Przepis nakazuje udzielać informacji, a wewnętrzne zarządzenia – przeciwnie. Dzwoniący i pracownik sądu zaczynają więc telefoniczną grę.
Praktyka uzyskiwania telefonicznej informacji o toczących się sprawach sądowych jest – jak to dość często bywa w naszym kraju – o wiele ciekawsza i pełna niuansów niż teoria, która w tej materii jest w zasadzie oczywista. Często zdarza się bowiem, że aby dodzwonić się do biura obsługi interesanta sądu powszechnego, należy odstać swoje w telefonicznej kolejce, ale prawdziwa przyjemność obcowania z praktyką zaczyna się dopiero w momencie uzyskania upragnionego połączenia z pracownikiem sądu.
Po wstępnej wymianie grzeczności następuje faza zadawania pytań przez interesanta. Jeżeli pytania te dotyczą np. terminu następnej rozprawy, to rozmowa może być całkiem miła, a osoba dzwoniąca, odkładając słuchawkę, może z zadowoleniem stwierdzić, że załatwiła to, co miała do załatwienia.
Prawie tajni świadkowie
Inaczej przedstawia się sytuacja, gdy telefonujący zaczyna się interesować szczegółami swojej własnej sprawy. Jeżeli nieopatrznie padnie prośba o wskazanie przez pracownika sądu, jacy świadkowie zostali wezwani na kolejną rozprawę, w wielu przypadkach zaczyna się zabawa w telefoniczną zgaduj-zgadulę. Po usłyszeniu prośby dzwoniącego pracownik sądu, modulując swój głos na modłę bardziej urzędową, informuje, że nie może podać imion i nazwisk wezwanych świadków. Może jednak potwierdzić, czy imiona i nazwiska podawane przez pytającego są poprawne. Dzwoniący, chcąc nie chcąc, zmuszony jest przystąpić do zabawy, chyba że woli osobiście pofatygować się do sądu, zamówić akta sprawy do wglądu i na własne oczy sprawdzić, kto będzie świadkiem na następnej rozprawie.
Taka rozmowa czasem jest nawet zabawna. Na przykład dzwoniący pyta: „Czy jest to Jan Kowalski?”. Pracownik sądu odpowiada: „Imię poprawne, ale nazwisko nie” (w tym czasie inni dzwoniący stoją we wspomnianej już telefonicznej kolejce, zaś pracownik sądu zamiast sprawnie udzielać informacji, widząc przed sobą imię i nazwisko świadka, mniej lub bardziej sprawnie próbuje naprowadzić dzwoniącego na właściwy trop, tracąc przy tym sporo czasu).
Czego nie można powiedzieć
Nieco inną zabawą jest gra w „niestety nie mogę powiedzieć”. Zdarza się ona niekiedy w sytuacjach, gdy dzwoniący próbuje dowiedzieć się czegoś na temat rozstrzygnięcia jego sprawy. Na prośbę o wskazanie, jakie zapadło rozstrzygnięcie, pracownik sądu informuje zazwyczaj, że żądanie wskazane w pozwie zostało zasądzone bądź oddalone. W odniesieniu do pozostałych rozstrzygnięć zawartych w wyroku (np. o kosztach sądowych) odpowiada jednak wspomnianym „niestety nie mogę powiedzieć”.
Co ciekawe, powyżej opisane przypadki nie wynikają z wad czy luk w prawie, lecz z idącej w poprzek uregulowań prawnych praktyki.
A przepisy są jasne
Kwestię telefonicznego udzielania informacji reguluje par. 97 rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 23 grudnia 2015 r. – Regulamin urzędowania sądów powszechnych (Dz.U. poz. 2316 ze zm.). Przepis ten stanowi, że dane zarówno świadków, jak i biegłych czy tłumaczy wezwanych na rozprawę – jako udostępniane również na wokandzie sądowej – powinny być przekazywane przez pracowników sądów telefonicznie, i to bez ustalania tożsamości osób telefonujących, a jedynie po wskazaniu sygnatury sprawy albo oznaczenia stron lub co najmniej jednego uczestnika postępowania nieprocesowego i przedmiotu sprawy. Podobnie bez ustalania tożsamości osób telefonujących powinny być udzielane informacje o terminie i sposobie załatwienia sprawy.
Przepisy są jasne, zatem dlaczego praktyka tak od nich odstaje? W nieoficjalnych rozmowach pracownicy sądów wskazują, że zabawy w zgaduj-zgadulę i w „niestety nie mogę powiedzieć” wynikają z obowiązujących w sądach wewnętrznych zarządzeń, do których muszą się stosować pracownicy sądów. Jeżeli tak jest rzeczywiście, to w istocie pozostaje tylko apelować o jak najszybsze doprowadzenie praktyki do stanu zgodnego z prawem i wyrzucenie tych zarządzeń do kosza.