Podmiot wystawiający obraz na aukcji powinien sprawdzić , czy nie jest on kradziony. Tyle teorii. W praktyce rzadko tak się dzieje. Zmienić to mają nowe przepisy.
Tylko w ostatnich tygodniach odnaleziono skradzione 19 lat temu płótno Wojciecha Kossaka „Piłsudski na Kasztance” oraz „Orlęta Lwowskie” Stanisława Batowskiego, które zaginęły w czasie wojny. Pierwszy odnalazł się w jednej ze stołecznych galerii sztuki, drugi w domu aukcyjnym. Wcześniej stołeczna policja odzyskała dwa inne obrazy: „Hucułkę z dzbankiem” Michała Borucińskiego i „Świętego Longina, patrona dzwonkarzy” Jana Matejki, które pojawiły się na aukcjach. Obydwa dzieła figurowały w bazie strat wojennych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Prokuratura umorzyła postępowanie w tej sprawie, nie stawiając nikomu zarzutów.
Nakaz ewidencjonowania
Co prawda z wymogów dochowania odpowiedniej rzetelności sprzedawcy wynika, że powinien on przeprowadzać badanie proweniencji dzieła, jednak zaniechanie tego obowiązku nie skutkuje pociągnięciem do odpowiedzialności karnej. Ma się to jednak zmienić.
Wkrótce rząd zajmie się projektem ustawy o narodowych dobrach kultury, w którym znalazły się też przepisy zmieniające ustawę o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami (t.j. Dz.U. z 2014 r. poz. 1446 ze zm.). Projektowany art. 59a wprowadza obowiązek dla galerii, domów aukcyjnych czy antykwariatów prowadzenia ksiąg ewidencyjnych zabytków o wartości przekraczającej 10 tys. zł.
Oprócz opisu obiektu, jego pochodzenia, danych zbywcy i nabywcy w ewidencji muszą zostać odnotowane wyniki kwerendy w trzech podstawowych bazach: Krajowym wykazie zabytków skradzionych lub wywiezionych za granicę niezgodnie z prawem, Katalogu strat wojennych i właśnie tworzonym Krajowym rejestrze utraconych dóbr kultury.
Jeśli okaże się, że np. antykwariusz wystawił na sprzedaż zaginiony obraz, a z księgi ewidencyjnej będzie wynikało, że wcześniej nie sprawdził czy został on umieszczony w wykazie strat wojennych, wówczas będzie można ukarać go grzywną do 5 tys. zł. Taką samą karę będzie można nałożyć za nieprowadzenie ksiąg w ogóle albo pominięcie dzieła w wykazie.
Przy zabytkach o dużej wartości zagrożenie grzywną w wysokości 5 tys. zł może rodzić pokusę przeprowadzenia transakcji poza ewidencją. Jednak uzależnienie wysokości sankcji od wartości dzieła powodowałoby konieczność każdorazowego przeprowadzenia wyceny. Tymczasem rzeczoznawców specjalizujących się np. w malarstwie wpisanych na listę resortu kultury można policzyć na palcach.
Nałożenie obowiązku informacyjnego na podmioty sprzedające zabytki jest pozytywnie oceniane przez ekspertów, niemniej szczegółowe rozwiązania rodzą wiele pytań. Po pierwsze nie wiadomo, czy np. galeria specjalizująca się w sztuce współczesnej i tylko od czasu do czasu sprzedająca jakiś zabytek również ma obowiązek prowadzenia ksiąg. Co prawda resort kultury wskazuje, że będzie on dotyczył „podmiotów gospodarczych wyspecjalizowanych w zakresie obrotu zabytkami”, ale dr Wojciech Szafrański z Uniwersytetu Wrocławskiego uważa, że takie rozwiązanie byłoby dysfunkcjonalne. – Moim zdaniem takie podmioty również będą miały obowiązek prowadzenia ewidencji, ale tylko w odniesieniu do zabytków o wartości przekraczającej 10 tys. zł – komentuje.
Pomysł dobry, ale...
Projekt nie precyzuje też, jaka wartość zabytku ma być wpisana do księgi: czy chodzi o cenę, jaką ma otrzymać zbywca, za jaką ma być sprzedany (z prowizją), czy też może wartość rynkową. To istotne, bo prowizja w galerii może sięgać 30 proc., a na aukcjach nawet 40 proc. kwoty uzyskanej ze sprzedaży.
Jak informuje MKiDN, głównym celem wprowadzenia obowiązku ewidencjonowania obrotu zabytkami jest dążenie do przeciwdziałania obrotowi dóbr kultury z nielegalnych źródeł. – Regulacja ta ograniczać ma ryzyko nadużyć lub łamania prawa przy wydawaniu ekspertyz służących wykazaniu, iż zabytek nie podlega ograniczeniom wywozowym – tłumaczą przedstawiciele ministerstwa. I liczą, że nowa regulacja przyczyni się do zmniejszenia szarej strefy w obrocie dziełami sztuki.
Inna sprawa, że obrót zabytkami i tak w dużej mierze odbywa się poza oficjalnym rynkiem. I trudno oczekiwać, że nałożenie nowych obowiązków na profesjonalistów to zmieni.
Eksperci wytykają też anachroniczność ewidencji w formie papierowej. – Jeśli te informacje mają być użyteczne i na bieżąco analizowane np. przez policję, służbę celną itd., to nie mogą być schowane w jakichś segregatorach, tylko wpisywane na bieżąco do centralnego rejestru – wskazuje prof. Zeidler.
Ministerstwo, choć uważa taki postulat za słuszny, to nie planuje na obecnym etapie uruchomienia centralnego rejestru. Wynika to z konieczności szybkiej implementacji dyrektywy 2014/60/UE, której wdrożenie ma stanowić właśnie ustawa o narodowych dobrach kultury. Przeciwnego zdania jest dr Szafrański, który uważa, że nie stanowi to przeszkody. Można wprowadzić przepisy o elektronicznym rejestrze, stosując do tej części ustawy dłuższe vacatio legis niż do całości.