Wrocławski sąd wskazał, że obecne brzmienie przepisu o owocach zatrutego drzewa jest wysoce kontrowersyjne z samej swojej treści i bez wdrożenia szerszych zabiegów interpretacyjnych może doprowadzić do rozstrzygnięć, które trudno uznać za mieszczące się w kanonach demokratycznej formuły stosowania prawa.
Sprawa ułaskawienia posła Mariusza Kamińskiego ciągle wraca. Uchwała Sądu Najwyższego (z 31 maja, sygn. akt I KZP 4/17) w sprawie procesowych skutków skorzystania przez prezydenta z prawa łaski w stosunku do nieprawomocnego orzeczenia skazującego wywołała falę komentarzy w mediach, które – ze względu na stanowczy charakter – doczekały się nawet oficjalnej odpowiedzi rzecznika prasowego SN (z 2 czerwca). W tle pojawiła się jednak sprawa inna, na niższym poziomie instancyjnym, ale ze względu na gwarancje praw człowieka cechująca się o wiele większym ciężarem gatunkowym. Chodzi o orzeczenie Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu z 27 kwietnia (sygn. akt II AKa 213/16).
Dowód i tak trzeba ocenić
Przytoczmy jego tezę syntetycznie – sąd ten dokonywał wykładni i zastosowania przepisu z art. 168a kodeksu postępowania karnego, który normuje tzw. owoce z zatrutego drzewa. Przypomnieć wypada jedynie, że przepis z tego artykułu w poprzednim brzmieniu – wprowadzony nowelą potocznie określaną mianem kontradyktoryjnego procesu karnego, która weszła w życie 1 lipca 2015 r. – pozytywizował znaną wcześniej jedynie w sferze dyskrecjonalnej władzy sędziego zasadę owoców z zatrutego drzewa (albo, mniej poprawnie, dowodu z dowodu niedozwolonego). Przepis brzmiał w sumie bardzo klarownie: „niedopuszczalne jest przeprowadzenie i wykorzystanie dowodu uzyskanego do celów postępowania karnego za pomocą czynu zabronionego, o którym mowa w art. 1 par. 1 kodeksu karnego [przestępstwa – przyp. A.K.]”. Nowy rząd jeszcze w kampanii wyborczej zapowiadał odwrót od czysto skargowego karnego procesu sądowego i powrót do funkcjonujących w Polsce od wielu dziesięcioleci elementów inkwizycyjnych w zakresie uprawnień sędziego. Przywracając – z grubsza – nowelą, która weszła w życie 15 kwietnia 2016 r., poprzednie brzmienie kodeksu, zmieniono brzmienie art. 168a na: „dowodu nie można uznać za niedopuszczalny wyłącznie na tej podstawie, że został uzyskany z naruszeniem przepisów postępowania lub za pomocą czynu zabronionego, o którym mowa w art. 1 par. 1 kodeksu karnego, chyba że dowód został uzyskany w związku z pełnieniem przez funkcjonariusza publicznego obowiązków służbowych, w wyniku: zabójstwa, umyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu lub pozbawienia wolności”.
Przepis, tak jak został sformułowany obecnie, można więc streścić jako nakaz wprowadzenia owocu z zatrutego drzewa pod sprecyzowanymi warunkami do materiału dowodowego, który jednakże podlega nadal ocenie co do swojej wiarygodności, stosownie do zasady swobodnej oceny dowodów (art. 7 k.p.k.) oraz na podstawie dyskrecjonalnej władzy sędziego. Celem tego felietonu nie jest jednak rozwijanie tego wątku (w zakresie rozważań interpretacyjnych na okoliczność obecnego brzmienia art. 168a k.p.k. warto odesłać m.in. do uzasadnienia wyroku SA we Wrocławiu), lecz skupienie się na swoistym roszczeniu władzy politycznej: przekonaniu o uprawnieniu do prowadzenia wykładni prawa w sposób warunkujący pozyskanie preferowanego rozstrzygnięcia (bez pejoratywnej konotacji tego wyrażenia).
Sprawa ułaskawienia ministra Kamińskiego była od samego początku szeroko komentowana. Kwestia wykładni art. 168a k.p.k. również zyskała odniesienie medialne w wypowiedzi przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości. W zaskakująco stanowczym komentarzu (wypowiedź dla „Rzeczpospolitej” z 6 czerwca) dr Marcin Warchoł, wiceminister, wskazał na dwie okoliczności. „Podstawą odmowy stosowania przez sąd przepisów ustawowych nie może być zasada bezpośredniego stosowania konstytucji. Bezpośredniość stosowania konstytucji nie oznacza bowiem kompetencji sądu do kontroli konstytucyjności obowiązującego ustawodawstwa. Orzekanie w tych sprawach to wyłączna kompetencja TK (art. 188 konstytucji). Związanie sędziego ustawą obowiązuje dopóty, dopóki ustawie tej przysługuje moc obowiązująca” – stwierdził minister Warchoł.
Tym samym zaprezentował znacznie węższą koncepcję bezpośredniego stosowania konstytucji niż dominująca obecnie w dyskursie prawniczym. Zresztą funkcjonującą od lat w części doktryny prawa konstytucyjnego i znaną orzecznictwu trybunału. Ministerstwo uważa, że bezpośrednie stosowanie konstytucji jest możliwe jedynie wówczas, gdy przedmiot regulacji nie jest uregulowany określonym aktem rangi podkonstytucyjnej. A wątpliwości sądu co do zgodności przepisu z zasadą hierarchiczności systemu prawa winny skutkować wystąpieniem przez sąd z pytaniem o konstytucyjność takiego przepisu przez uprawniony do dokonywania takiej abstrakcyjnej wykładni sąd konstytucyjny (w Polsce TK).
Druga wypowiedź wiceministra sprowadza się do owego roszczenia przedstawiciela władzy politycznej o dokonywanie wykładni prawa według pewnego paradygmatu znanego zresztą historii prawa (o czym dalej). Wiceszef MS stwierdził, że „adresatem zasady legalizmu jest również sąd [SA we Wrocławiu stwierdził, że ograniczenie ustawowe wyrażone zwrotem »wyłącznie na tej podstawie, że został uzyskany z naruszeniem przepisów postępowania lub za pomocą czynu zabronionego« nie ma zastosowania, gdyż naruszone w tym zakresie zostały także normy prawa konstytucyjnego – cyt. z uzasadnienia]. W przeciwnym razie mógłby np. uniewinniać od obcowania płciowego z 11-latką z powołaniem się na konstytucyjną ochronę życia prywatnego albo uznawać za wypadek mniejszej wagi kradzież pendrive’ów przez sędziego tylko z tego powodu, że oskarżony jest sędzią SA we Wrocławiu. Jak słusznie wskazał SN w wyroku z 2016 r., »niezawisłość sędziowska nie ma charakteru absolutnego w tym znaczeniu, że pozwala na każdą dowolną interpretację prawa i jego stosowanie przez sędziego. Doprowadziłoby do stworzenia systemu całkowitej dowolności orzekania, bez poczucia stabilności i pewności prawa, przewidywalności czynności sądu, a w skrajnym przypadku do anarchii«. Stąd też w niniejszym wypadku otwarta pozostaje kwestia nie tylko odpowiedzialności dyscyplinarnej, ale i karnej”.
Ta stanowczość i kontrowersyjna groźba użycia aparatu ścigania w stosunku do sędziów dokonujących wykładni tak, że skutkuje to takim a nie innym rozstrzygnięciem indywidualnym, zdaje się wynikiem silnego zderzenia paradygmatów orzeczniczych i poglądów między rządzącym światem polityki a trzecią władzą. I na tym sporze wypada się skupić (wątek ten poruszyłem także w felietonach w „Prawniku”: „Sprawiedliwość jest subiektywna”, 4 marca 2017 r., „Prawnik – maszyna czy erudyta”, 6 czerwca 2016 r., „Polski test na ontologię prawa”, 31 maja 2016 r.).
Litera prawa i zdrowy rozsądek
Sprawa prowadzenia wykładni w sposób – mówiąc najbardziej oględnie – powściągliwy przewija się w wypowiedziach wielu osób pełniących funkcje na stanowiskach obsadzonych z nadania obecnej większości parlamentarnej. Środowisko Ministerstwa Sprawiedliwości powołuje się na zasadę legalizmu, preferującą – z istoty rzeczy – zasadę pierwszeństwa i supremacji językowej metody wykładni, bez komponentu logicznych wnioskowań o znaczeniach słów użytych przez ustawodawcę w tekście aktu normatywnego. W tle pojawia się wąskie (bliskie) sytuowanie literalnej granicy wykładni prawa oraz uznawanie wszelkich operacji intelektualnych co do znaczenia litery prawa, wskazujących na inne niż ogólnie przyjęte (albo określone przez prawodawcę w formule definicji) znaczenie, za niebędące w ogóle dopuszczalną interpretacją prawa, lecz zachowaniem interpretacyjnym z pogranicza contra legem (tu też zapewne leży filozoficzna podstawa do uznania takich operacji interpretacyjnych za kwalifikujące do odpowiedzialności dyscyplinarnej – jakkolwiek fantastycznie to brzmi). Prof. Lech Morawski w swoich, już oficjalnych, wystąpieniach z ramienia TK wskazywał na konieczność prowadzenia wykładni prawa w oparciu o doktrynę pasywizmu sędziowskiego, sprzeciwiając się – a contrario – doktrynie sędziowskiego aktywizmu, czyli kreowaniu stanów normatywnych w drodze różnych zabiegów interpretacyjnych, zresztą także takich, które są akceptowalne w kulturze prawnej. Wątek ten przewija się w wielu wypowiedziach, np. w ostatnich słowach prof. Andrzeja Zybertowicza (doradcy prezydenta RP), że „Sąd Najwyższy dokonuje w tym momencie wyboru politycznego” (wywiad z 3 czerwca w „Sygnałach dnia”). To symptomatyczna wypowiedź, za którą kryje się znacznie głębsza treść, niż mogłoby się wydawać. Jest bowiem wynikiem pewnego myślenia o interpretacji prawniczej, które znane jest w historii prawa i kontynentalnej kulturze prawnej, ale kojarzone – niestety, co wypada uczciwie przyznać – raczej z okresami rządów niedemokratycznych. Chodzi o zrównywanie operacji interpretacyjnych z samym wynikiem rozstrzygnięcia i brak świadomości albo uznania faktu, że proces argumentacji decyzji interpretacyjnej jest czymś innym niż ona sama. Warto jednak wskazać, że pogląd taki charakteryzuje raczej środowisko akademickie i obcy jest praktyce prawniczej, gdzie „to, na co się powołuję”, nie jest odróżniane od „tego, co zrobiłem” w charakterze interpretacji prawa – tak, w wielkim skrócie, można streści to stanowisko.
Silne trzymanie się litery tekstu prawnego i uznawanie rozumowań funkcjonalnych (częściowo) oraz tych ocierających się o wnioskowania prawnicze (tzw. operacje logiczno-funkcjonalne, znane choćby przedwojennej teorii tradycyjnej prof. Eugeniusza Waśkowskiego, polskiego teoretyka prawa i cywilisty) za niedopuszczalne rozwiązania kreujące normy prawne, są związane ze strategią formalizmu sądowego (krytykowanego w literaturze za skutkujące trzymaniem się litery prawa nawet wówczas, gdy powoduje to rozstrzygnięcia „sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem” – por. M. Matczak, „Summa iniuria”, Warszawa 2007, s. 9). Uwydatnia się to trochę w sprawie wrocławskiej, w której sąd wskazał właśnie na to, że obecne brzmienie tego przepisu jest wysoce kontrowersyjne z samej swojej treści i może – bez wdrożenia szerszych zabiegów interpretacyjnych – produkować rozstrzygnięcia trudno uznawalne za mieszczące się w kanonach nie tylko kontynentalnej, lecz w ogóle demokratycznej formuły stosowania prawa (por. z uzasadnienia: „jest to rozwiązanie wysoce kontrowersyjne szczególnie przy pozostawieniu w brzmieniu z 1.7.2015 r. art. 393 par. 3 [k.p.k. – przyp. A.K.], bowiem nie ogranicza stron postępowania w prywatnym gromadzeniu dowodów nawet przy pomocy czynu zabronionego za wyjątkiem dowodów uzyskanych w wyniku zabójstwa, umyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu, pozbawienia wolności, co w konsekwencji jest wręcz zachętą do gromadzenia dowodów przy naruszeniu przepisów niewchodzących w powyższy katalog, który ma charakter zamknięty”). Warto wskazać, że na konieczność szerszej wykładni powołuje się jednakże także druga strona, gdy wskazuje, iż niemożliwe jest przecież z punktu widzenia funkcjonowania państwa zapadanie wyroków z pominięciem obowiązującego prawa (a przynajmniej takiego, któremu przysługuje domniemanie konstytucyjności). Warto delikatnie zasugerować, że w uzasadnieniu Sąd Apelacyjny nie analizował treści art. 168a k.p.k. w oparciu o formułę Radbrucha (jeśli norma jest drastycznie sprzeczna z moralnością, to nie obowiązuje). Jednak – jak się wydaje – tu kryje się sedno wyboru przekonującej argumentacji, nawet bez posługiwania się metodą wykładni zaprzeczającą podstawowej zasadzie wykładni językowej, jaką jest reguła zakazująca pomijania części wyrażeń ustawowych przy podejmowaniu decyzji interpretacyjnej.
Aktywizm kontra bierność
Roszczenie władzy politycznej i tarcia z władzą sądowniczą są doskonale znane – także powojennej – historii świata zachodniego. Używany język przedstawicieli władzy nie wydaje się budować pozytywnego wizerunku Polski, ale ich poglądy są osadzone w określonej filozofii państwa i prawa. Niewątpliwie odwołują się one do utrzymania separacji władz w duchu ścisłej aplikacyjności postrzegania władzy sądowniczej (ma ona jedynie wdrażać – „aplikować” – reguły konkretne z tworzonych przez emanację suwerena – władzę polityczną – reguł abstrakcyjnych). Najwięcej widać tu odniesień do doktryny francuskiej i idei ontologii narodu i państwa jako samodzielnych wartości kształtujących sposób rozumienia innych zasad konstytucyjnych. To, co jednak odróżnia rozumienie zasady podziału władz (albo nawet jednolitości władzy państwowej) między zakorzenionymi demokracjami na Zachodzie a demokraturami wschodnimi, to standardy społeczne i poszanowanie instytucji. W literaturze jednoznacznie wskazuje się, że klasa polityczna zawsze faworyzuje określone grupy interesów, od których jest uzależniona. Co jest – w pewien sposób – normalnym objawem życia demokratycznego i funkcjonowania polityki jako takiej. Współcześnie polityka deliberatywna, by uniknąć sankcjonowanej instytucjonalnie tyranii większości, bez gilotyn, więzień czy murów, wymaga aktywnej władzy sądowniczej, która instytucjonalnie potrzebuje niezawisłości i wewnętrznej zdolności do podejmowania interwencji w istotnych sprawach. Są to niewątpliwie dwie przeciwstawne wizje istoty władzy sądowniczej i jej roli nie tylko w państwie i społeczeństwie, co kumuluje się w sposobie roszczenia o to, jak wykładnia prawa – kluczowa dla podejmowanych rozstrzygnięć – ma być przeprowadzana. I dlatego, jak sądzę, wokół tego zagadnienia, mniej albo bardziej jawnie, oscyluje krytyka – niekiedy niewybredna – przedstawicieli władzy politycznej. Na tę okoliczność środowisko judykatury jest z kolei najbardziej wyczulone, bowiem przez 200 lat kontynentalnej kultury prawnej dyskrecjonalność sędziowska w gruncie rzeczy najbardziej uwidaczniała się w zakresie luzu interpretacyjnego o charakterze jawnym (przyznanym przez prawodawcę) albo ukrytym (związanym z istotą samego procesu orzekania).
Podawany niekiedy w literaturze, a przywoływany czasami w toczącym się dyskursie publicznym podział na „sędziów biernych – aplikujących wolę ustawodawcy” i „sędziów aktywnych” jest w gruncie rzeczy iluzoryczny. Rzecz nie dotyczy tego, jakie wydaje on rozstrzygnięcia, lecz co stoi u ich podstaw, czyli jaką przyjmuje on rolę i funkcję prowadzonej wykładni prawa. Między wykładnią a koncepcją władzy zachodzą więc związki szczególne, pod czym kryje się głęboki konflikt o charakterze ideologicznym i filozoficznym.