Na 11 maja wyznaczono termin rozpoznania wniosku, w którym kwestionuje się szeroki dostęp obywateli do informacji publicznej. Sam TK już nie chce odpowiadać na pewne pytania.
Do tej pory trybunałowi ewidentnie nie śpieszyło się z rozpoznaniem tej sprawy. Pierwsza wersja wniosku została bowiem złożona w TK w 2013 r. Dwa lata później został on zmodyfikowany przez cofnięcie części zarzutów. Od tamtej pory w sprawie niewiele się działo. Aż do momentu zmiany na fotelu prezesa TK.
Julia Przyłębska, po przejęciu sterów TK, podjęła decyzję o zmianie składu, który miałby rozpoznać ten wniosek. Teraz zamiast wszystkich sędziów TK nad zagadnieniem pochyli się tylko pięciu z nich. I przytłaczającą ich większość stanowią nowi sędziowie (patrz: grafika). Przy okazji sprawa została odebrana dotychczasowemu sędziemu sprawozdawcy Sławomirze Wronkowskiej-Jaśkiewicz i przekazana Julii Przyłębskiej.
– Dziwią mnie te zmiany. Zwłaszcza że w obecnym składzie zasiada jeden z dublerów, czyli pan Mariusz Muszyński. W związku z tymi roszadami w przyszłości podejmę odpowiednie kroki proceduralne – mówi prof. Marek Chmaj, radca prawny, który reprezentuje I prezesa SN w tej sprawie.
Prof. Chmaj przypomina, że poprzedni prezes TK skierował sprawę do pełnego składu, gdyż uznał, że rozstrzygnięcie będzie miało doniosłe skutki społeczne. Prawnik wyraża też ubolewanie, że trybunał sprawą nie zajął się dużo wcześniej.
Prywatność vs. jawność
Sprawa od samego początku wzbudzała ogromne emocje. Oponenci podnosili, że jeżeli TK przychyli się do tez stawianych we wniosku, to tak naprawdę będziemy mogli się pożegnać w naszym kraju z transparentnością życia publicznego. Wśród przeciwników był m.in. ówczesny prokurator generalny Andrzej Seremet, który w stanowisku przedstawionym TK w 2014 r. wskazywał na wiele nieprawidłowości, które wniosek zawierał, i ewidentnie opowiadał się za jawnością.
W 2015 r., po zmianie na fotelu I prezesa SN i objęciu tej funkcji przez prof. Małgorzatę Gersdorf, wniosek został zmodyfikowany. Ale tylko w niewielkim stopniu. Najważniejszy zarzut dotyczący zakresu stosowania ustawy pozostał. I prezes SN zderzyła we wniosku prawo społeczeństwa do informacji na temat działalności organów państwowych z prawem do ochrony prywatności osób pełniących funkcje publiczne. Jej zdaniem przez to, że są one zobowiązane do ujawniania informacji ze sfery ich prywatności, naruszony zostaje np. art. 47 konstytucji. Ten bowiem stanowi, że „Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym”.
Nowa wersja dokumentu znów spotkała się z falą krytyki m.in. ze strony organizacji pozarządowych zajmujących się transparentnością życia publicznego. Teraz z kolei Sieć Obywatelska Watchdog, w związku z wyznaczeniem terminu w sprawie, zaapelowała do I prezesa SN o wycofanie wniosku z TK. Jej zdaniem wydanie przez trybunał wyroku i uznanie zakwestionowanych przepisów za niezgodne z konstytucją otworzyłoby parlamentowi drogę do dokonania politycznie umotywowanych zmian w ustawie o dostępie do informacji publicznej (tj. z 2015 r. poz. 2058 ze zm.).
Przestrogą może tu być przykład Węgier, gdzie po dokonanych zmianach w prawie działalność organizacji zajmujących się patrzeniem władzy na ręce stała się niemal niemożliwa.
Na rękę TK
Okazuje się, że inicjatywa I prezesa SN może być bardzo na rękę samemu Trybunałowi Konstytucyjnemu. Tajemnicą poliszynela jest bowiem to, że biuro prasowe TK od kilku miesięcy jest zasypywane wnioskami o dostęp do informacji publicznej. I najwyraźniej ma już tego dosyć. Dowód? List naszego czytelnika, który skarży się, że odmówiono mu odpowiedzi na dwa pytania.
Pierwsze dotyczyło tego, czy sędzia Muszyński skorzystał z upoważnienia do zastępowania prezesa TK, jakiego udzieliła mu w grudniu 2015 r. Julia Przyłębska, i podpisał jakikolwiek dokument (np. zarządzenie, postanowienie). Obywatel pytał również o to, czy prezes TK lub sędzia Mariusz Muszyński kierowali do innych organów władzy publicznej (krajowych lub zagranicznych) korespondencję (np. stanowisko, informacje), która nie była bezpośrednio związana ze sprawą zawisłą przed trybunałem. W przypadku odpowiedzi twierdzącej prosił o jej udostępnienie. Marcin Koman, rzecznik prasowy TK, odmówił obu wnioskom, gdyż stwierdził, że sformułowanie i zakres pytań nie spełniają przesłanek określonych w ustawie o dostępie do informacji publicznej (tj. z 2015 r. poz. 2058 ze zm.).
– To skandal. Trybynał najwyraźniej uznał, że jego konstytucja nie obowiązuje – oburza się Szymon Osowski z Watchdog.
Jak przypomina, to właśnie konstytucja w swoim art. 61 określa zakres informacji, jakich możemy żądać. A on stanowi jedynie, że „obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne”.
Dostęp do informacji publicznej w trybunale / Dziennik Gazeta Prawna
– Ustawa, na którą powołuje się rzecznik prasowy TK, ma charakter jedynie techniczny. Tak więc powoływanie się na nią w celu odmowy udzielenia odpowiedzi jest chybione – stwierdza ekspert. Jednocześnie dodaje, że TK jest zobowiązany do udzielania nie tylko tych informacji, które są związane z jego działalnością orzeczniczą, ale także każdej innej.
– Tak więc, jak najbardziej, informacje na temat korespondencji, jaką trybunał prowadził z innymi podmiotami, a niemającej związku ze sprawami przed nim zawisłymi, także powinny być udzielone – kwituje Osowski.