Fama głosi, że przez tajemniczy spisek prawniczej korporacji cierpią zwykli obywatele. Co powinien na to odpowiedzieć współczesny kapral?
Dziennik Gazeta Prawna
W czasach, kiedy obowiązywała jeszcze zasadnicza służba wojskowa, ucieleśnieniem tępego wojskowego rygoryzmu oraz obiektem niezliczonych żartów był kapral. Śmiano się z jego głupoty, rażących braków w wykształceniu oraz ograniczonych horyzontów. Za sprawą zniesienia poboru, dewaluacji studiów wyższych oraz trudności na rynku pracy sytuacja się odwróciła. Etaty kaprali stały się atrakcyjne dla absolwentów studiów magisterskich. Ich masowy napływ do armii podniósł poprzeczkę na tyle wysoko, że obecnie wielu podoficerów noszących na pagonach dwie belki legitymuje się przynajmniej tytułem licencjata. Twarz chłopaka, który zachował trzeźwą ocenę sytuacji podczas wizyty znanego współpracownika ministra Macierewicza w Żurawicy i nie zasalutował mu, zdradza nawyk myślenia i silny charakter. To nowa jakość w polskiej armii.
Środowisko prawnicze na razie nie wytypowało nikogo, kto zdobyłby się na równie spektakularny gest w stosunku do innego młodzianka – często zabierającego głos w imieniu Ministerstwa Sprawiedliwości i brylującego w środkach masowego przekazu błyskotliwymi opiniami na temat polskich sędziów. Krajowa Rada Sądownictwa sprzeciwia się wprawdzie jego najbardziej ordynarnym wypowiedziom, ale ponieważ sama znajduje się w ogniu krytyki, jej głos jest słabo słyszalny. Z podobnym skutkiem protestują niektóre środowiska akademickie i korporacje prawnicze. Nic dziwnego. Trudno oczekiwać, by argumenty natury merytorycznej wygrały z płaską retoryką omotaną wokół słów kluczy w rodzaju „kolesi”, „złodziei”, „łapówkarzy” i „zmowy”. Rzeczową argumentację dodatkowo osłabia lansowany w części mediów przekaz, że zmiany planowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości w istocie mają na celu rozbicie korporacyjnej zmowy milczenia i unicestwienie tajemniczego spisku prawników, przez który katusze cierpi zwykły obywatel.
Coś mi to przypomina. Chęć urzeczywistnienia sięgających prawa rzymskiego zasad, by „żyć uczciwie, nikogo nie krzywdzić, oddać każdemu, co mu się należy”, towarzyszyła również twórcom postępowania inkwizycyjnego w średniowieczu. Byli oni świadomi, że prości ludzie zwykle unikali konfrontacji z potężnymi przeciwnikami, gdyż nie wierzyli w skuteczność własnych działań. Uważali (często nie bez podstaw), że w zderzeniu z arogancją, władzą i dużymi pieniędzmi stoją na z góry straconej pozycji. Wiadomo było, że wyroki wydawano za pieniądze, faworyzowano swoich, a niepokornych niszczono w majestacie prawa, ale nikt nie śmiał urzędowo dać świadectwa prawdzie. Szeptano tylko po kątach. Aby wykorzenić zło, obok postępowania o charakterze akuzatoryjnym wprowadzono więc możliwość rozpoczęcia procesu w oparciu o „uzasadnioną pogłoskę” (to właśnie fama).
Dla starożytnych Rzymian fama nie była niczym innym niż złośliwą plotką, zatruwającą umysły i niegodną, by dawać jej wiarę w jakichkolwiek okolicznościach. W średniowieczu pierwszym zwiastunem zmian stało się powiedzenie: „w każdej bajce jest ziarnko prawdy”. Potem poszło już gładko. Z famy uczyniono mocną podstawę do wszczęcia postępowania z urzędu przeciw sędziemu lub urzędnikowi, o którym „się gadało”. W jakim kierunku rozwinął się proces inkwizycyjny i co z tego wynikło, wiadomo. Poza podejrzanymi o nadużycia przedstawicielami organów państwowych zaczęto aresztować i poddawać torturom heretyków, osoby podejrzane o czary, a nade wszystko ludzi niewygodnych politycznie. Proces inkwizycyjny stał się fantastycznym narzędziem, za pomocą którego można się było pozbyć w majestacie prawa osobistych wrogów. Kaci mieli ręce pełne roboty, a stosy zapłonęły, jak Europa długa i szeroka. Wędzidłem, do pewnego stopnia ograniczającym niszczenie ludzi w oparciu o „uzasadnione podejrzenie”, był wtedy strach przed piekłem. Teraz go już nie ma. Pozostała za to paleta „uzasadnionych podejrzeń” związanych z „korupcją”, „kumoterstwem” i „nepotyzmem” sędziowskiego środowiska.
Wróćmy do kaprali. Starsi pamiętają zapewne jeden z popularnych dowcipów:
– Panie kapralu, fama mówi, że w tym tygodniu będą przepustki – zagajają żołnierze.
– Powiedzcie Famie, że jest głupi.
Swoisty paradoks polega na tym, że teraz, kiedy w armii służą ludzie wykształceni i inteligentni, odpowiedź kaprala na podobnego rodzaju stwierdzenie zapewne brzmiałaby identycznie. Wyobraźmy sobie następujący początek tego dialogu: „Panie kapralu, fama mówi, że sędziowie w Polsce kradną, oszukują i w zorganizowany sposób łupią państwo”...
Trudno oczekiwać, by merytoryczne argumenty wygrały z retoryką omotaną wokół słów kluczy w rodzaju „złodziei”, „łapówkarzy” i „zmowy”. Rzeczową argumentację osłabia lansowany w części mediów przekaz, że zmiany planowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości w istocie mają na celu rozbicie zmowy milczenia