Doświadczenia historyczne uczą nas, że majsterkowanie przy podstawach ustroju , które powoduje naruszenie lub zniesienie zasady trójpodziału władzy, zwykle przynosiło opłakane skutki. Może przynieść i teraz.
W wydanym po raz pierwszy w roku 1748 traktacie zatytułowanym „O duchu praw” Charles Louis de Montesquieu postawił tezę, zgodnie z którą nic tak nie przyczynia się do poszanowania swobód i wolności obywatelskich, jak podział i decentralizacja władzy. Według niego władza stanowiąca prawa powinna zostać definitywnie oddzielona od tej, która jest odpowiedzialna za ich stosowanie. Obok plasować się miały sądy, tworzące władzę kolejną: trzecią i ostatnią.
W przeddzień rewolucji, do której wybuchu przyczyniły się między innymi społeczne nierówności oraz wszechobecna korupcja, Monteskiusz nie musiał nikogo przekonywać, że „sądy wydawane przez władcę stanowiły niewyczerpane źródło niesprawiedliwości i nadużyć” ani że „to również jest wielkim złem w monarchii, kiedy ministrowie Księcia sami sądzą sprawy będące przedmiotem sporu”. Pomysł, by dyskrecjonalna władza sędziów została ujęta w ramy wyznaczone przez ustawę, również mógł liczyć na przychylne przyjęcie. W naturze – jak pisał Monteskiusz – państwa praworządnego „leży, by sędziowie trzymali się litery prawa. Nie ma obywatela, na którego szkodę wolno by naginać prawo, wówczas gdy chodzi o jego mienie, honor lub życie”. Chwyciło. Zasadę trójpodziału władz przyjęła większość XIX- i XX-wiecznych konstytucji państw europejskich.
Idea Monteskiusza miewała jednak również oponentów, którzy wielokrotnie próbowali się z nią rozprawić w teorii i w praktyce. Na polu dogmatyki i filozofii prawa ożywioną polemikę z francuskim myślicielem podjęto zwłaszcza w specjalistycznym piśmiennictwie narodowo-socjalistycznych Niemiec. Wnioski nazistowskich uczonych sprowadzają się do jednego: trójpodział władzy nie jest konieczny w państwie, gdzie głównym dobrem chronionym przez prawo nie jest wolność jednostki, ale interes wspólnoty.
Rzućmy okiem na kilka przykładów. „Germańskiemu myśleniu prawnemu obcą jest koncepcja jednostki pozostawionej samej sobie, pomyślanej atomistycznie, jak wyobraził ją sobie człowiek antyczny” – podkreślał Heinz Kummer. Jego kolega Fritz Reinhard dodawał: „Jednostka jest niczym bez bycia członkiem wspólnoty, a wspólnota naturalna jest tylko wspólnotą ludzi równego pochodzenia, równego języka i równej kultury – wspólnotą narodową”. Według Theodora Maunza „Führer i wspólnota ukrywają w sobie moc do rozsadzenia dotychczasowego systemu prawa”. Inny koryfeusz nazistowskiej teorii prawa dowodził: „Kierownictwo nie stoi jako coś samodzielnego obok tych trzech klasycznych władz, lecz działa jako siła łącząca ponad, pomiędzy i w nich, i dlatego ona nie uzasadnia żadnego podziału, lecz jedność władzy państwa”. Tym samym to, co według standardów demokratycznych stanowiło cnotę, dla nazistów stało się godną napiętnowania wadą.
Justus Danckwerts wprost krytykował Monteskiusza za rozdrobnienie władzy. W 1937 r. Hans Frank mógł z satysfakcją obwieścić: „Nauka o podziale władzy jest przezwyciężona. Oddzielne władze nie istnieją. Władza państwowa socjalistyczno-narodowa jest jednością”. Dalej zaś chełpił się: „Nowe prawo usuwa dzielący władzę państwową podział władz Monteskiusza na: rząd, ustawodawstwo i sądownictwo, gdy jednoczy istotnie rząd i ustawodawstwo w jednym ręku”. Wilhelm Stuckart, zachwalając nową jakość nazistowskiego systemu, cieszył się, że „rząd Rzeszy może ustanawiać i sankcjonować ustawy Rzeszy, którym wolno odchodzić od konstytucji”. Podobnie Carl Schmitt, kreśląc wizerunek państwa idealnego, zwracał uwagę na „nierozerwalny związek kierownictwa, dyscypliny i czci”. Tylko przy jego pomocy można było, jego zdaniem, „przezwyciężyć nadbudowany na dotychczasowej zasadzie trójpodziału władzy normatywizm”. Nawet taki gigant jak Rudolf Stammler, choć uważający niezawisłość sądów za „jeden z warunków i filarów państwa prawa”, otwarcie twierdził, że nie ma dla niej miejsca w nazistowskich Niemczech, gdzie wszystkie władze jednoczy osoba Führera.
Przedstawione wyżej wywody są spójne i konkretne. We współczesnym czytelniku budzą jednak grozę, gdyż doskonale wiadomo, do czego doprowadziło skupienie pełni władzy w rękach szaleńca. Monteskiusz przewidział ten stan rzeczy, kiedy pisał: „Kiedy w jednej i tej samej osobie lub w jednym i tym samym ciele władza prawodawcza zespolona jest z wykonawczą, nie ma wolności, ponieważ można się lękać, aby ten sam monarcha albo ten sam senat nie stanowił tyrańskich praw, które będzie tyrańsko wykonywał. Nie ma również wolności, jeśli władza sądowa nie jest oddzielona od władzy prawodawczej i wykonawczej”. Płaskim truizmem wydaje się dziś twierdzenie, że nie było wolności w hitlerowskich Niemczech, które zostały zniewolone między innymi na skutek konsekwentnie zmienianego prawa. Wszyscy ci, którzy w swoich pismach chwalili nowy porządek, ponoszą współodpowiedzialność za niesłychane zbrodnie, jakich dopuszczono się następnie w majestacie prawa. To oni przygotowali dla nich teoretyczny grunt.
Świat istniał, zanim pojawił się Monteskiusz z jego teorią trójpodziału władz i zapewne będzie istniał bez względu na to, czy poglądy „zarozumiałego” Francuza zostaną utrzymane, czy nie. Doświadczenia historyczne uczą nas jednak, że majsterkowanie przy podstawach ustroju, które powoduje naruszenie lub zniesienie zasady trójpodziału, zwykle przynosiło opłakane skutki. Może przynieść i teraz.
Wnioski nazistowskich uczonych sprowadzają się do jednego: trójpodział władzy nie jest konieczny w państwie, gdzie głównym dobrem chronionym przez prawo nie jest wolność jednostki, ale interes wspólnoty