Jarosław Kaczyński nigdy nie miał szacunku do TK. Już w czasach, kiedy ja kierowałem pracami trybunału, mówił przecież kpiąco o „15 mędrcach” – przypomina Bohdan Zdziennicki.

Nie boi się pan ze mną rozmawiać?
Nigdy nie należałem do osób strachliwych, niezależnie od tego, w jakim przyszło mi żyć ustroju. Mój mistrz, prof. Andrzej Stelmachowski, nauczył mnie, że należy mówić tylko wtedy, kiedy ma się do powiedzenia coś, co może dać innym do myślenia, sprowokować do dyskusji. Zresztą taka jest też rola nauki, żeby szukać kontrowersji, bo dopiero z nich, w wyniku dyskursu, wyłania się określona prawda.
Pytam, bo dziś sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, który decyduje się na rozmowę z dziennikarzem, musi być przygotowany na to, że usłyszy zarzut sprzeniewierzenia się apolityczności TK.
Jeżeli mówimy o apolityczności, to po pierwsze należałoby się zastanowić, czym jest polityka. A ta, zdaniem Arystotelesa, to po prostu służba społeczeństwu. Tak więc uważam, że w tym kontekście każdy prawnik jest politykiem. Prawo reguluje życie społeczne, więc jeżeli sędzia uważa, że są naruszane zasady, reguły i wartości prawa, to ma obowiązek zabrać głos. Poza tym sędzia jest przecież także obywatelem. Nie ma nigdzie napisane, że gdy zostanę sędzią, to staję się człowiekiem, który nie ma własnego zdania. Wręcz przeciwnie – przyjęcie tej funkcji nałożyło na mnie obowiązek służenia sprawiedliwości, prawdzie i obiektywizmowi.
A jest coś, czego sędziemu nie wypada mówić?
Sędzia powinien unikać wszelkiego zaangażowania w walkę o zdobycie i utrzymanie władzy. Może się jednak w trwającą walkę wtrącać, jeżeli uważa, że nie jest ona prowadzona w ramach zasad i reguł, które wyznacza system prawny konstytucji. Krótko mówiąc, uważam, że każdy człowiek, a zwłaszcza sędzia, ma obowiązek mówić o sprawach publicznych, które dotyczą społeczeństwa i jego zawodu.
To zapytam inaczej: może sędziowie TK w stanie spoczynku wykazali jednak zbyt duże zaangażowanie w obecnie trwający spór w państwie?
Mogę mówić tylko w swoim imieniu. Każdy sędzia jest inną osobowością. To jest zawód oparty na dużym poszanowaniu indywidualności. Nie wiem też dlaczego ktoś, kto został wybrany na posła w wyniku wyborów, uważa, że dzięki temu uzyskał monopol na prawdę i prawo do cenzurowania innych ludzi. To, że ktoś zyskał władzę polityczną, oznacza, że ma ją sprawować w ramach tylko tych kompetencji, które mu zostały przyznane przez obowiązujące ustawodawstwo, a przede wszystkim przez konstytucję. I koniec.
Z drugiej strony sama konstytucja mówi, że posłowie uchwalają prawo. No to właśnie to robią.
Jednak muszą to robić w ramach obowiązującej konstytucji. Nie wolno im też, przy przyjętej zasadzie trójpodziału władz, wkraczać w kompetencje innych organów. Sam fakt, że na kogoś głosowało kilkanaście tysięcy osób, nie oznacza jeszcze, że może on zamykać usta przedstawicielom pozostałych członów władzy. To nieporozumienie. Przecież nie mamy sejmokracji, czy też jednowładztwa partyjnego. Takie systemy już były, ale teraz mamy już to za sobą. Teraz chroni nas przed tym konstytucja, która została przyjęta w drodze referendum, a więc zgodnie z wolą narodu.
W takim razie może posłowie po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, że wchodzą w nieswoje buty.
Jeżeli tak jest, to może jest to dobry przyczynek do tego, aby rozpocząć dyskusję nad kompetencjami naszych posłów. Być może należałoby wprowadzić dla tych, którzy nie mają odpowiedniego przygotowania, szkolenie, na którym dowiadywaliby się, czym tak naprawdę jest konstytucja i jakie jest jej znaczenie, poznawaliby poglądy prawniczych autorytetów, zapoznawali się z orzecznictwem trybunału. To mogłoby być coś na kształt szkoleń, jakie przechodzą przyszli członkowie zarządów spółek Skarbu Państwa.
Pana zdaniem obecna władza marzy o jednowładztwie?
Ma takie ciągotki. Świadczą o tym chociażby próby traktowania sędziów nie jako przedstawicieli jednej z trzech równoważnych władz, a jako urzędników. Obecni rządzący uważają, że sędziowie są ustami ustaw i mają wykonywać wszystko to, co Sejm uchwali.
Wspominał pan o równowadze władz. Tymczasem z ust przedstawicieli większości rządzącej padają stwierdzenia, że tej równowagi brakuje, bo to właśnie sędziowie są grupą uprzywilejowaną wobec dwóch pozostałych władz. Jako przykład podają, że sędziowie jako jedyni nie podlegają odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu.
To jest jakieś nieporozumienie. Trybunał Stanu jest bowiem przeznaczony dla polityków, natomiast sędziowie podlegają odpowiedzialności dyscyplinarnej i – po uchyleniu immunitetu – prawnej.
Chciałby pan być teraz na miejscu prezesa Andrzeja Rzeplińskiego?
Rola prezesa TK nigdy nie była łatwa. On przecież ma za zadanie stworzyć zgrany team z kilkunastu bardzo różnych i bardzo wyrazistych osobowości. Sędziowie są wybierani przez większość rządzącą, a ona ma prawo wskazywać do trybunału tych kandydatów, którzy reprezentują światopogląd zbliżony do jej własnego. I dobrze że tak jest, nikt przecież nie ma monopolu na prawdę. Każdy ma własną wizję świata – niektórzy reprezentują pogląd lewicowy, inni prawicowy. I właśnie o to chodzi, żeby w ramach tej piętnastki sędziów ścierały się te wizje. Dzięki temu możemy mieć gwarancję, że to, co wypracuje TK, będzie odpowiednio wyważone. Natomiast teraz sprawa się bardzo skomplikowała, gdyż obecna władza nie przestrzega konstytucji. I prezesowi Rzeplińskiemu przyszło działać właśnie w takich warunkach.
W czasach, gdy to pan stał na czele TK, było spokojniej.
Doprowadzenie do consensusu podczas przygotowań do rozprawy zazwyczaj jest zadaniem piekielnie trudnym. Czasami, aby wypracować rozstrzygnięcie, na które zgodzi się przynajmniej większość sędziów, trzeba odbyć 20–30 posiedzeń. Każdy sędzia przygotowuje się do rozprawy bardzo rzetelnie, więc te dyskusje są twarde. Jak przychodzi trudny temat, to podczas takich narad naprawdę ścierają się poglądy. Do TK trafiają silne osobowości. Tak więc, kiedy ja byłem prezesem, pełnienie tej roli również nie było łatwe. Przecież wówczas sześciu sędziów zostało wybranych przez koalicję PiS, LPR i Samoobrony. Pozostałe osoby były wybrane jeszcze przez AWS. A ja znalazłem się w TK dzięki głosom lewicy rządzącej z PSL. Na prezesa TK powołał mnie jednak prezydent Lech Kaczyński. I moim zadaniem było spowodowanie, żeby te wszystkie osoby potrafiły ze sobą dyskutować i dzięki temu znajdywać rozwiązania.
Ale przynajmniej nie musiał się pan mierzyć z próbami sparaliżowania prac TK.
Nie do końca. Kiedy byłem prezesem, również zdarzało się, że przedstawiciele sfer rządzących podejmowali pewne kroki zmierzające do tego, aby uniemożliwić TK wydanie orzeczenia w pewnych sprawach.
O czym pan mówi?
Nie chcę wymieniać nazwisk. Powiem jedynie, że w pewnej bardzo głośnej i wywołującej wiele emocji sprawie próbowano na dzień przed rozprawą wyłączyć sędziego TK ze składu orzekającego. To też była próba sparaliżowania działań trybunału.
Obecni rządzący powtarzają, że TK jest poza jakąkolwiek kontrolą. I trudno się z nimi co do zasady nie zgodzić. Nawet bowiem postępowanie dyscyplinarne jest przeprowadzane w ramach samego trybunału. Te argumenty trafiają do zwykłego człowieka.
Trybunał jest częścią władzy sądowniczej. Tak stanowi konstytucja. O tym, jak mają się zachowywać poszczególne trzony władzy, rozstrzyga konstytucja. O tym, czy coś jest zgodne z konstytucją, w sposób wiążący obecnie decyduje Trybunał Konstytucyjny. Jego orzeczenia są ostateczne i powszechnie wiążące. To, co robi TK, jest decydujące i nie ma tu o czym dyskutować. Gdzieś musi się kończyć zasada kontroli. W strukturze państwa demokratycznego, która powstała w wyniku rewolucji angielskiej, amerykańskiej i francuskiej, sprawa się kończy na najwyższych organach sądowych. I szczególną rolę odgrywa tutaj tak naprawdę całe sądownictwo, bo ono również stosuje konstytucję. A TK dostał rolę kontrolera władzy ustawodawczej. Jego rozstrzygnięcia są ostateczne i wiążące właśnie dlatego, że nie można w nieskończoność mnożyć bytów kontrolnych.
No i to się właśnie obecnej władzy nie podoba.
Jako sędziowie TK kontrolujemy proces ustawodawczy. I to zrozumiałe, że to się nie podoba żadnej partii. W jakimś sensie TK jest konkurentem dla decyzji politycznych. Konkurentów natomiast się nie lubi. Ale tak po prostu już jest w konstytucji i to nie podlega żadnej dyskusji. Mamy konstytucję, która została przyjęta przez naród w ramach referendum. Są w niej zawarte bardzo wzniosłe wartości i zasady. I strażnikiem tego wszystkiego jest właśnie TK. Na tym organie kontrola się kończy. Nie na prezydencie czy Sejmie. Tak już jest i koniec. Dlatego też uważam, że w obecnej chwili w Polsce nie mamy do czynienia z żadnym kryzysem konstytucyjnym. Jedyne, co obserwujemy od kilku miesięcy, to po prostu problem z przestrzeganiem konstytucji.
Może w takim razie system się nie sprawdził, a naród doszedł do wniosku, że TK jest mu już niepotrzebny?
Oczywiście można widzieć rozmaite mankamenty obecnego systemu i można próbować je naprawiać. Ale to należy robić w sposób spokojny, po przeprowadzeniu szerokiej debaty. Poza tym należy pamiętać, że trybunały konstytucyjne powstawały po II wojnie światowej, a rozwinęły się dopiero w latach 60. i 70. I to nie jest przypadek. To doświadczenia wojny i lat trzydziestych ubiegłego wieku skłoniły bowiem do refleksji, że musi być jeszcze jakiś organ, który będzie kontrolował władzę ustawodawczą, czyli przedstawicieli narodu. Żaden suweren nie jest przecież suwerenem absolutnym. On też podlega konstytucji.
Z tego, co pan mówi, wynika, że na sędziach TK ciąży spora odpowiedzialność za losy państwa.
Ogromna. Kiedy na biurko sędziego trafia skarga konstytucyjna czy wniosek, to on musi znaleźć racje przeciwne do tych, które stały za uchwaleniem zakwestionowanego prawa. Sędzia TK ma więc zdecydować, które z tych racji są ważniejsze, którym dać pierwszeństwo. Ale nie robi tego przecież sam. Większość spraw jest rozpatrywana w składach pięcioosobowych lub składzie pełnym. Nawet te najprostsze są rozpatrywane w składzie trójkowym. A to oznacza, że sędzia musi zderzyć swój pogląd z racjami i poglądami pozostałych członków składu orzekającego. I to ścieranie się ma doprowadzić do rozstrzygnięcia, które będzie oddawało przekonanie uczestników tego dyskursu co do tego, że nic lepszego w danej kwestii nie można było wymyślić. I dlatego tak ważne jest, aby do TK byli wybierani właściwi ludzie.
A są?
Uważam, że obecny system wyborczy nie jest dobry. Lepiej by było, gdyby sędziowie byli wybierani kwalifikowaną większością w Sejmie. Wówczas rządzący musieliby się dogadywać z opozycją. Dzięki temu zapewne nad kandydatami odbywałyby się szersze niż obecnie dyskusje społeczne. A to bardzo ważne, aby obywatele wiedzieli, jaki światopogląd przyszły sędzia reprezentuje, jakie jest jego spojrzenie na ważne społecznie i gospodarczo kwestie. Ten człowiek przecież będzie miał ogromną władzę.
Boi się pan trybunału, który w większości będzie się składał z sędziów wybranych przez PiS?
TK musi mieć swoją pamięć instytucjonalną i tradycję. To nie może być tak, że teraz przyjdą zupełnie inni ludzie i od nich zacznie się nowy wspaniały świat. To jest ideologia wszystkich rewolucji. Podstawą rozumowania prawniczego jest zaś zasada ciągłości państwa i stanowionego przez nie prawa. Poza tym trzeba poczekać i zobaczyć, co to za ludzie trafią do trybunału. Nie będę się obawiał, jeżeli będą to osoby o ugruntowanej renomie prawniczej, cieszące się dużym autorytetem. Jeżeli PiS wybierze na sędziów TK takich właśnie ludzi, to ja będę spokojny.
Jednak wszystkie osoby, które zostały do tej pory wybrane przez PiS, spełniają przecież wymogi zapisane w ustawie o TK. I one są takie same, jak te stawiane przyszłym sędziom Sądu Najwyższego.
To prawda, jednak te wymogi są bardzo ogólne i ich spełnienie wcale nie daje pewności, że dana osoba sprawdzi się na stanowisku sędziego.
Obowiązują już jednak dość długo. Czy to oznacza, że do tej pory się sprawdzały, a nagle przestały?
Nie mnie to oceniać. Jednak wystarczy spojrzeć na to, jakich kandydatów partie wysuwały w przeszłości. Dla przykładu – prof. Ewa Łętowska. Jest to niewątpliwie silna osobowość, której dorobek naukowy oraz postawa, jaką prezentowała, sprawując funkcję rzecznika praw obywatelskich, są nie do podważenia. Inny przykład – prof. Marian Grzybowski, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Konstytucyjnego. To byli kandydaci wybrani za rządów SLD. Podobne przykłady można mnożyć w stosunku do innych partii.
Może nie ma co tak od razu stawiać krzyżyka na osobach, które nie zostały jeszcze nawet wybrane. Każdemu należy przecież dać szansę.
Żyjemy w czasach, w których rządzi partia krytykująca konstytucję. Czy wybierze więc ludzi, dla których jest ona prawem najwyższym i niepodważalnym? Naiwnością jest myślenie, że jak ktoś zasiada za stołem sędziowskim, to nagle ulega jakiejś tajemniczej przemianie i staje się niezawisłym sędzią konstytucyjnym z krwi i kości. A przecież taka osoba otrzymuje ogromną dyskrecjonalną władzę.
A może po prostu to strach przed opanowaniem TK przez ludzi o poglądach prawicowych?
Każdy sędzia, tak jak każdy człowiek, ma swoje przekonania. I stąd poznanie sylwetki kandydata na sędziego jest bardzo ważne. Ale on ma być z natury apolityczny. On nie ma być sędzią PO czy PiS. Nie powinien być kojarzony z partią. Ma być zupełnie obiektywny i bezstronny. Sędzia musi mieć silną niezawisłość. Nie może ulegać presji nie tylko polityków i grup interesów, ale także prasy.
Ale sam pan powiedział, że sędziowie mają pewne zaplecze światopoglądowe odpowiadające partii, która ich wybiera. I PiS twierdzi, że to właśnie w tym leży problem – że jej światopogląd nie odpowiada pewnym grupom, które protestują przeciwko obecnym rządom.
To bardzo ważne, żeby sędzia, oprócz tego, że świetnie zna prawo, potrafił stosować rozumowania prawnicze, posiadał także pewne zaplecze filozoficzne i światopoglądowe. Bez tego bowiem nie da się rozstrzygnąć, czym jest np. równość. A to konieczne, gdy trzeba zdecydować np. o tym, czy zrównać wiek emerytalny kobiet i mężczyzn. Przepisy konstytucji są przecież oparte na tym, co w twardym prawie jest określane jako klauzule generalne albo zwroty niedookreślone. I ten element oceny i uznania musi być uwzględniony w stosowaniu prawa. Świat już dawno odszedł od kazuistyki, która królowała w XVIII wieku. I właśnie w momencie, gdy sędzia sięga po władzę dyskrecjonalną, to demonstruje swoją osobowość, poglądy filozoficzne, które są mu bliskie, system wartości, który reprezentuje. Wtedy jest czas, aby doszukiwać się tego, jaki światopogląd dany sędzia reprezentuje. Oczywiście dotyczy to tylko spraw najtrudniejszych, tych, w których nie wystarcza zastosowanie reguł wnioskowania czy też wykładni. Niedopuszczalne natomiast jest, gdy sędzia demonstruje swoją polityczność. To śmierć dla sędziego. Taki sędzia sam siebie dyskwalifikuje.
PiS twierdzi, że takiego sędziowskiego samobójstwa dokonał prezes Rzepliński. I że pociągnął za sobą cały trybunał.
Jarosław Kaczyński nigdy nie miał szacunku do TK. Już w czasach, kiedy ja byłem prezesem TK, mówił przecież kpiąco o „15 mędrcach”. Zdarzało mu się mówić o „absurdalnych wyrokach”, w jego mniemaniu „świadczących o kompletnej nieznajomości prawa” przez sędziów TK, itp.
Przed chwilą mówił pan o tym, że posłowie chcą zamykać usta sędziom TK. I że nie mogą tego robić. A teraz sam pan piętnuje posła za to, że wyraża swoje poglądy.
Ja nie twierdzę, że nie można wyrażać swoich poglądów na temat orzeczeń trybunału. Można recenzować wyroki, nie zgadzać się z nimi, ale trzeba to robić w sposób merytoryczny. Tymczasem obecnie mamy do czynienia po prostu z obrażaniem i poniżaniem władzy sądowniczej. A ten, kto to robi, podważa podstawy państwa. Dlatego też uważam, że kwestionowanie autorytetu TK – ale nie tylko, bo to zjawisko dotyczy także sądów powszechnych – jest działaniem antypaństwowym, a więc niepatriotycznym, antypolskim. Nie rozumiem tego. Prawo jest przecież nic niewarte, jeżeli nie będzie organu, który będzie je egzekwował. Stąd atak na sądy jest zawsze uderzeniem w prawo. To samo dotyczy TK i Konstytucji RP. Uderzenie w prawo i stojące na jego straży sądy to demontaż, czy wręcz unicestwienie państwa.
Ale dzięki temu PiS udało się przykleić prezesowi Rzeplińskiemu łatkę „POwskiego” sędziego.
Ale to przecież nie PO wyznaczyła Andrzeja Rzeplińskiego na prezesa trybunału, ale zgromadzenie ogólne sędziów TK. I on wówczas uzyskał poparcie także sędziów o prawicowych poglądach. Prof. Rzepliński zawsze bowiem reprezentował zdecydowane poglądy na temat konieczności przeprowadzenia lustracji i dezubekizacji.
W przeciwieństwie do pana. A mimo to na prezesa TK wybrał pana Lech Kaczyński.
To prawda. Jestem autorem m.in. jednego z najostrzejszych zdań odrębnych do wyroku TK dotyczącego lustracji. Prasa nieraz pisała o mnie „postkomunista”. Ja jednak się tego nie uląkłem i dalej robiłem to, co uważałem za słuszne. Decyzja Lecha Kaczyńskiego świadczy więc o tym, że nie wszyscy politycy chcą mieć tylko takich ludzi, którzy im potakują. To dowód na to, że także politycy, gdy mają podjąć ważne decyzje, ważą racje i szukają złożonej prawdy.
To co się stało, że już tak nie jest?
Inaczej się działa, gdy się jest w opozycji, a inaczej, gdy trzeba zarządzać państwem. Wprowadzanie niepotrzebnego chaosu, tak jak ma to obecnie miejsce np. przy reformie edukacji, to jeden z głównych grzechów rządzących. Zupełnie inne powinno być rozumowanie, jak się jest w opozycji, a zupełnie inne, jak się już przejmie władzę. Tymczasem wszystkie rewolucje niosą za sobą niebezpieczeństwo anarchii i to niezależnie od tego, jak słuszne idee za nimi stoją. One bowiem wynoszą do władzy ludzi, którzy są opozycjonistami. A ci nie zawsze sprawdzają się jako rządzący. Bo to jest już zupełnie inna rola.
I powiem pani coś jeszcze. Teraz, niedawno, obchodzono uroczystość 200-lecia Uniwersytetu Warszawskiego, w której uczestniczyłem. No i na tej uroczystości nie zjawił się nikt z przedstawicieli władzy. Z tego wniosek, że nie ma ona poszanowania do tradycji. A przecież UW, jak i wszystkie inne uniwersytety to są kuźnie, które mają wykuwać przyszłe elity.
Tyle że PiS uważa, że uniwersytety nie sprawdziły się w tej roli i elity, które wykuły, działają teraz na szkodę państwa polskiego.
I to jest ten problem. Że teraz się z elitami walczy. Przecież oficjalnie jest głoszone, że dojdzie do przebudowy społeczeństwa, do wymiany elit – od hodowców koni do sędziów. Tak więc, jeżeli partia, która głosi takie hasła, wybiera ludzi do TK i robi to bardzo szybko, bez przeprowadzenia jakiejkolwiek dyskusji, to uzasadniona jest obawa, że wybiorą człowieka, który nie będzie potrafił się od tego odciąć.
Takie ryzyko zawsze istnieje. Wszystko przecież zależy od kręgosłupa moralnego osoby, która zostanie wybrana.
To prawda. Niezależność ma się w środku, to jest w człowieku albo tego się nie ma. Nie zagwarantują tego nawet najlepsze procedury. Poza tym sędzia powinien być wyjątkowo odporny. Choć z drugiej strony to nie może być „zakuty łeb”, który nie słucha żadnych argumentów. I bardzo trudno jest sprawdzić, czy ktoś takie cechy posiada. Dlatego dobrze by było, gdyby kandydatów na sędziów TK mogły wysuwać środowiska, które ich najlepiej znają, np. uniwersytety, stowarzyszenia, samorządy prawnicze itp. I dopiero spośród nich Sejm wybierałby tych, którzy pod kątem prezentowanego światopoglądu najbardziej odpowiadają danej większości rządzącej.
Mamy kolejną ustawę o TK. Zgodnie z nią prezes TK nie będzie już brał udziału w wyborze swojego następcy. Dzięki temu sędziowie mają mieć większą swobodę, nie będą czuli presji ze strony odchodzącego prezesa. Do tej pory taka presja była wywierana?
To jakaś totalna bzdura! Nie przesadzajmy z tym prezesem, bo przecież on jest pierwszym między równymi i absolutnie nie może nic nikomu kazać. Ta zmiana to po prostu próba wymazania pamięci instytucjonalnej trybunału. A przecież ona jest strasznie ważna. Jak ja wszedłem w tę instytucję, choć miałem przecież już swoje własne doświadczenia instytucjonalne, to także odwoływałem się do dorobku swoich poprzedników. Tam przecież byli naprawdę wybitni ludzie.
Czyli PiS ma rację, mówiąc, że sędziowie nie chcą budować nowego, lepszego państwa.
My, jako sędziowie TK, mamy obowiązek kontynuować linię orzeczniczą trybunału, bo to zapewnia pewną ciągłość i jasność w stosowaniu prawa. Są jednak sytuacje, kiedy odejście od tej linii jest konieczne. Jeżeli jednak ma do tego dojść, to musi to być poprzedzone szeroką i pogłębioną dyskusją. I trzeba mieć wówczas świadomość, że od czegoś utrwalonego i sprawdzonego odstępujemy. Tego nie można robić na zasadzie, że teraz przyszło nowe i będziemy budować nowy, lepszy świat. Dlatego też jestem przeciwnikiem twierdzenia, że PRL było tylko „czarną dziurą”. To jest po prostu śmieszne. Ja przecież uczę studentów, że jak czyjś dziadek zmarł pod kodeksem Napoleona, który obowiązywał w Królestwie Polskim, czy też pod kodeksem niemieckim BGB z 1896 r., to się sądzi według tego prawa. To bowiem była ciągłość, mimo że było to prawo zaborców. A my jesteśmy stabilizatorami prawa, strażnikami zasad i wartości kultury prawnej i konstytucyjnej.
Sam fakt, że na daną osobę głosowało kilkanaście tysięcy osób, nie oznacza jeszcze, że może ona zamykać usta przedstawicielom pozostałych członów władzy. To nieporozumienie. Przecież nie mamy sejmokracji czy też jednowładztwa partyjnego. Kiedy byłem prezesem, również zdarzało się, że przedstawiciele sfer rządzących podejmowali pewne kroki zmierzające do tego, aby uniemożliwić TK wydanie orzeczenia w pewnych sprawach.