Od Kongresu Prawników Polskich minął już przeszło tydzień. Emocje zaczynają opadać, entuzjazm prawników przygasać. Wydaje się, że już nawet politycy stracili impet w krytykowaniu wydarzenia jako „antyrządowej ustawki”.
Tymczasem ja, jak na ironię, nie potrafię przestać myśleć o kongresie. Przesłuchuję jeszcze raz wystąpienia prelegentów, analizuję rozmowy odbyte w kuluarach. I coś mi nie daje spokoju. Coraz bardziej bowiem nabieram przekonania, że ten obraz kongresu jako wydarzenia, które doprowadziło do zgodnego dialogu sędziów i profesjonalnych pełnomocników, jest zbyt uproszczony. Wystarczy uważniej wsłuchać się w słowa przedstawicieli tych zawodów prawniczych. Wówczas staje się jasne, że 20 maja wcale nie mówili jednym głosem. A przynajmniej nie zawsze.
Aby zdać sobie z tego sprawę, wystarczy zderzyć ze sobą dwa wystąpienia uczestników kongresu: prof. Małgorzaty Gersdorf, I prezes Sądu Najwyższego, i prof. Macieja Gutowskiego, dziekana poznańskiej Okręgowej Rady Adwokackiej. Jako pierwsza zabrała głos prof. Gersdorf. I postawiła tezę, że w centrum wymiaru sprawiedliwości znajduje się sędzia. To spotkało się ze zdecydowaną kontrą prof. Gutowskiego: „Centralnym punktem wymiaru sprawiedliwości nie jest sędzia, jest obywatel”. Za te słowa przedstawiciel adwokatury dostał gromkie brawa. Klaskałam i ja. Bo nie będę ukrywać, że punkt widzenia prof. Gutowskiego jest mi dużo bliższy niż prof. Gersdorf.
Oczywiście ktoś mi może zarzucić, że mieszam tutaj dwie zupełnie różne kwestie i że niesprawiedliwie oceniam intencje prof. Gersdorf. Bo przecież jej zapewne nie chodziło o zwykłą sądową codzienność, lecz o sprawy ustrojowe. Nie przeczę, że tak było, jednak moim zdaniem zderzenie tych dwóch wypowiedzi pozwala zrozumieć, dlaczego tak naprawdę do całkowitego porozumienia między sędziami a adwokatami i radcami wcale na kongresie nie doszło. Ci pierwsi bowiem niemal cały czas kładli nacisk właśnie na kwestie ustrojowe, a ci drudzy starali się mówić o sprawach, nazwijmy to, nieco bardziej przyziemnych. O świecie sal sądowych, pism procesowych i opłat sądowych. Świecie, w którym trudno się dziś odnaleźć profesjonalnym pełnomocnikom, a co dopiero mówić o przeciętnym obywatelu.
Tymczasem sędziowie z uporem starali się udowodnić, że temu, jak oceniają ich pracę Polacy, winne są złe procedury, sprawowanie nadzoru nad sądami przez polityka czy też rozbuchana do granic możliwości kognicja. Te argumenty oczywiście mają swoje uzasadnienie. I trudno polemizować z tezą, że – zwłaszcza dziś – mają fundamentalne znaczenie. Ale może czasem warto by zejść z tego wysokiego C i zająć się sprawami nieco mniej górnolotnymi. Tylko wówczas bowiem można dostrzec bolączki, z jakimi spotyka się zwykły obywatel, gdy przekracza sądowe progi. A to niezwykle ważne, gdyż przecież część z nich naprawdę da się rozwiązać już dziś, bez angażowania w to ustawodawcy. Jak bowiem zauważył podczas kongresu inny przedstawiciel palestry, prof. Andrzej Kubas, „w rękach dobrego sędziego obecna procedura będzie wystarczającym instrumentem do wydania sprawnych i sprawiedliwych rozstrzygnięć. Natomiast złemu sędziemu zmiana wiele nie pomoże.”
Nie oznacza to jednak, że adwokaci bagatelizowali kwestie ustrojowe. Bynajmniej. Na dowód znów przywołam słowa prof. Gutowskiego, który sam przyznawał, że o konstytucji należy debatować. Zaraz jednak dodawał, że aby robić to na poważnie, najpierw trzeba na poważnie ustawę zasadniczą stosować. Podkreślał, że sędzia, który orzeka o tym, co jest prawem, ma ogromną władzę, która wymaga odpowiedzialności. Dlatego też niezawisłość sędziowska nie może być postrzegana tylko przez pryzmat praw sędziego i jego atrybutów, lecz także przez pryzmat obowiązków, które wynikają z konstytucyjnego prawa obywateli do sprawiedliwego, bezzwłocznego orzeczenia wydanego przez niezawisły i bezstronny sąd. „To dopiero legitymizuje sąd. (...) Ta legitymizacja wymaga poddania sądów kontroli społecznej, bo nie ma władzy bez kontroli” – podkreślił prof. Gutowski. Nie można się z nim nie zgodzić. Jak taka kontrola działa w praktyce i jaki stosunek mają do niej niektórzy przedstawiciele środowiska sędziowskiego, mogliśmy się niedawno przekonać. To bowiem właśnie prof. Gersdorf przez długi czas rękami i nogami broniła się przed ujawnieniem wyciągów ze służbowych kart kredytowych będących w dyspozycji Sądu Najwyższego. I, jak się później okazało, robiła to dla zasady, gdyż nic sensacyjnego z tych wyciągów nie wynikało.
Na kongresie zabrakło mi więc po stronie środowiska sędziowskiego szczerej, rzetelnej dyskusji na temat tego, co już dziś, bez pomocy polityków, można zrobić, aby sądownictwo było lepiej postrzegane przez społeczeństwo. Pewnym wyjątkiem było tutaj wystąpienie sędziego Grzegorza Borkowskiego, szefa biura Krajowej Rady Sądownictwa. To on mówił o potrzebie dialogu ze środowiskiem profesjonalnych pełnomocników. Nie dialogu prowadzonego na konferencjach, ale takiego codziennego, dotyczącego m.in. sposobu ustalania terminów rozpraw. Bo dla ludzi właśnie to się liczy. Obywatel chce dostać swój wyrok szybko i w miarę bezboleśnie. Wtedy dużo łatwiej będzie go zaangażować w walkę o niezawisłe sądy, a politykom o wiele trudniej będzie sądy demonizować.
Każda władza – i nie ma tu znaczenia, czy jej legitymacja pochodzi z bezpośrednich wyborów, czy też ma charakter pośredni – musi bowiem umieć wsłuchiwać się w potrzeby społeczeństwa. Po prostu musi umieć się z nim komunikować. I to nie poprzez uchwały, stanowiska czy wreszcie orzeczenia, lecz właśnie bezpośrednio. Politycy już dawno to zrozumieli. Jeżeli sędziowie chcą mieć szansę w starciu z nimi, również muszą przyjąć to do wiadomości. I to jak najszybciej.