Konstytucyjna debata w Uniwersytecie Oksfordzkim nie przyniosła chwały Polsce. W znacznej części odbiegała pod względem akademickiego obyczaju od tego, co chcielibyśmy światu pokazać.
I choć profesorowie Tomasz Gizbert-Studnicki i Marcin Matczak czynili wszystko, co mogli, to niestety ogólne wrażenie pozostało niesatysfakcjonujące, zaś niektóre fragmenty debaty wprawiały w osłupienie i poczucie głębokiego zażenowania. Ostateczny obraz zdominowały te elementy, które określić można jako powierzchowne, słabe merytorycznie, nieporadne językowo.
Szczególną rolę w tej debacie, w sposób dla nas zaskakujący, odegrał prof. Lech Morawski, którego wystąpienie było na szokująco niskim poziomie. Strategicznym, merytorycznym, językowym i estetycznym. Szokująco, gdyż jako jedyny z powołanych w tej kadencji sędziów TK może on się pochwalić bogatym i wartościowym dorobkiem naukowym z zakresu teorii i filozofii prawa. Będąc pod wrażeniem jego teoretycznej analizy mechanizmu działania dyrektywy walidacyjnej lex superior derogat lege inferiori, z niedowierzaniem wysłuchaliśmy w debacie argumentów na poziomie miernego polityka. Zaskakujących sformułowań o homoseksualistach i łaskawym niekaraniu ich przez ksenofobiczny, choć litościwy rząd, o rzekomo posiadanych, a nieujawnionych publicznie ani procesowo dowodach na skorumpowanie polityków i sędziów. Niezrozumiałych wynurzeń o „dramatycznej” jakości polskiej konstytucji z ust kogoś, kto niedawno zgodził się być jej strażnikiem i nie może nie wiedzieć, że jej kształt nie odbiega istotnie od europejskich ustaw zasadniczych. Niegodnych prawnika konstytucyjnego wywnętrzeń o prymacie politycznej moralności nad konstytucyjnym porządkiem, opartych na resentymencie podlanym ksenofobią i nienawiścią, a podanych w marnym opakowaniu. W wystąpieniu dalekim od językowej doskonałości, pozbawionym wymaganej w środowisku akademickim formy (i wywołującym wrażenie, że mówca występuje jako oficjalny przedstawiciel rządu i jednocześnie TK). Jesteśmy zadziwienie takim przystąpieniem do debaty bez szacunku dla roli przypisanej przez organizatorów, ignorującym prawo gospodarza – wiodącego uniwersytetu do określenia ram akademickiego dyskursu, na który zaprasza. Niedostrzeganiem innych uczestników debaty. Wystąpieniem dobitnie wskazującym, w jak żenujący sposób sędzia konstytucyjny postrzega rozdział władzy sądowniczej i wykonawczej.
Mogłoby się wydawać, że prof. Morawski ma naukowe kwalifikacje do przeznaczonej mu roli sędziego konstytucyjnego. Ale do roli sędziego jednego z najważniejszych sądów trzeba doświadczenia praktycznego, dystansu, otwartego umysłu, braku uprzedzeń i właściwego stosunku do systemu prawnego. Akceptacji dla jego podstawowych wartości. Bo zgoda na pełnienie funkcji sędziego konstytucyjnego to zgoda na funkcjonowanie w akceptowanym przez siebie systemie konstytucyjnym, którego normy wyznaczają wzorzec i zarazem granice orzekania. Przy wykorzystaniu wszystkich reguł wykładniczych do ochrony wartości konstytucyjnych, w tym wspomnianej reguły lex superior. Bacząc jednak, by ta reguła systemowa służyła do konstytucyjnej ochrony obywatela przed nieakceptowalnym systemowo i funkcjonalnie prawem uchwalonym przez większość parlamentarną. Także do ochrony poniżanego człowieka należącego do mniejszości seksualnej, którego – jak wynika z wypowiedzianych przez Lecha Morawskiego słów – w akcie chwilowej słabości „suwerena” wprawdzie się nie karze, lecz dyskryminuje. Prawnik, który tego nie rozumie, może stosować normy regulujące skład chemiczny lakieru, ale nie konstytucję.
W polskim systemie habilitacja otwiera drogę do zawodów prawniczych. Tak powinno być, bo nauka to jedna z dróg dojścia do zawodu sędziego, mającego być „koroną zawodów prawniczych”. Ale błędne stosowanie tego uprawnienia prowadzi do powoływania naukowców bezpośrednio do sądów najwyższych instancji. Do SN, NSA i TK powoływane są często osoby posiadające stopnie lub tytuły naukowe, ale niemające doświadczenia w praktyce. Tylko część spośród nich się sprawdza, reszta nie radzi sobie z rzeczywistością prawnika stosującego prawo. Zaś dla sprawdzonych praktyków w sądach apelacyjnych brakuje miejsc awansowych, co z kolei blokuje awanse z sądów niższych instancji.
Niedawno taka osoba ze stopniem doktora habilitowanego rozpoczęła pracę na stanowisku sędziego sądu rejonowego. Po niedługim okresie orzekania z przeciętnymi wynikami zdecydowała, że praktyka nie jest sferą, w której się odnajduje, i powróciła do teorii. Na szczęście w tym przypadku nie zaczęto od SN, lecz od orzekania liniowego, co jest wyjątkiem potwierdzającym regułę, wedle której powołanie następuje od razu do sądu instancji najwyższej. Zaś brak możliwości rozwiązania stosunku z nominowanym sędzią wyklucza możliwość ewentualnej korekty błędnie podjętej decyzji.
Dlatego tak utyskujemy na brak transparentnych procedur powoływania sędziów. Na niesłusznie skracaną przez polityków drogę do urzędu sędziego. Na nieczytelną i dowolną procedurę awansową i próby politycznego powoływania i odwoływania sędziów funkcyjnych. Krytykujemy brak prawnych wymogów uzyskania niezależnych opinii organizacji prawniczych i społecznych o kandydatach na sędziów lub ignorowanie opinii istniejących. Pomstujemy na brak poprzedzających powołanie sędziego procedur wyświetlających przeszłość zawodową, jego słabe i mocne strony. Na brak obowiązku poddania się przez kandydata procedurze sprawdzającej – debacie połączonej z odpowiedziami na pytania, w której można wyświetlić uprzedzenia, brak dystansu do świata, brak rozumienia rzeczywistości, ksenofobię czy zwykły brak predyspozycji do pełnienia urzędu sędziego. Akcentujemy konieczność zbudowania sensownej kontroli społecznej – innej niż sędziowska lub polityczna – czy istotnie dany kandydat gwarantuje, że w konkretnym przypadku urząd sędziowski będzie „ukoronowaniem drogi zawodowej”, a nie poligonem doświadczalnym, sprawdzającym umiejętności praktyczne kandydata, o których braku dowiemy się dopiero po czasie, na podstawie jego działalności orzeczniczej. Nie stać nas na błędy w tym zakresie. A jak pokazuje opisana na wstępie spóźniona, przypadkowa i nieformalna procedura sprawdzająca, nie każdy dobry naukowiec może być dobrym sędzią.