Zakres spraw, w których istnieje realna możliwość stwierdzenia, że sąd zignorował orzecznictwo trybunału, jest niewielki.
Tuż po powołaniu nowego prezesa Trybunału Konstytucyjnego pojawiły się zapowiedzi środowiska sędziowskiego o ignorowaniu orzecznictwa sądu konstytucyjnego i odwoływaniu się przez sędziów do modelu rozproszonej kontroli konstytucyjności prawa. To z kolei spotkało się z natychmiastową reakcją ministra sprawiedliwości. Czy jednak te zapowiedzi, zarówno jednej, jak i drugiej strony, są obiektywnie możliwe do spełnienia?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy po pierwsze zastanowić się, na czym ignorowanie orzecznictwa trybunału mogłoby polegać. A to z kolei wymaga wyjaśnienia, w jaki sposób działalność TK oddziałuje na orzecznictwo innych sądów, zarówno powszechnych, jak i tych najwyższego szczebla (Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego). Otóż dzieje się to na dwa sposoby – bezpośredni i pośredni. Pierwszy wariant jest najbardziej „medialny” i sprowadza się do prawotwórczej roli orzeczeń TK, stwierdzających zgodność albo niezgodność określonego aktu prawnego z ustawą zasadniczą oraz ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi. W tej grupie znajdują się oczywiście także mocno swego czasu krytykowane tzw. wyroki interpretacyjne trybunału. W ten sposób TK stwierdzał (niejako dla poratowania ustawodawcy) zgodność danego przepisu z porządkiem prawnym, pod warunkiem jego określonego rozumienia. Krytyka sprowadzała się do negowania możliwości narzucania przez trybunał określonego znaczenia prawa. Taką kompetencję bowiem organ ten utracił po wejściu w życie obowiązującej obecnie konstytucji (wcześniej dysponował uprawnieniem do formułowania powszechnie wiążącej wykładni prawa). Nie wiadomo, czy po zmianach personalnych w TK formuła orzeczeń interpretacyjnych będzie kontynuowana.
Wydawanie orzeczeń interpretacyjnych to niejedyny przykład działań TK, które były na rękę władzy politycznej. Do takich bowiem z całą pewnością należy zaliczyć orzeczenia odraczające utratę mocy obowiązującej aktu prawnego. Dzięki temu prawodawca dysponował czasem na uchwalenie aktu uwzględniającego orzeczenie sądu konstytucyjnego, a w systemie prawa nie tworzyła się luka. O tym, że TK bardzo często idzie na rękę rządzącym, świadczą także oficjalne statystyki dostępne na jego stronie. Wynika z nich, że absolutną większość orzeczeń w latach 1997–2014 stanowiły te konfirmacyjne (potwierdzające zgodność).
Po co się nad tym rozwodzić? Z prostego powodu: z przytoczonych powyżej faktów wynika, że ignorowanie przez sądy wyroków trybunału musiałoby się sprowadzać już na starcie do ich znacznej mniejszości, czyli wyroków derogacyjnych. A nawet gdyby sędzia wdrażał samodzielnie przeprowadzaną kontrolę konstytucyjności, to przecież ujawniałby ów fakt jedynie w sprawach, w których – nazwijmy oględnie – pojawiłaby się rozbieżność stanowisk między trybunałem a sądami. Trudno przecież wyobrazić sobie sytuacje, gdy ignorowane byłyby z góry wszystkie orzeczenia TK.
Druga rzecz – być może o wiele istotniejsza – sprowadza się do pośredniej roli orzecznictwa trybunału. Otóż należy zdać sobie sprawę, że we współczesnych demokratycznych państwach prawnych orzecznictwo sądu konstytucyjnego odgrywa niebagatelną rolę argumentacyjną. TK bowiem przywołuje wiele wątków z różnych dziedzin, formując kanony interpretacji prawa, poruszając kwestie ustrojowe czy wreszcie zahaczając o kwestie z dziedziny aksjologii samego prawa, a nawet związków prawa i moralności. Warto wskazać, że w tym zakresie nie istnieje jednak możliwość jakiegokolwiek oddziaływania na orzecznictwo sądowe. TK nie może przecież wpłynąć na to, czy sądy przyjmą schematy, ale i konkretne treści argumentacyjne z jego orzecznictwa. Podobnie jest w przypadku poglądów z doktryny prawniczej – nikt nie może wymusić na sądach, aby konkretny pogląd przyjęły. I tutaj najdobitniej ujawnia się zasada sprawowania wymiaru sprawiedliwości, która zakłada samodzielną wykładnię prawa. Dla sądu nie jest wiążące żadne inne orzeczenie, poza poglądem prawnym i rozstrzygnięciem wynikłym z danej, konkretnej sprawy (np. po uchyleniu wyroku) oraz szczegółowymi kwestiami wynikającymi z mocy wiążącej uchwały na poziomie sądów naczelnych. W pozostałym zakresie to od prestiżu organu zależy, czy argumentacja prezentowana w orzecznictwie przyjmowana jest następnie przez sądy. To tu najdobitniej objawia się np. rola Sądu Najwyższego, który de facto pośrednio kształtuje standardy orzekania w kraju.
Innymi słowy, w ramach bieżących działań orzeczniczych zakres spraw, w których istnieje realna możliwość stwierdzenia, że sąd zignorował orzecznictwo TK, jest niewielki. Tym samym maleje więc możliwość ustalenia z zewnątrz (np. przez ministra sprawiedliwości), czy któryś sąd jakiś domniemany delikt związany z działalnością orzeczniczą popełnił. Należy przy tym pamiętać, że w zakresie wykładni prawa sądy są całkowicie niezależne. Dlatego też trudno dziś od strony technicznej wyobrazić sobie wprowadzenie konkretnych nakazów mówiących o tym, w jaki sposób sądy mają interpretować prawo. Jedyne, co prawodawca może czynić na tym polu, to stanowić prawo pełne zwrotów niedookreślonych czy zabarwionych ideologicznie klauzul generalnych, licząc na to, że zostaną one zinterpretowane w oparciu o określone poglądy. Ryzykuje się jednak skutek odwrotny; np. że pojęcia „dobra narodu”, „dobra społecznego” mogą być interpretowane bardzo różnie – w zależności od określonej filozofii prawa albo przyjęcia (lub odrzucenia) standardów konstytucyjnych i konwencyjnych.
Pozostaje kwestia najistotniejsza. Chodzi o sytuację, w której sąd zdecyduje, że sam rozstrzygnie sprawę i bez skierowania pytania prawnego do trybunału samodzielnie zastosuje wzorzec konstytucyjny. Zrobi to, powołując się na zasadę bezpośredniego stosowania konstytucji (art. 8 ust. 2), kierując się zasadą legalizmu i hierarchiczności systemu prawnego (art. 7 i art. 8 ust. 1 ustawy zasadniczej). Takie zachowanie nie jest pozbawione wad. W samej konstytucji bowiem przepisy o roli kontroli trybunalskiej stanowią lex specialis w stosunku do zasady bezpośredniego stosowania ustawy zasadniczej i legalizmu. Tak to jednak z zasadami bywa, że produkują zawsze jakieś wyjątki. I tutaj również sąd może zawsze uznać, że przepis, na którym miałby się oprzeć wydając wyrok, w tak oczywisty sposób narusza standardy konstytucyjne, że może rozstrzygnąć sprawę, nie pytając o zdanie trybunału. Warto nadmienić, że takie orzeczenia już zapadały; ostatnia ich seria dotyczyła rozstrzygnięcia możliwości łączenia statusu prokuratora w stanie spoczynku z mandatem posła (por. np. postanowienie SN sygn. akt III SW 168/11). Sąd Najwyższy, powołując się m.in. na zakaz wykładni norm konstytucyjnych na podstawie znaczeń ukształtowanych w aktach rangi podkonstytucyjnej, rozstrzygnął samodzielnie zagadnienie faktyczne i prawne, w oparciu o wzorzec konstytucyjny. Nie zapominajmy, że nawet z tego tytułu nie istnieje prawna możliwość czynienia sądowi zarzutu, że nie powziął wątpliwości konstytucyjnych i nie skierował pytania o zgodność treściową danego przepisu z ustawą zasadniczą. Jest to bowiem decyzja interpretacyjna, która jest swobodnie (choć nie dowolnie) podejmowana przez dany skład orzeczniczy.
Pozostaje jeszcze sytuacja odwrotna; tj. różnica zdań. Chodzi o sytuację, w której trybunał, np. po kontroli prewencyjnej (zainicjowanej przez prezydenta przed podpisaniem ustawy), potwierdzi zgodność aktu prawnego z konstytucją, zaś sądy nadal będą mieć w tym względzie wątpliwości. Formalnie związane orzeczeniem o obowiązywaniu będą oczywiście mogły usiłować stosować dany akt prawny przy określonym sposobie jego rozumienia (wykładni prokonstytucyjnej). Należy jednak podkreślić, że formalna odmowa zastosowania takiego aktu nawet z powodu uzasadnionych wątpliwości w przedmiocie wadliwości składów orzeczniczych trybunału byłaby jednak mocno utrudniona. I – delikatnie rzecz ujmując – mocno dyskusyjna.
Tak czy owak to do kompetencji samego trybunału należy wskazanie, kto ustala właściwość składów sądu konstytucyjnego. Nie istnieje bowiem żaden inny organ we wszechświecie, który ustalałby formalną wadliwość orzeczeń tego organu. Warto wskazać, że uwaga ta ma zastosowanie zarówno do tego, co już za nami jak, i tego, co przed nami. W każdym razie sądy powszechne, gdy będą miały wątpliwości, będą zapewne uruchamiały pytania prawne do Sądu Najwyższego. A ten, wchodząc w buty sądu konstytucyjnego, będzie wypowiadał się, jak rozumieć określone przepisy ustawowe, co do których istnieje podejrzenie niekonstytucyjności, i to nawet po prawomocnym rozstrzygnięciu trybunału. Tu także okaże się, czy sędziowie w działalności orzeczniczej będą decydowali się na „zwarcie” poglądów i wprost odmowę zastosowania orzeczenia trybunału. A może będą stosowali wysublimowane techniki z dziedziny wykładni i argumentacji prawnej i przyznając rację orzeczeniu TK będą formalnie wskazywali na – nazwijmy to dyplomatycznie – możliwość innego rozumienia danych treści ustawowych. To drugie rozwiązanie wymaga jednak sporej wiedzy teoretycznej i kunsztu z dziedziny teorii egzegezy i argumentacji prawniczej. Warto przypomnieć, na zasadzie anegdoty, że po zabójstwie arcyksięcia Ferdynanda rząd Austro-Węgier wystosował w 1914 r. ostre ultimatum wobec rządu Serbii. Odpowiedź serbskiego rządu uznawana jest za mistrzostwo dyplomatyczne: formalnie uznano żądania silniejszego sąsiada, ale wskazano na konieczność dalszych rozmów celem uzgodnienia szczegółów. Szkoda tylko, że taka postawa rządu serbskiego, o czym wszyscy wiemy i tak nie zapobiegła wojnie...