Berliński sukces „Pokotu” – najnowszego filmu Agnieszki Holland na podstawie powieści Olgi Tokarczuk – powinien Polaków ucieszyć. Srebrny Niedźwiedź! Nic z tego: jeszcze przed polską premierą na twórców i film posypały się gromy. Dlaczego? Bo prezentują wizję, w której zwierzęta mają prawa (do życia bez cierpienia, do godności, do godnej śmierci wreszcie). Polacy tego gremialnie nie rozumieją. Prawników en gros nie wyłączając
Teoretycznie zwierzęta w Polsce mają się nieźle. Tak przynajmniej można wnosić z lektury istniejącego lex generalis, czyli ustawy z 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 856). Już ust. 1 art. 1 tej ustawy wyraźnie mówi o statusie zwierzęcia, które „jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę”. Ustawa nie ogranicza się do wymienienia katalogu czynów zabronionych – reguluje stosunek do zwierząt oparty na humanitarnym traktowaniu i prawach, a nie tylko reakcji na możliwe sytuacje. Podejmuje próbę zdefiniowania kluczowych pojęć, choćby właściwych warunków bytowania („rozumie się przez to zapewnienie zwierzęciu możliwości egzystencji, zgodnie z potrzebami danego gatunku, rasy, płci i wieku”, a więc zasadniczo bardzo bliskie pojęciu dobrostanu, czyli stanu zdrowia fizycznego i psychicznego osiąganego we właściwych warunkach bytowania), szczególnego okrucieństwa („przedsiębranie przez sprawcę działań charakteryzujących się drastycznością form i metod, a zwłaszcza działanie w sposób wyszukany lub powolny, obliczony z premedytacją na zwiększenie rozmiaru cierpień i czasu ich trwania”), pielęgnacji („wszystkie aspekty relacji pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem, w szczególności uruchamiane przez człowieka zasoby materialne i niematerialne, aby uzyskać i utrzymać u zwierzęcia stan fizyczny i psychiczny, w którym najlepiej znosi ono warunki bytowania narzucone przez człowieka”) czy przeciążania zwierząt („zmuszanie do nadmiernego wysiłku energetycznego, nieodpowiadającego możliwościom kondycyjnym zwierzęcia ze względu na jego stan fizyczny i zdrowotny”).
Artykuł 6 wprowadza zakaz znęcania się nad zwierzętami i precyzuje, że jest nim m.in. umyślne zranienie lub okaleczenie niestanowiące dozwolonego prawem zabiegu; bicie zwierząt przedmiotami twardymi i ostrymi lub zaopatrzonymi w urządzenia obliczone na sprawianie specjalnego bólu, bicie po głowie, dolnej części brzucha, dolnych częściach kończyn; przeciążanie zwierząt pociągowych i jucznych ładunkami w oczywisty sposób nieodpowiadającymi ich sile i kondycji lub stanowi dróg lub zmuszanie do zbyt szybkiego biegu; transport zwierząt, w tym hodowlanych, rzeźnych i przewożonych na targowiska, a także przenoszenie lub przepędzanie zwierząt w sposób powodujący ich zbędne cierpienie i stres; używanie uprzęży, pęt, stelaży, więzów lub innych urządzeń zmuszających zwierzę do przebywania w nienaturalnej pozycji, powodujących zbędny ból, uszkodzenia ciała albo śmierć; utrzymywanie zwierząt w niewłaściwych warunkach bytowania, w tym w stanie rażącego zaniedbania lub niechlujstwa bądź w pomieszczeniach albo klatkach uniemożliwiających im zachowanie naturalnej pozycji; stosowanie okrutnych metod w chowie lub hodowli zwierząt; porzucanie zwierzęcia, utrzymywanie go bez odpowiedniego pokarmu lub wody przez okres wykraczający poza minimalne potrzeby właściwe dla gatunku; wystawianie zwierzęcia domowego lub gospodarskiego na działanie warunków atmosferycznych, które zagrażają jego zdrowiu lub życiu; transport żywych ryb lub ich przetrzymywanie w celu sprzedaży bez dostatecznej ilości wody umożliwiającej oddychanie; wreszcie obcowanie płciowe ze zwierzęciem.
Zasadę humanitarnego (czyli w rozumieniu ustawy uwzględniającego potrzeby zwierzęcia i zapewniającego mu opiekę i ochronę) traktowania zwierząt wyraża wprost art. 5 ustawy – przy czym jest to konsekwencja i rozwinięcie przyjętego w art. 1 ust. 1 założenia, że – przypomnijmy – zwierzę nie jest rzeczą.
Mamy więc w ustawie zarówno zasadę generalną, która winna przyświecać tworzeniu wszelkich aktów określających działania ludzi wobec zwierząt, jak i katalog przestępstw i wykroczeń, za które grozi sprawcy odpowiedzialność – w pierwotnej wersji ustawy z 1997 roku kary: grzywny, ograniczenia wolności i pozbawienia wolności do roku, a w trybie kwalifikowanym do dwóch lat, zaś w wyniku nowelizacji z 2011 r. odpowiednio do lat dwóch lub trzech. Przewiduje się także środki karne (np. nawiązki na cel związany z ochroną zwierząt).
Jest odróżnienie zwierząt od rzeczy, jest definicja humanitarnego traktowania i znęcania się, są wreszcie realne kary za naruszenia. Do tego ustawa wprowadziła środek chroniący przed znęcaniem w postaci czasowego odbioru zwierząt decyzją administracyjną organu wykonawczego gminy, a jakby tego było mało, dała organizacjom pozarządowym wyspecjalizowanym w ochronie zwierząt prawo takiego odbioru zwierząt w sytuacjach wyjątkowych (w języku NGO tzw. interwencje) bez potrzeby uprzedniej zgody lub specjalnego upoważnienia ze strony organów państwa. Organizacje te mogą także wykonywać prawa pokrzywdzonego (pełnić funkcję oskarżyciela posiłkowego) w sprawach o przestępstwa przeciwko zwierzętom. Wygląda dobrze? Wygląda, ale nie jest.
Samej ustawie środowiska prozwierzęce zarzucają przede wszystkim to, że wymienione w niej przedmiotowe i podmiotowe znamiona przestępstwa mają zbyt skomplikowaną strukturę, co sprzyja różnym interpretacjom. Definicja znęcania się jest dwustopniowa (legalna plus katalog czynności sprawczych), co rodzi potem skutki na etapie ścigania (częste umorzenia z powodu niewyczerpania znamion przestępstwa) lub sądzenia. Problem głównie w tym, że w części enumeratywnej niektórym z wymienionych czynów przypisano cechę umyślności (np. złośliwe drażnienie), innym nie.
Zamiar czy ewentualność
Czy przestępstwo przeciwko zwierzęciu może więc być tylko umyślne? Na takim stanowisku stają często sądy, np. rejonowy i odwoławczy w sprawie przeciwko Antoniemu Gucwińskiemu oskarżonemu o znęcanie się nad niedźwiedziem Mago poprzez utrzymywanie go przez 10 lat w niewłaściwym pomieszczeniu (miało ono powierzchnię 12 mkw.). Kasację od wyroku sądu II instancji wniosła Fundacja Viva!, podnosząc m.in. właśnie błędne rozumienie przez sądy „bezpośredniego zamiaru” – według nich miało nie dojść do spełnienia strony podmiotowej występku, ponieważ działania oskarżonego nie były nakierowane na zadawanie niedźwiedziowi cierpienia. Oskarżyciel posiłkowy twierdził zaś, że samo dopuszczenie do cierpienia wyczerpuje przesłanki art. 35 ust. 1 w zw. z art. 6 ust. 2 pkt 10 ustawy o ochronie zwierząt.
Sąd Najwyższy ostatecznie uznał kasację za zasadną, w uzasadnieniu zaś przedstawił zarówno rys historyczny, jak i sposób dojścia do konkluzji wyroku (jak się okazało, zbyt dokładnie). Stwierdził: „przestępstwo znęcania się nad zwierzętami (...) może być popełnione tylko umyślnie i to wyłącznie z zamiarem bezpośrednim. (...) Znęcaniem jest natomiast każde z wymienionych w art. 2 ust. 2 ustawy sposobów bezpośredniego postępowania w stosunku do zwierzęcia, które muszą być objęte zamiarem bezpośrednim sprawcy, zamiar odnosi się więc do samej czynności sprawczej, a nie do spowodowania cierpień lub bólu” (sygn. akt. V KK 187/09). Ostatecznie oskarżony został uznany za winnego przez Sąd Rejonowy dla Wrocławia-Śródmieścia, który odstąpił od wymierzenia kary na podstawie art. 59 par. 1 k.k., orzekając tylko nawiązkę w wysokości 1 tys. zł na rzecz Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce (sygn. akt II K 1537/09).
Sprawa była głośna. Do świadomości publicznej (niestety także do funkcjonariuszy publicznych) trafiło jednak wyłącznie sformułowanie, że przestępstwo znęcania się nad zwierzętami może być popełnione jedynie umyślnie i z zamiarem bezpośrednim. Dziś bardzo często powołują się na ten wyrok (błędnie, bo tylko na wskazane zdanie) prokuratorzy, umarzając śledztwa w sprawach o znęcanie się.
Dawid Karaś, autor raportu „Jak Polacy znęcają się nad zwierzętami” (Fundacja Czarna Owca Pana Kota/Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt Ekostraż, 2016), przytacza szokujące przykłady. Oto tylko niektóre z nich.
Prokuratura Rejonowa w Aleksandrowie Kujawskim umorzyła postępowanie przeciwko podejrzanemu o wielokrotne kopanie psa w celu usunięcia go na posesję sąsiadów, wywodząc, że obrażenia, które odniosło zwierzę, mają dla zaistnienia przestępstwa znaczenie drugorzędne, ponieważ sprawca działał w innym celu. Zamiarem było właśnie usunięcie psa, a nie zadanie mu cierpienia. Podobnie w przypadku psa z wrośniętą obrożą ta sama prokuratura argumentowała, że jego właściciel nie działał umyślnie. Rzeczywiście trudno sobie wyobrazić, by pozostawienie psa w zbyt ciasnej obroży lub konia z kantarem na pysku na tak długo, że wrastają w ciało zwierzęcia, było umyślnym zamiarem – zazwyczaj są zaniedbaniem, jednak art. 6 ust. 2 wyraźnie wymienia w pkt 7 „używanie uprzęży, pęt, stelaży, więzów lub innych urządzeń (...) powodujących zbędny ból, uszkodzenia ciała albo śmierć”.
Jak zwraca uwagę autor raportu, organy stosujące prawo nie biorą pod uwagę cierpienia zwierząt, które jest ubocznym efektem działań człowieka, nieukierunkowanych na dręczenie. Taka interpretacja jest w sposób oczywisty nie do przyjęcia – wyłączałaby automatycznie ze ścigania i karania sprawców czynów wprost opisanych w ustawie, do których wszakże dochodzi masowo, zwłaszcza w chowie przemysłowym i w transporcie. Jak pisze Michał Gabriel-Węglowski („Przestępstwa przeciwko humanitarnej ochronie zwierząt”, Toruń 2008, s. 214): „Gdyby przyjąć, iż czyn taki może zostać popełniony tylko w zamiarze bezpośrednim, to dla skazania sprawcy należałoby udowodnić mu, iż głównym celem jego zachowania było zadanie zwierzęciu bólu. Tymczasem jest to nonsens, gdyż w znakomitej większości przypadków głównym dążeniem i celem przewoźników zwierząt jest przemieszczenie zwierzęcia, choćby w fatalnych dlań warunkach, z jednego miejsca do drugiego. (...) Ubocznym skutkiem ich działania są natomiast dolegliwości zmaltretowanych zwierząt, które to dolegliwości sprawcy (przewoźnicy) przewidują i godzą się na nie”.
Sposobem zapobieżenia tego rodzaju konfuzji byłoby wprowadzenie wprost do ustawy o ochronie zwierząt pojęcia zamiaru ewentualnego. Dzięki temu uniknięto by ewidentnie błędnej interpretacji przepisów i to tam, gdzie pola do interpretacji de facto nie ma.
Jak się znęcamy, a jak ścigamy
O skali ścigania przestępstw i wykroczeń przeciwko zwierzętom świadczą wyniki monitoringu działań organów ścigania i sądów powszechnych, który był prowadzony od stycznia do grudnia 2015 r. w ramach projektu „Niech mają prawa!” przez Fundację Czarna Owca Pana Kota i Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt Ekostraż. Objęto nim wojewódzkie komendy policji i niektóre komendy powiatowe, 147 losowo wybranych prokuratur rejonowych oraz 146 sądów rejonowych z całej Polski. Dane pozyskiwano w wyniku wniosków o dostęp do informacji publicznej, a dotyczą one lat 2012–2014. Wyniki zostały przedstawione we wspomnianym raporcie „Jak Polacy znęcają się nad zwierzętami”.
W sprawach dotyczących zwierząt umorzeń 42,6 proc., a odmów wszczęcia dochodzenia 31,5 proc. Akty oskarżenia zostały skierowane do sądów w 19,2 proc. spraw o znęcanie się nad zwierzętami. To oczywiście nie oznacza, że wszystkie z pozostałych 80,8 proc. spraw prowadzono niewłaściwie czy z uprzedzeniem, jednak warto zapoznać się z uzasadnieniami.
Podstawą 37 proc. odmów i 29 proc. umorzeń był brak znamion przestępstwa, tj. dochodziło do czynów, ale śledczy/prokuratorzy nie dopatrzyli się znamion przestępstwa (w wielu przypadkach wskutek omówionej wyżej błędnej interpretacji przepisów). W jednostkowych przypadkach jako przyczynę podano znikomą szkodliwość społeczną czynu. W przypadku umorzeń powoływano się najczęściej na art. 17 par. 1 pkt 2 k.p.k. precyzujący negatywne przesłanki umorzenia (29 proc.) oraz na brak podstaw do wniesienia aktu oskarżenia, w tym głównie nieustalenie sprawcy (również 29 proc.). W 1 proc. przypadków podawano znikomą szkodliwość społeczną czynu, przedawnienie karalności, śmierć oskarżonego i inne okoliczności.
Sądy są pobłażliwe
W sądach powszechnych rozpatrywano w tym czasie 897 spraw o przestępstwa z ustawy o ochronie zwierząt. W przypadku udowodnienia winy sprawcom wymierzano najczęściej kary pozbawienia wolności (53,7 proc.), przy czym w 86 proc. przypadków z zawieszeniem. Średni wymiar kary pozbawienia wolności wyniósł sześć miesięcy, a średni okres próby dwa lata i trzy miesiące. W 20 proc. spraw wymierzano dodatkowo kary grzywny.
Jak widać, kary bezwzględnego pozbawienia wolności były wymierzane wyjątkowo. Z monitoringu wynika, że dotyczyły one głównie sprawców odpowiadających za wiele czynów jednocześnie (znęcanie się nad zwierzętami połączone ze znęcaniem się nad osobami najbliższymi). Na przykład Sąd Rejonowy w Nysie skazał sprawcę znęcania się nad żoną i uśmiercenia psa ze szczególnym okrucieństwem (przez umieszczenie go w pralce automatycznej i uruchomienie jej) łącznie na dwa lata i sześć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności (sygn. akt II K 358/12).
Najwyższą karę (26 miesięcy) orzekł Sąd Rejonowy w Nowej Soli. Nałożył ją na sprawcę uśmiercenia psa ze szczególnym okrucieństwem i znęcanie się nad innym psem (sygn. akt II K 433/12).
W połowie spraw sądy nie orzekły środków karnych (np. nawiązki na rzecz ochrony zwierząt).
Uzupełnijmy statystykę przykładami. Sąd Rejonowy w Białej Podlaskiej skazał sprawcę znęcania się nad psem w ten sposób, że przywiązane zwierzę było ciągnięte za samochodem jadącym z dużą prędkością, na rok i 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata i 1 tys. zł nawiązki, zwolnił go z kosztów sądowych i opłat (sygn. akt VII K 1436/13). Sąd Rejonowy w Kaliszu za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad suczką-mieszańcem poprzez umyślne wbicie w ciało haka-klamry z doczepionym łańcuchem i utrzymywanie psa w takim stanie oraz nad suką owczarkiem niemieckim poprzez doprowadzenie do skrajnego wygłodzenia i trzymanie na uwięzi utrudniającej ruch i w warunkach zagrażających życiu i zdrowiu skazał sprawczynię na osiem miesięcy pozbawienia wolności z zawieszeniem na dwuletni okres próby, 1 tys. zł nawiązki, przy czym zwolnił ją z opłat i kosztów sądowych.
Kary zarówno w tych, jak i mniej spektakularnych przypadkach trudno uznać za zgodne z poczuciem sprawiedliwości. Być może zmiany w k.k., które umożliwiły orzekanie za przestępstwa zagrożone karą do ośmiu lat pozbawienia wolności kar grzywny lub ograniczenia wolności, zmienią tę sytuację (w momencie przeprowadzania monitoringu wchodziły w życie). Sytuacji nie zmieniła podwyższająca kary nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt z 2011 roku. Należałoby zmienić przede wszystkim filozofię karania – doprowadzić do tego, by orzekane kary były bardziej dolegliwe (czego w żadnym razie nie zapewnia warunkowe zawieszanie kary pozbawienia wolności na okres próby, większą dolegliwość miałyby niejednokrotnie kary ograniczenia wolności czy wyższe grzywny).
Rozporządzenia przeciw ustawie
Jeśli sądy i organy ścigania odnoszą się do podstawowych praw zwierząt bez zrozumienia, trudno o ich właściwe pojmowanie wśród obywateli. Zwłaszcza że i wysocy przedstawiciele władzy wykonawczej obchodzą ustawę, wykazując całkowity brak zrozumienia dla naczelnej zasady humanitarnego traktowania. Filozofię tworzenia przepisów wykonawczych można streścić w słowach „zwierzę nie jest rzeczą, jeśli tak pasuje człowiekowi”.
Przykład: rozporządzenie ministra rolnictwa i rozwoju wsi z 28 czerwca 2010 r. w sprawie minimalnych warunków utrzymywania gatunków zwierząt gospodarskich innych niż te, dla których normy ochrony zostały określone w przepisach UE (Dz.U. z 2010 r. nr 116, poz. 778 ze zm). Według niego klatka dla lisa powinna mieć wymiary 0,6x0,9x0,5 m. Terytorium identycznego lisa w naturze to obszar 300–400 ha. Według norm dla tych zwierząt utrzymywanych w ogrodach zoologicznych wielkość wybiegu musi wynosić przynajmniej 20 mkw. Jak, stosując klatki w wielkości określonej w rozporządzeniu, a więc o powierzchni 3 tys. cm kw., można zapewnić dobrostan czy też nie wypełnić przesłanki art. 6 ust. 2 pkt 10 ustawy (utrzymywanie w niewłaściwych warunków bytowania, w tym [...] w klatkach uniemożliwiających zachowanie naturalnej pozycji)? Nie można. To tylko przykład. Określone normy dla większości zwierząt hodowlanych mają się nijak do ich potrzeb gatunkowych. Jest oczywiste, że władzy wykonawczej chodzi o zachowanie opłacalności produkcji, a nie o zachowanie praw zwierząt.
Do tego samego sprowadza się najgłośniejsza medialnie sprawa od momentu wejścia w życie ustawy o ochronie zwierząt. Chodzi o kwestię dopuszczalności uboju bez ogłuszenia. Pierwotnie ustawa zabraniała go. Wprowadził go tylnymi drzwiami minister rolnictwa Wojciech Olejniczak rozporządzeniem z 9 września 2004 r. w sprawie kwalifikacji osób uprawnionych do zawodowego uboju oraz warunków i metod uboju i uśmiercania zwierząt. Polska stała się wówczas centrum uboju dla krajów muzułmańskich na skalę przemysłową (pozyskiwano w ten szczególny sposób – całkowicie niezgodny z obowiązującą ustawą, do której rozporządzenie było przepisem wykonawczym – około 80 tys. ton mięsa wołowego i ponad 100 tys. ton mięsa drobiowego rocznie). Bezprawie w zgodzie z rozporządzeniem trwało po cichu osiem lat. Na wniosek prokuratora generalnego zakwestionował to w 2012 roku Trybunał Konstytucyjny, stwierdzając w sposób oczywisty, że akt niższego rzędu nie może zmieniać ustawy. Przeciwnicy zakazu wywodzili jednak, że zarówno ustawa z 20 lutego 1997 r. o stosunku Państwa do gmin wyznaniowych żydowskich w Rzeczypospolitej Polskiej (Dz.U. z 1997 r. nr 41, poz. 251), jak i konstytucja zapewniają obywatelom polskim pochodzenia żydowskiego prawo dostępu do takiego rodzaju mięsa. 10 grudnia 2014 r. TK przy trzech zdaniach odrębnych orzekł, że zakaz jest niezgodny z konstytucją (sygn. akt K 52/13). W komunikacie po ogłoszeniu podano m.in.: „Trybunał stwierdził, że zaskarżone przepisy w nieprawidłowy sposób wyważają proporcje między konstytucyjnie umocowaną wartością w postaci ochrony zwierząt i troski o ich dobrostan a wolnością religii”. TK otworzył jednak ponownie możliwość zabijania bez ogłuszenia zwierząt nie tylko na potrzeby polskich wyznawców (Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce mówił wówczas o ośmiu rodzinach, które wymagają takiego specjalnego potraktowania), lecz na ponowne rozkwitnięcie biznesu ubojowego na potrzeby obywateli innych krajów. Dał przy tym wiarę tylko argumentom jednej strony, jakoby uśmiercanie bez ogłuszenia było bardziej humanitarne. W związku z tym Sejm znowelizował ustawę o ochronie zwierząt, wykreślając zakaz.
Niektóre jednak są rzeczami
Wyłączeń spod działania ustawy jest zdecydowanie więcej, choćby prawo łowieckie czy ustawa z 15 stycznia 2015 r. o ochronie zwierząt wykorzystywanych do celów naukowych lub edukacyjnych. Wyłączenia te powodują, że lex generalis nie dotyczy bardzo wielu zwierząt według arbitralnej decyzji człowieka.
Jak stanowi art. 1 ust. 2 ustawy o ochronie zwierząt, w sprawach nieuregulowanych w ustawie do zwierząt stosuje się odpowiednio przepisy dotyczące rzeczy. I tak na przykład pies – jak orzekały wielokrotnie sądy – jest częścią masy spadkowej. Można więc bez trudu wyobrazić sobie sytuację, w której jest sprzedawany na wolnym rynku, by zaspokoić roszczenia spadkobierców, a jedynym sposobem zabezpieczenia go przed trafieniem w nieodpowiednie ręce na wypadek śmierci opiekuna jest zapis testamentowy na rzecz odpowiedniego opiekuna.
Lista tego typu możliwości byłaby długa. Najważniejsze zaś jest to, że w obecnej chwili wciąż panuje filozofia, według której z nielicznymi wyjątkami najważniejsze prawa zwierzęcia przegrywają z jakimikolwiek prawami ludzi, od wolności praktykowania religii przez prawo własności, wolność gospodarczą po prawo do spadku.
Sprzeciwił się jej ostatnio Sąd Najwyższy. W wyroku z 13 grudnia 2016 r. (sygn. akt I KK 281/16) w sprawie praktyk stosowanych podczas sprzedaży żywych karpi (pakowanie do toreb foliowych bez wody) sąd stwierdził, że wiedzą powszechną jest fakt, iż ryba jest zwierzęciem wodnym i oddycha przez skrzela, a zatem tylko w takim środowisku ma zapewnione odpowiednie warunki oddychania. Według SN minimalne warunki zapewniające przeżycie zwierzęcia (ograniczona wymiana gazowa przez skórę) nie są tożsame z warunkami dobrostanu zwierząt. Sąd Najwyższy napiętnował też lekceważący stosunek organów ścigania do tego typu przestępstw. Według SN wraz z rozwojem społecznym i poczuciem, że ryba i inne zwierzęta nie są przedmiotami, lecz podmiotami życia, trzeba skończyć z tradycją sprzedaży żywych karpi wprowadzoną dla wygody hodowców po II wojnie światowej.
Tym z Państwa, którzy obrońców praw zwierząt, bohaterkę „Pokotu” czy piszącego te słowa uznają za nieszkodliwych wariatów, proszę o zapoznanie się z sylwetką Lorda Mansfielda, tego, który sądził sprawę Somerseta. James Somerset był zbiegłym niewolnikiem, zgodnie z prawem własnością Charlesa Stewarta. Po jego schwytaniu ten ostatni zamierzał sprzedać go na plantację na Jamajce. Sprawa w 1772 r. trafiła przed sąd dzięki działaczom abolicjonistycznym. Lord Mansfield – w pełni świadomy roli niewolników w systemie gospodarczym, prawa własności i sprzeciwów części opinii publicznej – wydał wyrok: nie można być właścicielem człowieka. Tym samym 37 lat przed zniesieniem niewolnictwa w Wielkiej Brytanii faktycznie je zakończył. Tak, ludzie też byli kiedyś rzeczami, jeśli tak było wygodnie innym ludziom.