Jednym z konstytucyjnych zadań Krajowej Rady Sądownictwa jest stanie na straży niezależności sądów od władzy ustawodawczej i wykonawczej. Uzależnienia rady od polityków minister Ziobro może jeszcze pożałować, gdy sam władzę straci.
Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przedstawił długo oczekiwane założenia reformy sądownictwa. Wiele z propozycji jest bardzo dobrych. Niestety wdrażanie postanowiono rozpocząć od rozwiązań fatalnych. 23 stycznia trafił do konsultacji projekt zmian w ustawie o Krajowej Radzie Sądownictwa. Minister Ziobro chce, aby wyboru 15 przedstawicieli sądów do 25-osobowej rady dokonywał Sejm. Dotychczas wybierały ich zgromadzenia sędziów najwyższych szczebli sądownictwa. Dobór ten był słusznie krytykowany za zbytnie faworyzowanie sędziowskich elit. Demokratyzacja procedury wyboru była pożądana i oczekiwana. Jednak zaproponowany przez ministra wybór większości członków rady przez Sejm niweczy funkcję, jaką nadaje jej konstytucja. Zadaniem KRS jest bowiem kontrolowanie poczynań parlamentu w stosunku do sądów.
Trzeba dużej dozy naiwności, aby uwierzyć, że posłowie będą wybierać surowych recenzentów swoich działań. W przypadku sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybór przez parlament ma sens, ponieważ ich kadencja trwa 7 lat. Posłowie muszą więc liczyć się z kontrolą ustaw przez osoby, które zostały wybrane także przez parlament poprzedniej kadencji. W przypadku sędziów-członków Krajowej Rady Sądownictwa taka okoliczność nie zachodzi, ponieważ konstytucja ustala długość ich kadencji na 4 lata. Jeśli powiążemy ten fakt z propozycją ministerstwa, żeby kadencja wszystkich aktualnych członków rady wygasła w ciągu 90 dni od wejścia w życie ustawy, dojdziemy do wniosku, że w praktyce parlament będzie wybierał kontrolera na czas swojego urzędowania.
Jakby tego było mało, projekt ministerstwa zakłada podzielenie członków rady na dwa zgromadzenia. Do podjęcia uchwał mają być konieczne głosowania w obu. Jeśli więc sędziowie zasiadający w radzie będą chcieli podjąć uchwałę nie po myśli rządzących, mogą ją zablokować przedstawiciele władzy w drugim ze zgromadzeń. Zasiadać w nim mają pozostałe osoby, które w składzie rady przewiduje konstytucja: I prezes Sądu Najwyższego, prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, ale także przedstawiciel prezydenta, minister sprawiedliwości i 6 parlamentarzystów. Kilkoro przedstawicieli władzy będzie mogło więc bez kłopotu blokować działania rady, nawet jeśli wybrani przez sejmową większość sędziowie okażą się nielojalni. W rezultacie Krajowa Rada Sądownictwa stanie się co najwyżej radą ds. sądownictwa, a na straży niezależności sądownictwa będzie stać tylko na tyle, na ile pozwoli jej rządząca siła polityczna.
Takiego rozwiązania nie usprawiedliwia niskie zaufanie społeczne do sądów, na które powołuje się minister Ziobro. Zwłaszcza że parlament cieszy się zaufaniem jeszcze niższym. Państwo demokratyczne do właściwego działania wymaga systemu samoograniczających się instytucji i równomiernej dystrybucji władzy. Nie chodzi tu o groźbę dyktatury większości, na którą powołują się często przeciwnicy działań obecnego rządu. Demokracja to zawsze swoista dyktatura większości. W demokracji chodzi jednak o to, aby większość mogła zmienić zdanie i powierzyć władzę komuś innemu. Równowaga władz służy temu, aby zwycięzcy wyborów raz zdobytej władzy nie bali się oddać. Tymczasem jak nie bać się oddać władzy, gdy rozregulowaliśmy system tak, że naszych następców nie będzie miał kto kontrolować i powstrzymać przed podporządkowaniem sobie sądów, żeby te powsadzały nas wszystkich do więzienia? Stare przysłowie mówi: łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Rządzący, rozszerzając swoją władzę, zawsze powinni sobie zadawać pytanie, czy będą czuli się bezpiecznie, gdy tę poszerzoną władzę przejmą inni wybrańcy suwerena.