończyli proces, były dla nich tytułem do dumy i chwały, a następnie kazał, aby przeciwnicy, złożywszy przysięgę, sami bronili swoich praw. Takie lekceważenie wywołało wieki żal wśród przedstawicieli procesowych” – pisze Prokopiusz z Cezarei.
Życie starożytnego adwokata nie było łatwe. Dlatego nie brakowało takich, którzy, zdobywszy wykształcenie prawnicze, świadomie rezygnowali z wykonywania tego zawodu. Jednym z nich był Jan Chryzostom, przyszły patriarcha Konstantynopola. Kasjodor pisze o nim: „Kiedy przygotowywał się do wykonywania zawodu adwokata, wziąwszy pod uwagę uciążliwości procesów oraz niegodny tryb życia, jaki przyszłoby mu prowadzić, wybrał spokój”.
Jak dobrze, że czasy się zmieniły i można śmiało decydować się na aplikację adwokacką, będąc wolnym od obawy przed ostracyzmem społeczeństwa lub własnego środowiska zawodowego! Żyjemy w szczęśliwych czasach. Warto o tym pamiętać.