Kariera Estebana Gonzáleza Ponsa to polityczno-prawniczy życiorys idealnie skrojony na dowolną brukselską posadę. Ten mało znany poza Hiszpanią poseł do Parlamentu Europejskiego poruszył ostatnio i kolegów z PE, i miliony widzów w sieci.
1990 r. obronił doktorat z prawa konstytucyjnego na uniwersytecie w swojej rodzinnej Walencji i przez pewien czas łączył pracę akademicką z praktyką adwokacką. / Dziennik Gazeta Prawna
Sceny z życia Parlamentu Europejskiego nie cieszyły się dotąd wielkim powodzeniem w mediach społecznościowych. Jeśli już udawało się przykuć zainteresowanie internautów unijnymi deliberacjami, to winne były temu zwykle godne pożałowania tyrady polskiego europosła Janusza Korwin-Mikkego czy butne pomówienia Nigela Farage’a, czołowego apologety brexitu.
Zmieniło się to przed kilkoma tygodniami podczas debaty o przyszłości Unii po brexicie właśnie – za sprawą ledwie dwuminutowego wystąpienia hiszpańskiego europarlamentarzysty, wiceszefa Europejskiej Partii Ludowej Estebana Gonzáleza Ponsa. Krótki klip z jego przemówieniem przez wiele dni krążył po sieci i poruszył nawet wielu twardych eurosceptyków, którzy życzliwym okiem spoglądali na kierunek nakreślony przez Zjednoczone Królestwo. Tak jakby wystąpienie hiszpańskiego europosła nagle na nowo uświadomiło wszystkim, że brukselska biurokracja i finansowe turbulencje to tak naprawdę niezbyt wysoka cena za pokój, dobrobyt i prawa fundamentalne.
– Europa nie jest rynkiem, jest chęcią wspólnego życia. Opuszczenie Europy to nie opuszczenie rynku, to rezygnacja ze wspólnych marzeń. Możemy mieć wspólny rynek, ale jeśli nie mamy wspólnych marzeń, nic nie mamy – przekonywał polityk.
Pięć minut sławy w mediach społecznościowych spadło na 54-letniego Gonzáleza Ponsa zupełnie niespodziewanie. Poza Hiszpanią jego rozpoznawalność była do tej pory w zasadzie żadna. Zresztą nawet tam jako polityk nie wywoływał silnych emocji. Należy do tych solidnych, rzeczowych europosłów, którzy nie oddają się efekciarskim popisom na forum PE, lecz przede wszystkim skupiają się na mozolnej pracy. González Pons działa w dwóch kluczowych komisjach: budżetu oraz spraw konstytucyjnych. Od 2014 r., kiedy trafił do Parlamentu Europejskiego z centrum krajowej polityki, był sprawozdawcą kilku ważnych unijnych projektów. Z ramienia komisji odpowiadał m.in. za zaopiniowanie propozycji stworzenia Europejskiej Unii Obronnej (rezolucja w tej sprawie została przyjęta przez PE w grudniu 2016 roku), a także zaleceń dotyczących rozmów z USA na temat Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP). Europejscy posłowie domagali się w nich, by negocjatorzy KE nie dopuścili, aby dla interesów ekonomicznych rezygnowano ze wspólnie wypracowanych standardów dotyczących ochrony danych osobowych i konsumentów. Ostatnio Hiszpan był zaś współautorem sprawozdania dotyczącego możliwości prawnych, jakie stwarza traktat lizboński dla budowy wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. Oprócz tego włącza się w prace zespołu działającego na rzecz praw LGBT, choć jako chrześcijański demokrata jest tam w mniejszości. Regularnie angażuje się też w próby rozwiązania problemu migracyjnego i dyskusje na temat wewnętrznych zawirowań w krajach członkowskich Unii, którymi interesuje się Bruksela. Podczas ubiegłorocznej debaty na temat kryzysu konstytucyjnego w Polsce w koncyliacyjnym tonie tłumaczył obecnej na sali plenarnej premier Beacie Szydło, że Unia nie kwestionuje prawa żadnego rządu do dokonywania reform, nie zgadza się natomiast na to, aby rządy podważały wspólne europejskie wartości.
Kariera Gonzáleza Ponsa to standardowy polityczno-prawniczy życiorys idealnie skrojony na dowolną brukselska posadę. W 1990 r. obronił doktorat z prawa konstytucyjnego na uniwersytecie w swojej rodzinnej Walencji i przez pewien czas łączył pracę akademicką z praktyką adwokacką. W tym czasie włączył się też w działalność Partii Ludowej. Do polityki krajowej na dobre wszedł trzy lata później, zostając w wieku 29 lat najmłodszym członkiem izby wyższej Kortezów (mandat odnowił jeszcze trzykrotnie). Zrezygnował z miejsca w Senacie po 10 latach, żeby objąć stanowisko ministra kultury i edukacji wspólnoty autonomicznej Walencji.
Do Madrytu powraca jednak po wyborach parlamentarnych w 2008 r., tym razem wchodząc do Kongresu Deputowanych. Równolegle pnie się po szczeblach drabiny partyjnej. Jego uznane zdolności oratorskie, erudycja i talent publicystyczny wynoszą go w końcu na stanowisko wiceszefa ugrupowania do spraw komunikacji (już wcześniej pełnił funkcję rzecznika prasowego). Mimo to hiszpańska prasa pisze, że jest zawiedziony, ponieważ liczył na stanowisko w rządzie Mariano Rajoya, którego był jednym z najbliższych współpracowników. To m.in. z powodu tego rozczarowania ostatecznie miał trafić na drugie miejsce na liście Partii Ludowej w wyborach do europarlamentu w 2014 r. I chyba nie wychodzi na tym najgorzej.