Trybunał w Strasburgu pyta Polskę czy publikacja w internecie tzw. "Listy Wildsteina" z nazwiskami funkcjonariuszy i agentów służb specjalnych PRL, a także osób wytypowanych przez nie do współpracy, nie narusza praw tych osób.

Trybunał zadał to pytanie w związku ze sprawą kobiety, która znalazła się na tej liście, a która nie uzyskała dostępu do wszystkich dokumentów zebranych przez tajne służby PRL na jej temat. Trybunał pyta, czy nie naruszono jej prawa do życia prywatnego oraz prawa do skutecznego środka odwoławczego.

Trybunał przypomina, że 11 kwietnia 1997 roku została uchwalona ustawa o ujawnieniu pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944-1990 osób pełniących funkcje publiczne. Natomiast 19 stycznia 1999 roku weszła w życie ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej. Głównym celem Instytutu - jak podkreśla Trybunał - było zbieranie dokumentów, wytworzone przez służby specjalne PRL w latach 1944-1989 oraz uczestnictwo w procedurze lustracyjnej.

W październiku 2004 roku - jak pisze Trybunał - Instytut zdecydował stworzyć listę osób, na temat których zostały wytworzone dokumenty służb specjalnych PRL. Lista zawierała nazwisko, imię i numer, traktujący dane osoby jako funkcjonariuszy i agentów służb specjalnych PRL, a także osoby wytypowane przez nie do współpracy. Lista była dostępna w czytelni IPN, do której dostęp mieli badacze i dziennikarze.

Lista, zawierająca - jak pisze Trybunał - 240 tys. nazwisk została nazwana "Listą Wildsteina". Bronisław Wildstein udostępnił bowiem nielegalnie wyniesioną listę dziennikarzom, a w styczniu 2005 opublikowano ją w internecie. W rzeczywistości na liście doliczono się 160 tys. nazwisk. Lista została uznana publicznie za "listę współpracowników", mimo że w rzeczywistości nie określała, kto był tajnym współpracownikiem w rozumieniu ustawy lustracyjnej z 1997 roku.

Trybunał przypomina, że publikacja listy spotkała się z szerokim oddźwiękiem w mediach, zwłaszcza gdy pojawiło się na niej kilka nazwisk osób publicznych. "Stworzyła zamieszanie co do statusu osób, które znalazły się na tej liście, jak i niepewność tych, którzy mieli takie same nazwiska jak nazwiska z listy" - pisze Trybunał.

Zwraca także uwagę, że 4 marca 2005 roku parlament znowelizował ustawę o IPN, przewidując możliwość otrzymania zaświadczeń z IPN, że dana osoba nie była współpracownikiem.

Sprawa, w której Trybunał stawia pytania polskiemu rządowi dotyczy kobiety, która w 2001 roku zwróciła się do IPN o dostęp do dokumentów, wytworzonych na jej temat przez tajne służby PRL. W marcu 2004 roku otrzymała informację, że nie może być uznana za poszkodowaną w rozumieniu ustawy o IPN z roku 1998. W czerwcu 2006 roku ponownie zwróciła się o wgląd do dokumentów. Uzyskała taki wgląd, ale nie do wszystkich dokumentów. W lutym 2007 roku Instytut poinformował ją, że nie ma prawa wglądu do dwóch dokumentów, które jej dotyczą.

15 marca 2007 roku weszła w życie nowa ustawa lustracyjna (ustawa o ujawnieniu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1994-1990 oraz treści tych dokumentów).

Każdy ma prawo zobaczyć własne akta w IPN

Zgodnie z tą ustawą każdy ma prawo zobaczyć własne akta w IPN oraz poznać nazwiska oficerów lub agentów ze swej sprawy. Do poznania jakichkolwiek nazwisk nie mają jednak prawa oficerowie służb PRL oraz osoby traktowane przez te służby jako "osobowe źródła informacji"; które zobowiązały się do dostarczania im informacji i realizowały zlecone zadania. Zapisano prawo dostępu agentów i oficerów służb PRL do akt IPN na swój temat - lecz nie tych, które sami wytwarzali.

Kobieta ponownie złożyła wniosek o dostęp do akt, po wejściu w życie tej ustawy ponownie otrzymała odpowiedź odmowną w listopadzie 2007 r.

Odwołała się od tej decyzji; w lutym 2008 roku szef IPN przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia; jednak w czerwcu 2008 roku dyrektor warszawskiego oddziału IPN odmówił jej prawa wglądu do trzech dokumentów. Decyzja została podtrzymana przez szefa Instytutu. Kobieta złożyła skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.

W 2005 roku kobieta zwróciła się do IPN o wyjaśnienia w związku z pojawieniem się jej nazwiska na tzw. "liście Wildsteina". Otrzymała informację, że jest na tej liście. Złożyła zatem deklarację, że nie była współpracownikiem i skierowała sprawę do sądu, utrzymując że została publicznie znieważona, bo lista z jej nazwiskiem znalazła się w internecie.

Warszawski Sąd Okręgowy uznał, że nie została znieważona, gdyż nie wiadomo czy to jej nazwisko jest na liście, a ponadto zaznaczył, że lista zawierała nie tylko nazwiska tajnych współpracowników. W lutym 2008 roku Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok, uznając że nawet jeżeli jej nazwisko znalazło się na liście, to nie ma to znamion znieważenia publicznego.